2021-09-03

„Dziewczynka z poziomkami” Lisa Strømme

 

Wydawca: LeTra

Data wydania: 15 września 2021

Liczba stron: 272

Przekład: Bohdan Maliborski

Oprawa: miękka

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Artysta i przyjaźń

Tuż obok siebie wychodzą dwie książki inspirowane życiem znanych malarzy. U progu lata mieliśmy okazję przeczytać „Wąski pas lądu” Christine Dwyer Hickey o Edwardzie Hopperze. Na samym początku jesieni otrzymujemy „Dziewczynkę z poziomkami” proponującą nam fantazje o życiu i twórczości Edvarda Muncha. Różni te powieści bardzo wiele, bo historia Hoppera jest senna, a postaci zarysowane jedynie w konturach, które musimy wypełniać wyobraźnią. U Lisy Strømme jest zupełnie inaczej – jej opowieść jest ekspresyjna, wtłacza nas w szereg emocjonalnych zawirowań, a artysta jest tu centrum sugestywnej historii o najbardziej silnych ludzkich przeżyciach. Można więc zatem stwierdzić, że malarz u Dwyer Hickey jest enigmatyczny, zaś u Strømme poznajemy od podszewki jego światopogląd i krajobraz emocjonalny. Ale nie jest tak do końca. W opowieści o Munchu liczą się także bohaterki. To, w jaki sposób przełamują granice nierówności społecznej, i to, jak konfrontują się z takim rodzajem przeżywania świata oraz samych siebie, jakie wyzwala w nich twórczość norweskiego artysty. Ponadto „Dziewczynka z poziomkami” to historia o lojalności i różnego rodzaju fascynacjach tym, kim jest i kim może być artysta. Wszystko na bardzo sugestywnym tle – doskonale czuje się na skórze powiew norweskiego wiatru od fiordu, smak dojrzewających owoców, bezkompromisową siłę burzy i rytm rybackiego życia w prowincjonalnym Åsgårdstrandzie.

Johanne jest prostą dziewczyną, której równie prosty scenariusz życia nakreśla surowa matka. Szesnastoletnia bohaterka wspomina z sentymentem czas, kiedy Hans Heyerdahl, obecnie odwiedzający latem jej rodzinne strony i korzystający z domu, w którym na co dzień mieszka Johanne, zatrzymał jej istnienie w portrecie z owocami. Dziesięciolatka utknęła na zawsze na płótnie wraz ze swoją niefrasobliwością, wolnością, specyficznym rodzajem wrażliwości. Dziś Johanne stara się nadać swojemu życiu ten dorosły sens – nie chce być tym, kim chce ją widzieć matka, stara się rozwijać swoją pasję malowania. Tymczasem najlepiej by było, aby płótna i sztalugi zamieniła na fartuch służącej. I tak się właśnie dzieje. Nastolatka zostaje skierowana na służbę do państwa Ihlenów, ale nie spodziewa się konsekwencji tego zajęcia. Nie jest gotowa na nowe relacje, a kiedy już się z nimi oswoi, stoi czasem bezradnie wobec tego, jakie uczucia w niej te relacje wywołują.

Szybko okazuje się, że wspólny język znajduje z najmłodszą córką Ihlenów, Reginą. Niewielka różnica wieku pozwala na zbliżenie się, ale przecież wciąż pozostaje to, co najważniejsze – Regina jest panienką z dobrego, majętnego domu, a Johanne zwykłą służącą w nim. Tym niemniej relacje zacieśniają się. Ale czy to, że Johanne założy pewnego wieczora sukienkę swojej chlebodawczyni, spowoduje, że staną się równe sobie? Naprawdę będą mogły się zaprzyjaźnić? W tę coraz bardziej intensywną relację wdziera się ktoś trzeci. Mężczyzna fascynujący obie dziewczyny, ale każdą w inny sposób. Edvard Munch, którego tutaj Lisa Strømme portretuje z wyjątkową czułością. Ukazuje jego nieprzystawalność do prowincjonalnego świata, w którym fasadowa moralność zawsze kontrolowana jest w granicach tego, co inni ludzie powiedzą. Munch jest tu artystą wyobcowanym. Człowiekiem szukającym inspiracji, ale jednocześnie pogłębiającym swą melancholię za każdym razem, kiedy znajdzie właściwy temat na kolejny obraz. Zbliża się z Reginą i to ona stanie się jego natchnieniem. Czy na pewno za wspaniałymi portretami Muncha stać będą jego silne uczucie i przywiązanie do modelki?

Fascynujące jest przyglądanie się temu, w jaki sposób Johanne reaguje na bliskość, która tworzy się między Reginą a artystą. W parze z tym idzie zacieśnienie więzi między dziewczynami, ale Johanne szybko stanie się tu kimś, dzięki komu może funkcjonować niewłaściwa z punktu widzenia społeczności Åsgårdstrandu intryga. Młodziutka bohaterka tej powieści doświadczy specyficznego rodzaju voyeryzmu: będzie widziała, jak rozkwita uczucie i jednocześnie – jak pogłębia się samotność twórcza. Bo w gruncie rzeczy o tym jest ta książka – o całkowitej samotności pozostawania ze swoimi najgłębszymi uczuciami i pragnieniami. I jeśli truizmem będzie stwierdzenie, że kochać to dać komuś wolność, Strømme udowodni, że można o tym napisać w wyjątkowo sugestywny sposób.

Napięcie zarysowane na wstępie pogłębia się. Opowieść zmierza ku czemuś, co w gruncie rzeczy można przewidzieć, ale nie jest się pewnym konsekwencji emocjonalnych wyborów bohaterów oraz tego, co przeżywają i do czego doprowadzają. Jeśli traktować „Dziewczynkę z poziomkami” jako historię miłości, mamy tutaj jej dwa rodzaje – każda powiązana jest z cierpieniem oraz rozpaczą, dzięki czemu wyraźniej i mocniej się prezentuje. Strømme pisze w taki sposób, że z każdą kolejną stroną mocniej przykuwa uwagę czytających do wydarzeń, w których rozegra się podwójny, a nawet potrójny dramat. Jednocześnie jest to powieść o tym, że pewne rzeczy muszą się wydarzyć, aby można było zdobyć właściwe doświadczenie życiowe. A także historia samej drogi twórczej Edvarda Muncha – malarza porównującego swoją twórczość do dzieł literackich Fiodora Dostojewskiego. 

Z jednej strony mamy zatem pozornie sielankową i nieskomplikowaną codzienność norweskiej prowincji, gdzie żyje oddany Johanne rybak, który chce ją kiedyś zabrać w podróż poza fiord i pokazać przygodę. Z drugiej jednak – spokój miejscowości zakłócają przybywający do niej artyści. Jesteśmy u schyłku dziewiętnastego stulecia, formują się nowe trendy i wpływy, artystyczna bohema domaga się swojego miejsca i odpowiedniego statusu. Pośród znajomych artystów Munch ze swą niuansowaną tutaj melancholią. Rozpięty między przywiązaniem do kobiety a imperatywem nakazującym mu być wiernym swojej sztuce. Lisa Strømme opowiada o artyście niejako skazanym na wyobcowanie i lojalnym tylko wobec tego, co tworzy. A chce w najlepszy z możliwych sposobów odzwierciedlić kształt świata i ludzkie emocje. Jak sam wspomina: „Postaci z obrazów są życiem”. O tym, jak ono uwiera i boli, opowie książka skoncentrowana na tym, czym jest utrata lub niedosyt czegoś.

To również rzecz o zupełnie innej wrażliwości – dojrzewającej artystki, dziewczyny nieświadomej swojego potencjału. Johanne widzi i czuje świat kolorami. Ona również chciałaby oddawać skomplikowany charakter rzeczywistości za pomocą pociągnięć pędzla, ale przede wszystkim dzięki doborowi odpowiednich barw. Mają one tu kluczowe znaczenie nie tylko dlatego, że funkcjonują w tytułach rozdziałów rozpoczynających się od wypisów z „Teorii kolorów” Goethego. Strømme chce być tutaj orędowniczką „kolorowania” świata emocji, by pokazać ich złożony charakter. Chce opowiedzieć tę historię nietuzinkowo, a jednocześnie dać czytającym możliwość zrozumienia emocji bohaterów w taki sposób, by jednak ich nie komplikować. Jest zatem „Dziewczynka z poziomkami” czymś na kształt literackiego odwzorowania ekspresjonistycznego obrazu. Bardzo dobra książka o miłości, przyjaźni, odrzuceniu i twórczej potrzebie pozostawania samemu ze swoimi myślami.

Brak komentarzy: