2020-02-28

„Normalni ludzie” Sally Rooney


Wydawca: W.A.B.

Data wydania: 26 lutego 2020

Liczba stron: 304

Przekład: Jerzy Kozłowski

Oprawa: miękka

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Koleje życia

Powieść Sally Rooney jest bardzo konsekwentnie stworzona, jeśli chodzi o język i sposób budowania nim świata przedstawionego, a przede wszystkim niejednoznacznych młodzieńczych relacji. Bardzo natomiast nierówna, jeśli chodzi o intensyfikację przesłań i liczne sugestie. Powieść panoramiczna o irlandzkich młodych ludziach z różnych środowisk i z różnymi życiowymi ambicjami bardzo zgrabnie portretuje ich tymczasowość, idealizm, czas życia będącego snuciem planów, życia w teorii, życia… pozbawionego jeszcze swojej esencji, do którego dopiero wdziera się gorycz różnych rozczarowań. Rooney chwilami operuje potwornymi stereotypami, zwłaszcza dotyczącymi możliwości związanych z płcią. Cała ta książka opowiada się oczywiście przez płeć nie tylko dlatego, że jej najważniejszym i świetnie w swej niejednoznaczności portretowanym wątkiem są perypetie miłosne znajomych ze szkoły średniej, których poznajemy w momencie pierwszych znaczących wyborów życiowych i żegnamy również pośród dylematów. „Normalni ludzie” to opowieść, która pozornie nie przedstawia jakiejś odkrywczej strony czasu młodych Irlandczyków będących u progu tak zwanej dorosłości, a jednocześnie kompulsywnie chwytających ostatnie chwile prawdziwej wolności, gdy myśl o tym, co będzie niebawem, zaczyna coraz bardziej szarzeć, a wraz z tym pojawiają się lęki. Z drugiej strony jednak – Rooney bardzo dba o detale, nie tylko portretując swoją parę. Próbuje pokazać, jak różnorodnie widzimy się w różnych kontekstach, czego do wiedzy o nas samych dodają intymne zbliżenia, a także to, że zazdrościmy sobie zwykle tego, co nie jest dla nas zrozumiałe, i w gruncie rzeczy wciąż jesteśmy w swoich niespełnieniach odbiciami kogoś innego.

Marianne pochodzi z bogatej rodziny. Bardzo toksycznej, ale o istocie tych relacji będziemy się dowiadywać stopniowo. Marianne jest outsiderką. Nie akceptuje jej szkolne otoczenie, a ona sama ma ciągłe wrażenie, że prawdziwe życie toczy się gdzie indziej, że ona sama nie jest prawdziwa, że to odrzucenie także może takie być. Zamknięta w oswojonej przestrzeni, izolowana od świata (nie zna nawet topografii rodzinnego miasteczka) tworzy sobie bezpieczną strefę pozornego komfortu, celowo odsuwając się od jakichkolwiek zachowań stadnych, w których nie chce się odnaleźć. Connell pochodzi z rodziny robotniczej, a jego matka jest sprzątaczką w domu Marianne. On to typowy ekstrawertyk, bardzo lubiany w lokalnej społeczności. Taki swojski chłopak, który nie stwarza dziwnych problemów i po prostu jest częścią grupy rówieśniczej. Tyle tylko że Connella nie fascynuje to, co oczywiste w relacjach z kumplami, lecz poczucie bezpieczeństwa, które daje mu Marianne. Oboje zbliżają się do siebie, ale na określonych warunkach. Ona będzie musiała się dostosować, on da z siebie dużo mniej. Czy to, co robi Connell, to przykład zachowawczości, czy hipokryzji? Sally Rooney zbliża nas do bohaterów, którzy będą się wzajemnie uzupełniać. Stworzy ich w relacji, dla której nie będzie definicji. Pokaże na przykładzie tych dwojga, co czyni nas wyjątkowymi w oczach drugiej osoby.

Zdecydowanie dużo ciekawszą postacią jest Marianne, bo wszystko, co robi czy myśli Connell, jest po prostu odsłonięte i nad wyraz czytelne. Podoba mi się mroczna niejednoznaczność tej bohaterki. Jest bardziej rozwojowa, staje się czytelniczym wyzwaniem, ale jest również wyzwaniem dla swojego adoratora. Marianne chciałaby – jak tytułowi ludzie – zyskać jedynie odrobinę miłości, poszanowania i poczucia bezpieczeństwa w męskich ramionach. Ale jej potrzeby i oczekiwania nie są takie proste. Broni się sama przed sobą, a jednocześnie została nauczona podległości. Za tym idzie egzystencjalny ból odrzucenia, jeśli nie spełni się określonych warunków, dzięki którym można zdobyć trochę zainteresowania. I tu pojawia się bardzo ciekawa wykładnia tego, kim jest ta bohaterka, jaka się staje i ku czemu dąży.

Myślę, że warto zestawić „Normalnych ludzi” z „Podpalaczami” R.O. Kwon. Pisarki irlandzka i amerykańska proponują powieści o specyfice przemocy warunkowanej przez płeć. O ile Kwon jest bardziej dosadna i można uznać, że zdecydowanie bardziej bezkompromisowa, o tyle Rooney, łagodząc nieco wymowę tego problemu, wykorzystuje sceny i sytuacje nadmiernie oczywiste. To zatem nie jest dosadność, bardziej dydaktyzm. Niemniej obie te książki poruszają temat absolutnie uniwersalny – życie z piętnem przemocy, doświadczanie jej na nowo i niemożność uwolnienia się od niej. Jednak „Normalni ludzie” to bardziej powieść o przemianie, w związku z tym istotniejsze jest w niej portretowanie zmiennej relacji balansującej na granicy stabilnego związku i niewłaściwie lokowanych pokładach emocji, których druga strona nie jest w stanie odczytać właściwie. Dramaty nakreślone w powieści opierają się głównie na rozdarciu, rozczarowaniu i niemożności zdobycia się na taki rodzaj empatii, dzięki któremu można zachować drugiego człowieka przy sobie.

Ponieważ wspomniałem, że tę historię opowiada płeć, nie sposób nie zauważyć, jak rozkłada się prezentacja oczekiwań i możliwości zdeterminowanych w młodym życiu tym, czy jest się kobietą czy mężczyzną. Robi wrażenie zestawienie odsłaniania intymności. Kiedy koledzy dowcipnie komentują oglądane nagie zdjęcia jednej z dziewczyn, jest to niewątpliwa pewien rodzaj opresji i zainteresowana może utonąć w morzu wstydu i zażenowania. Kiedy jednak Marianne fantazjuje o tym, że mogłaby upublicznić zdjęcie penisa Connella, nie robi to na nim żadnego wrażenia. Dojrzewające kobiety u Rooney tkwią w licznych formach opresji, z których dojrzewający mężczyźni błyskawicznie się wydobywają albo też bezkompromisowo ramy tej opresyjności narzucają. Tu autorka nie odkrywa niczego nowego, jednak ważny jest sposób, w jaki obrazuje wieczną pozycję życiowego komfortu mężczyzny w porównaniu z sytuacją kobiety zawsze postawionej przed ścianą i dylematami. Tylko kogo ostatecznie spotyka śmierć z własnej ręki? Kto radzi sobie lepiej, kiedy życie przestaje być pasmem planów oraz teoretyzowania, a staje się dosadnym i bolesnym doświadczeniem z wszelkimi konsekwencjami tak zwanego bycia dorosłym?

Podobają mi się tu świetnie wykreowane postacie drugiego planu, które dodają dynamiki i niejednoznaczności najważniejszej relacji w tej powieści. Świetne jest również to, jaki emocjonalny dystans do swoich bohaterów trzyma sama autorka, a dodatkowo – jak bardzo wrażliwa jest na niuanse w scenach lub dialogach, które pozornie mogą wydać się sztampowe i wywołać ziewanie. Jednak szczególna uwaga pojawia się właśnie tam, gdzie się jej zupełnie nie spodziewamy. Dlatego „Normalni ludzie” to powieść o bardzo niebanalnej konstrukcji, choć w przesłaniu – zwłaszcza panoramicznym ujęciu tego, jak funkcjonują irlandzcy studenci drugiej dekady XXI wieku – pozostawia jednak sporo do życzenia. Także opowiadając o miłości, nie unosi chyba stworzonego przez siebie ciężaru zagadkowości tego uczucia. Mimo kilku rozczarowań uważam, że jest to całkiem nieźle napisana powieść, której z niezrozumiałych dla mnie powodów przypisano litanię światowych peanów.

Brak komentarzy: