2015-06-12

"Zwierzenia jeżozwierza" Alain Mabanckou

Wydawca: Karakter

Data wydania: 2 czerwca 2015

Liczba stron: 240

Tłumacz: Jacek Giszczak

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 35 zł

Tytuł recenzji: Granice niepokorności

Piąta wydana w Polsce książka Alaina Mabanckou z pewnością połamie język już tym, którzy zdecydują się na głośne przeczytanie tytułu przekładu. A dalej jest dużo więcej trudności - interpretacyjnych przede wszystkim. "Zwierzenia jeżozwierza" nawiązują do rewelacyjnego "Kielonka". Oto Uparty Ślimak, właściciel baru "Śmierć kredytom", przytacza nam bardzo podobną formalnie narrację, której cechami dystynktywnymi są przecinek jako jedyny znak interpunkcyjny i niezwykły żywioł narracyjny, albowiem historia tkwiąca w baśniowej konwencji wciąż na nowo tę konwencję rozsadza. To historia, która udowadnia tezę jednego z bohaterów, że "książka jest przestrzenią wolności". Mabanckou łączy ją z "Kielonkiem", tworząc jednocześnie nowe, ważne przesłanie. W gąszczu mniej lub bardziej czytelnych tropów literackich odnajdziemy przejmującą historię o takim bycie na przekór, sytuującym się gdzieś poza ciemnością i głupstwem wszelkiej ludzkiej bylejakości. To również opowieść o dwóch światach równoległych, o ustawicznej wojnie między ludźmi a zwierzętami i o różnego rodzaju śmierciach, pośród których tkwi samotny kontestator, sobowtór szkodliwy, unikalny i złośliwy jednocześnie. Niezwykły narrator równie niezwykłej opowieści.

Jeżozwierz to oczywista fantazja, ale autor nawiązuje tutaj do afrykańskich wierzeń. Tajemnice, rytuały i magia wciąż podkreślają ich znaczenie, a świat, do którego docierają biali etnolodzy uznawani za monterów anten satelitarnych lub inne nieszkodliwe tałatajstwo, rządzi się swoimi - surowymi i specyficznymi - prawami stanowiącymi o życiu i śmierci. Ironiczny zwierz jest sobowtórem Kibandiego z wioski Sekegembe, uznanego za miejscowego złoczyńcę, syna zabójcy przez pożeranie, trudniącego się tym samym mrocznym procederem. Kibandi nie żyje, ale jego jeżozwierz czuje i widzi wszystko to, co zostało już zabrane z oczu i świadomości pana. Opowiada o wędrówce - jednej i kilku z osobna. Buduje nastrój prozy konfesyjnej opartej na wspomnieniach ułożonych wedle własnej logiki, ustanowionych wyraźnie i wciąż uciekających od tego, co rzeczywiste. Bo "Zwierzenia jeżozwierza" to symboliczny traktat o wędrowcy bez wspólnoty oraz o wyobcowaniu we wspólnocie. O losie, w którym wyróżnienie się jest stygmatem. Fantazja na temat tego, w jaki sposób oderwać się od życia społecznego bez szkody dla własnej egzystencji. A może właśnie jej na przekór, bo bycie "spoza" jest synonimem noszonego w sobie gniewu. Kibandi - cieśla z zamiłowaniem do książek - żegnany jest z ulgą. Jeżozwierza po nim nikt nie wita. Pozostaje on w cieniu baobabu, któremu opowiada o własnym losie. Czy aby na pewno własnym?

Mabanckou po raz kolejny kreśli ramy hermetycznie zamkniętego świata afrykańskich wyobrażeń o życiu i jego kontynuacji po śmierci. Połączenie świata ludzi i zwierząt każe pytać o to, czy między jednymi a drugimi toczy się wieczna wojna. Bo być może koegzystencja jest czymś naturalnym, swego rodzaju wzajemnym dopełnieniem? Nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzy po przeczytaniu narracji jeżozwierza, że ludzkość to lepszy gatunek. Wkradamy się do świata ukrytego gdzieś w buszu, przycupniętego na marginesie prawdziwego życia, w niezbadanym miejscu mapy. Czujemy fascynację, ale i niepokój. Alain Mabanckou diagnozuje ludzką kondycję, posługując się czytelnymi metaforami życia natury - nakreśla jej brutalne prawa, stawiając istotę ludzką w stanie mocnej bezradności. Tkwimy dodatkowo w morzu szaleńczych dygresji, które każdy ze światów portretuje fragmentarycznie. Jest w tej narracji moc badania nieznanego. Nie chodzi tylko o przyglądanie się rytuałowi, któremu poddawane są zwłoki, by wskazać winnego zgonu. Dostęp do świata przedstawionego ma być utrudniony, bo i wyobraźnia Mabanckou jest nieposkromiona, pełna kontestacji, złośliwa i groteskowa - tak było w "Kielonku", tak jest i w "Zwierzeniach jeżozwierza". Podążamy ścieżką wyznaczoną przez sugestie i tezy. Dobrze się bawimy, szybko orientując wszakże, że czarny humor z Czarnego Lądu kryje w sobie więcej goryczy niż treści rozrywkowych...

Jeżozwierz jest symbolem czegoś w gruncie rzeczy niemożliwego i jednocześnie głosem, który można do siebie dopuścić w ściśle określonych warunkach. Agonia Kibandiego staje się początkiem wolności jego sobowtóra. Nie ma w niej jednak nieskrępowania, choć stylistyka i fraza starają się udowodnić coś przeciwnego. Jeżozwierz tkwi w uwarunkowaniach, z których nie wydobył się jego mistrz. Jest głosem zza grobu i przejmująco opowiada o wszystkich rodzajach braków, które nie zostały niczym zrekompensowane. Mabanckou fantazjuje o świecie, w którym istnieć to znaczy znosić swą niepokorność. To także językowa gra w szukanie nowych znaczeń literackich. "Zwierzenia jeżozwierza" formalnie są próbami poszukiwań odpowiedzi na pytanie o to, co z ludzkiej kondycji warte jest opisania, i w jaki sposób można o tym pisać. Kilka gorzkich diagnoz łączy się też z pewnym fatalizmem - przekonaniem o wyjątkowości i degradacji świata, z którego wydobyły się baśniowe opowieści, fantastyczne rojenia, symboliczne wizje i wszelkie wierzenia w to, co zdrowy rozsądek białego człowieka chciałby jedynie oprawić w ramki publikacji naukowej. Całość prowokuje i ujmuje tym nieokrzesaniem, nieprzewidywalnością i doskonałą ironią, dzięki której śmiertelne ukłucia jeżozwierza stają się nad wyraz odczuwalne.

Można tę książkę rozpatrywać także w bardzo czytelny sposób - jako próbę ukazania dwoistości ludzkiej natury, jej nieprzewidywalności, drapieżności i siły, która bywa destrukcyjna i prowadzi do tragedii. Chciałoby się widzieć w tej powieści jakąś diagnozę, ale siła pisarstwa Mabanckou polega przede wszystkim na niejednoznaczności przekazu. Lektura dla wszystkich tych, którzy znają stylistyczny pazur autora, i dla tych, którzy chcą traktować obcowanie z literaturą jako wyzwanie. "Zwierzenia jeżozwierza" zacierają wiele granic, rozważając jednocześnie istnienie jakichś punktów krytycznych, poza którymi pojawia się śmierć - tu jak w niewielu książkach znacząca tak wiele, jak wiele jest ofiar Kibandiego z wioski Sekegembe. Wyjść poza śmierć to zobaczyć więcej albo doświadczyć nicości. Skoro nie ma żadnego biblijnego raju ani też drugiego życia - w jakim miejscu i z kim podążamy w tej ekscentrycznej i fascynującej narracji?




PATRONAT MEDIALNY

1 komentarz:

Mania pisze...

Moją przygodę z tym autorem zaczęłam od "Kielonka" właśnie, wiec tym chętniej siegne po "Zwierzenia jezozwierza"