2016-01-29

"Wojna umarła, niech żyje wojna. Bośniackie rozrachunki" Ed Vulliamy

Wydawca: Czarne

Data wydania: 13 stycznia 2016

Liczba stron: 520

Tłumacz: Janusz Ochab

Oprawa: twarda lakierowana

Cena det.: 49,90 zł

Tytuł recenzji: Bez pojednania

Ed Vulliamy napisał wstrząsający reportaż, który - w przeciwieństwie do "Ameksyki" - nie rozszedł się w wielkich nakładach i nie przyciągnął zainteresowania opinii publicznej satysfakcjonującego autora. "Wojna umarła, niech żyje wojna" traktuje bowiem o konflikcie, wobec którego świat zachował daleko idącą wstrzemięźliwość. Wojna bałkańska, która w latach 1992-1995 pochłonęła mnóstwo ofiar, była konfliktem lekceważonym. Być może do czasu, ale wystarczająco długo, by lała się krew, i by bestialskie zachowania, bratobójcze mordy zaczynały wchodzić w nawyk oprawcom, którzy poczynali sobie coraz śmielej. Świat wstrzymał oddech, gdy była Jugosławia płonęła w ogniu. Świat wstrzymywał się także z jakąkolwiek interwencją, albowiem nie można było jednoznacznie wskazać, kim są oprawcy, a kim ofiary. Tymczasem w okresie, kiedy opinia publiczna zajmowała się zrównywaniem cierpień i strat, Bałkany przeżywały największy koszmar od czasu wojennych poczynań III Rzeszy. Ed Vulliamy był na froncie, odwiedzał obozy, rozmawiał z oprawcami i ofiarami, ale przede wszystkim śledził później zarówno procesy odpowiedzialnych za ludobójstwo (brał w nich udział także jako przesłuchiwany), jak i losy tych, którzy z różnych przypadkowych powodów przeżyli wojnę, uniknęli śmierci, wciąż na nowo jednak przeżywając dramatyczne wydarzenia ze świadomością, iż koniec rzezi nie zakończył konfliktu.

Kiedy ma się wrażenie, że natężenie dramatyzmu tego reportażu osiąga apogeum, czyta się kolejne wyznanie, zapis następnej rozmowy i odnosi wrażenie, że nie ma końca głębia ludzkiego cierpienia, której egzemplifikacją są powojenne losy Bośniaków, Muzułmanów czy Chorwatów - ludzi żyjących w symbiozie, a potem bezlitośnie się eliminujących. Vulliamy podkreśla z całą stanowczością, że zakończony konflikt bałkański trwa nadal w pamięci tych, którzy przeżyli. Wielu z nich przyjął ten zachodni świat, który latami odwracał wzrok od morderstw, czystek etnicznych, porażających skalą zabójstw - potem wypieranych z pamięci. Azyle w bezpiecznych krajach nie przyniosły ukojenia. Wielu imigrantów chce wracać i realizuje te powroty. Czasem wbrew zdrowemu rozsądkowi, bo przecież nic nie pozostało ze spalonego domu, a ulicami rodzinnego miasteczka przechadzają się byli zabójcy, którzy doskonale wymazali swą pamięć albo też doskonale udają, że nie pamiętają, co czynili. Te przesycone fatalizmem powroty noszą znamiona czegoś groźnego i przygnębiającego. Niektórzy rozmówcy Vulliamy'ego bardzo wyraźnie mówią o tym, że krew w nich wrze, że po latach nie zdobyli się na wybaczenie, że nie potrafią i że oczekują drugiej wojny w rejonie. Ta mroczna wizja wcale nie wydaje się niemożliwa. Pomiędzy walczącymi przed laty nigdy nie pojawiło się prawdziwe pojednanie. Bośniackie rozrachunki to spektakl zapominania i wypierania z pamięci. Także prowokacji służących pokazaniu, że krwawy chaos mógłby nastąpić ponownie. Poznajemy nie tyle dramatyczne losy ludzi, dla których wojna jest synonimem wewnętrznego zniszczenia, ile sylwetki zniewolonych przez tę wojnę po latach, gdy traumatyczne wspomnienia powracają z zaskakującą wyrazistością...

To w dużej mierze książka o pamięci i zapamiętywaniu. Z wieloma odważnymi oraz niewygodnymi tezami. Vulliamy oskarża europejski wymiar sprawiedliwości o biurokrację, opieszałość i dużą nieudolność. Odpowiedzialni za krwawe wydarzenia bałkańskie latami cieszyli się wolnością. Procesy tych, których udało się schwytać, trwały długo i powodowały u  ofiar konfliktu dyskomfort nierozliczenia sprawców z okrucieństw. Ci, co przeżyli, poszukują sensu w pozornie stabilnej koegzystencji, ale o normalność w Bośni jest bardzo trudno, czas wcale nie leczy ran. Vulliamy podkreśla, że odebrano ludziom jedną z podstawowych potrzeb. Chodzi o potrzebę pogrzebania bliskich zmarłych. Bałkańska ziemia to nadal anonimowy cmentarz. Zwłoki, których nie udało się ekshumować. Ciała porzucone przypadkowo i bez możliwości ich odnalezienia. To dopiero początek traumy kolejnego pokolenia. Nie ma spokoju, gdy nie ma pewności, co ze zmarłymi. Nie ma wybaczenia, kiedy nikt nie nazywa ogromu zbrodni, nie szuka odpowiedzialnych za nią, gdy nie dzieje się nic wskazującego na poczucie winy. Bałkański krajobraz powojenny nie zmienił się przez dwadzieścia lat. Miejsca masowych morderstw nie doczekały się należnego im szacunku. Świat wie o zbrodniach Srebrenicy, ale Vulliamy odwiedza inne obozy i notuje, co się w nich działo. Tak jak niepojęte dla Europy są motywy, dla których Bośniacy i Muzułmanie mordowali się z takim okrucieństwem i zachłannością, tak niejasne jest dzisiaj to, dlaczego nie można po prostu rozliczyć katów i oddać sprawiedliwości ofiarom.

"Wojna umarła, niech żyje wojna" to poruszający wyobraźnię reportaż, którego zasadniczym celem jest wskazanie, że każdy konflikt musi być właściwie zakończony. Nie chodzi o zakończenie działań wojennych, o przerwanie zabijania, spirali przemocy. Każda wojna ma swój dalszy ciąg w postaci rozliczeń z tego, co się wydarzyło. W Serbii unika się tych rozliczeń. Niejednoznaczne jest pojęcie wybaczenia, skoro tak niejednoznacznie portretowani są zabójcy. A jednak Vulliamy protestuje przeciwko wszelkiej relatywizacji. Wie, co widział, i zdaje sobie sprawę z tego, co usłyszał. Stanowczo i zdecydowanie opowiada się za rozrachunkiem. Prawdziwym. Bez niego nie można budować normalności. Ta dzisiejsza bałkańska ma bardzo kruche fundamenty. To nie tylko skrywane emocje, ale przede wszystkim gorzki żal i szaleńcza często chęć zemsty, od której trudno odstąpić. Trud bałkańskiego rozrachunku polega na tym, że ci, co ocaleli, wcale się kimś takim nie czują. Niekiedy zazdroszczą swym bliskim, że udało im się umrzeć szybko, od strzału w głowę. Życie pamiętających bratobójczą zagładę przypomina chaotyczne podążanie ku szaremu horyzontowi. Przetrwanie to nie wszystko. Zabójcza jest pamięć. Tak trudno to zrozumieć wszystkim tym, którym sąsiad nie groził bronią, by potem znowu udawać żyjącego w zgodzie...

Vulliamy w dość szerokim kontekście opowiada o wszelkich niebezpieczeństwach nierozliczonej historii. Nieprzypadkowo pojawiają się opisy podróży do niemieckich obozów koncentracyjnych i rozważania o tym, w jaki sposób Niemcy poradzili sobie z wojennym obciążeniem, dokonując właściwego rozrachunku, potępiając katów, prosząc o przebaczenie ofiary. Wojna bałkańska, sama w sobie niepojęta dla światowej opinii publicznej, będzie dla niej zawsze zagadką. Ed Vulliamy stara się pokazać, co on sam zrozumiał i jak musiał sobie z tym radzić. Pisząc ten reportaż, poznał z bliska człowieczeństwo na granicy szaleństwa, w którym kotłują się na przemian nienawiść i rezygnacja. Także z życia po wojnie, które okazało się dla wielu jeszcze większym koszmarem.

Bałkańskie linie podziałów to wciąż newralgiczne punkty na mapie Europy, o których Europa zdaje się nie mieć pojęcia. Ta książka, pełna autorskiej odwagi, empatii i zaangażowania ma być mrocznym memento i wspominać zbrodnie, wobec których zbyt wielu pozostało bezradnych. Ed Vulliamy sugeruje także, że każdy naród ma moralny obowiązek rozliczenia się z każdej traumy i jeśli tego nie zrobi, pogrąży się w traumie dużo większej. W mroku spychania gdzieś do podświadomości tego, że chce się odwetu. Autor pokazuje, jak jego rozmówcy dzielnie walczą z tym, by nie żyć nadal w piekle. W piekle, które teoretycznie zakończyło się w latach dziewięćdziesiątych minionego stulecia. Wciąż jednak trwa, bo wciąż nie zostało właściwie nazwane i rozliczone. Bałkański krajobraz po wojnie wciąż na nowo przypomina, że w wielu sercach ta wojna wciąż trwa i nadal niszczy.

3 komentarze:

Alannada pisze...

Trochę nie moja działka, więc raczej sobie daruję

Magdallena pisze...

Bałkański krajobraz w wielu miejscach przypomina o wojnie... ale najbardziej ujawnia się w oczach mieszkańców tej krainy. To, co ich kłuje, boli daje o sobie znać w spojrzeniu, pełnym bólu i złości.
Przeczytam, na pewno.

Anonimowy pisze...

Świetnie napisałeś.. Muszę przeczytać!