2012-08-16

"Zło" Terry Eagleton

Terry Eagleton to znany brytyjski myśliciel, który potrafi połączyć Marksa z istnieniem Boga (moje gratulacje!). Ten bardzo płodny pisarz, który wydał ponad 40 książek – w tym między innymi „Święty terror” do którego na kartach „Zła” się odwołuje – tym razem napisał esej z tezą. Traktuje o ogólnie pojmowanym złu; ze szczegółowymi definicjami czy też próbami definicji tego pojęcia proponowanymi na przestrzeni wieków przez pisarzy, filozofów, socjologów, ontologów czy też zwykłych prostych ludzi jak policjant, który nie może zrozumieć bestialskiego mordu w wykonaniu dziesięcioletnich „złych” chłopców. Szkoda tylko, iż teza jest w jego rozważaniach najważniejsza. Interesujące są drogi badacza do wyjaśnienia, czym prawdopodobnie jest zło, ale książka opiera się jedynie na przerzucaniu między akapitami myśli różnych wielkich, dodawaniu prowokacyjnych komentarzy i stawianiu pytań. Pewnie, że o to chodzi; zło nie ma żadnej definicji, choć siliło się na jej stworzenie wielu wielkich tego świata. Esej ten może rozczarowywać jedynie tym, że poruszając się w wielu płaszczyznach badawczych i analizując problem zła naprawdę wieloaspektowo, nie wywołuje po zakończonej lekturze żadnej innowacyjnej, oryginalnej opinii. Liczyłem na zaskoczenie, zaskoczony zostałem prostotą koncepcji erudycyjnego opowiadania o niczym. Choć – to też jest podkreślane przez autora – zło może być właśnie niczym. Czy aby dojść do tego wniosku, trzeba przeczytać ponad 140 stron jego rozważań?

Eagleton zaczyna dość prowokacyjnie. „Zło jest niepojęte. Jest to po prostu rzecz sama w sobie jak wsiadanie do zatłoczonej kolejki miejskiej w okryciu składającym się jedynie z boa dusiciela”. Czerpie z myśli Freuda, egzystencjalistów, nawiązuje do koncepcji teologicznych, a nawet ironicznie traktuje teodyceę – wszystko po to, by szukać wyjaśnienia czegoś, co nie jest pojęte. Nie można bowiem trywializować problemu, stawiając zło po prostu jako oczywistą opozycję do dobra. Tego drugiego nie sposób pojąć ani wyrazić tak samo jak zła, o czym zatem ta książka? Intelektualna prowokacja czy próba mierzenia się z problemem, jakiego nikt nigdy nie rozwiązał?

W części eseju zatytułowanej „Fabularyzacja zła” odbywa się najciekawszy – moim zdaniem – zabieg odnajdywania platońskich cieni idei zła na kartach literatury. Wybór Eagletona jest ciekawy i wskazuje na to, że myśliciel czyta świadomie, czy jest to bestseller współczesnej literatury czy też powieść o ważnych sprawach osadzona w mało ważnych realiach. Autor próbuje szukać zła w ludzkiej egzystencji jak czynili to pisarze przed nim. Analizując Goldinga, opowiada o swego rodzaju nicości zła w biografii człowieka, którego… nie było. Złem wydaje się jego wymyślona egzystencja w tym znaczeniu, że bohater „Chytrusa” kontestuje normy, w jakich przyszło mu żyć tym fikcyjnym życiem. Nawiązując do Manna, Eagleton wskazuje, iż zło jest w dużej mierze autodestrukcyjne. Wspominając Kunderę, stara się go poszukać gdzieś między anielskością, boskością a życiem doczesnym, tak dalekim i innym od edenu życia wiecznego. Autor zwraca także uwagę – za Grahamem Greenem – że zło jest uwarunkowane społecznie. Trudno powiedzieć, czy to teza broniąca się jakoś, skoro za „esencję” zła obiera się wcześniej coś, co zrodziło się poza jakimikolwiek normami społecznymi. Ale to tylko znani pisarze i dialog, jaki brytyjski myśliciel z nimi nawiązuje. Co dalej? Bo to, o czym wspomniałem dotychczas, to za mało, by ze „Zła” uczynić pozycję przynajmniej zastanawiającą.

Potem jest o tym, że zło nie ma celu, także miejsca i czasu. Trudno nam, doświadczonym przez zło ludziom XXI wieku uwierzyć, iż stoją za nim persony podobne do wiedźm z dramatów Szekspira, które nie czynią zła tylko są czymś na kształt jego personifikacji, bo zło się nie dzieje i nie staje; ono istnieje gdzieś zawieszone między światem a zaświatami – cokolwiek pod tym pojęciem rozumieć. Eagleton odrzuca logikę przyczynowości, za to umieszcza swe rozmyślania w szeregu kontekstów, ukazujących iż jednak zło jakieś tam przyczyny ma (na pewno skutki). Kiedy autor dochodzi do konkluzji – w odniesieniu do twórczości Baudelaire’a – że zło jest banalnym teatrem nieprzyjemności, nie sposób nie zadać sobie pytania o to, czy specyficzne poczucie humoru i ironia Eagletona idą dobrze w parze z rozważaniami bardzo przecież mrocznymi, bo i nie o łatwym temacie traktującymi.

Autor rozważa zło w odniesieniu do nazizmu, komunizmu czy islamskiego fundamentalizmu tak, jakby historia nie znała równie, a może gorszych i przerażających oznak tego, iż zło czynione na tym świecie po prostu istnieje, choć może być słowem – kluczem dla intelektualnej żonglerki słownej. Cóż, może dzięki wspominanym „izmom” łatwiej niż w rozważaniach np. o średniowiecznej inkwizycji trafić do współczesnego czytelnika. Obawiam się, że „Zło” Eagletona to przede wszystkim książka tajemnica – jak samo pojęcie z tytułu. Prowokacje, dwuznaczności, humor oraz erudycja, skłonność do mówienia nie wprost i irytujące przekonanie, że własne rozważania są fundamentalne dla zrozumienia opisywanego problemu – rzucają się od razu w oczy. Myślę, iż to wszystko razem i każde z osobna zmuszają, by potraktować ten esej z pewnym dystansem. Chyba że złym (sic!) czytaniem jest odbieranie lingwistycznych kodów autora zbyt dosłownie. Jakkolwiek by było – książka ta w żaden sposób nie rozwinęła mojej świadomości. A ja wciąż nie wiem i nie wiem, i - jak Szymborska – „trzymam się tego jak zbawiennej poręczy”, bo wystarczy sama świadomość, że zło istnieje, by zadrżeć z niemocy…

tłum. Bogdan Baran

Spółdzielnia Wydawnicza Czytelnik, 2012

3 komentarze:

czas-odnaleziony pisze...

Juz recenzja byla dla mnie za trudna, na ksiazke sie nie porywam ;PP.

Anonimowy pisze...

zaciekawiła mnie postać tego autora. Z serii wydawniczej czytałem "Semiologię życia codziennego" Eco, więc domyślam się, że to ten sam typ literatury ;-)

Anonimowy pisze...

Napisać o naukowej publikacji nobliwego wydawnictwa, że nie rozwinęła świadomości - wielkość umiejętności powiedzenia tego, co myśli się naprawdę albo wielkość ignorancji. Cokolwiek, brawa za odwagę!