Wydawca: Agora
Data wydania: 10 listopada 2021
Liczba stron: 448
Przekład: Aga Zano
Oprawa: twarda
Cena det.: 44,99 zł
Tytuł recenzji: Odwet za krzywdy
Brawurowej powieści Lisy Taddeo nie odczytuję jako przede wszystkim świadectwo feministycznego buntu ani też przez pryzmat sugerowanych interpretacji, w których symptomatyczne jest powtarzanie, że to historia krzywdzonej kobiety biorącej odwet za swoje krzywdy. Nie o tym, a może nie przede wszystkim o tym jest „Zwierzę”. To przejmująca narracja opowiadająca truizm, którego tak często nie jesteśmy świadomi lub się nad nim dużo nie zastanawiamy. Nasza tożsamość to suma doświadczeń dorastania. Będziemy tacy, jakimi stworzy nas dom, w którym się wychowaliśmy. Staniemy się albo świadomymi własnych zalet oraz wad ludźmi, którzy potrafią dopasować się do społecznych ram, wiodąc tak zwane spełnione i uporządkowane życie, albo pełnymi deficytów emocjonalnych dziećmi pozbawionymi dzieciństwa, wczesnymi dorosłymi, skoncentrowanymi na swych traumach nieszczęśliwymi spadkobiercami dysfunkcji w relacjach naszych najbliższych. Taddeo wydaje się mocno koncentrować na drugiej skrajności i także opowiadając o kobiecej furii, konstruować świat przedstawiony oraz swoje bohaterki w bardzo tendencyjny sposób. I jeżeli uznamy, że biografia Joan i to, co ze sobą niesie w bagażu emocjonalnym, rozpisane zostały przez amerykańską autorkę pod tezę, warto zwrócić uwagę na dynamiczną niejednoznaczność tej powieści. Nic tam nie jest do końca tym, co zostaje przedstawione. Taddeo w pozornie chaotycznej formie łączącej teraźniejszość z retrospekcjami wciąż stara się udowodnić, że nic nie jest oczywiste ani w Joan, ani w świecie, który przyjął ją w bardzo okrutny sposób, boleśnie doświadczył, a potem pozostawił absolutnie samą ze wszystkim tym, co mogłaby rozwiązać bliskość. A „Zwierzę” opowiada o płci, wrogości, nieustannej ucieczce i rozpaczliwym poszukiwaniu własnego miejsca na ziemi.
Tak, to znakomita rozprawa o tym, że kobiecość to wściekłość w najczystszej postaci, ale pod tą wściekłością znajdują się niezabliźnione rany, bohaterka tej książki zaś w pewnym autodestrukcyjnym pędzie wciąż na nowo będzie te rany jątrzyć. Mam wrażenie, że w tym roku otrzymaliśmy dwa naprawdę fenomenalne przekłady opowieści o tym, czym jest opresja bycia kobietą. Z segmentu literatury faktu należy wspomnieć autobiograficzny „Głód” Roxane Gay. W sferze beletrystyki mamy właśnie „Zwierzę”, choć nietrudno odnaleźć informacje, że powieść zbudowały fakty, i dzięki temu zyskuje ona na wiarygodności w tych licznych momentach, w których czytający mogą dojść do wniosku, że czegoś jest za dużo, że Taddeo przesadza. Wspólnym mianownikiem opresyjności w tej książce staje się przemoc seksualna. Obecna w życiu bohaterek niemal przez cały czas. Jej ofiarami są zarówno dziewczynka, jak i staruszka. A poza skrajnymi opowieściami o doświadczeniach gwałtu także te, w których świadoma swoich wyborów dojrzała kobieta wybiera właśnie gwałt jako akt seksualnego kontaktu z płcią przeciwną.
Na celowniku są oczywiście mężczyźni. Tacy, którzy z różnych powodów roszczą sobie prawo do tego, by sięgać po coś, co w ich mniemaniu im się należy. Zdobywać bez wysiłku, otrzymywać na zawołanie. Biorą, co chcą, a w sensie dosłownym jest to prawie zawsze ciało kobiety. Intymność relacji damsko-męskich jest tu zniszczona przez liczne opisy zbliżeń seksualnych nazywanych konsekwentnie „ruchaniem” albo innymi kolokwializmami czy wulgaryzmami o wyraźnie pejoratywnym znaczeniu. Odnieść można wrażenie, że seks jest w tej powieści jakimś diabolicznym polem walki i że przestrzeń tej walki nakreśla kolejną. Bo po tym, gdy mężczyzna otrzyma, czego żąda, zaczyna się dramatyczna walka o wyrównanie krzywd. O tożsamość ofiary przemocy seksualnej albo ofiary zawłaszczenia, gdyż w świecie Taddeo mężczyźni to nonszalanccy zdobywcy. Ale to oni jednocześnie stają się słabi. Przecież za słabość bohaterka uznaje samobójczy akt swojego kochanka, który zabija się na jej oczach, myśląc, że Joan w ten sposób doświadczy największej życiowej traumy. Rejestr jej traum jest tak obszerny, że nawet starszy kochanek nie byłby w stanie wyobrazić sobie ich potęgi.
Zatem wszystko zaczyna się od odebrania sobie życia. Joan to życie bardzo uwiera. Jej doświadczenia składają się na sumę przekleństw, które kształtują ją w taki sposób, że najlepiej w jej mniemaniu definiujące tożsamość słowo to przymiotnik „zepsuta”. Joan wie, że nie jest dopasowana. Ani do roli kobiety, ani do roli kochanki, a tym bardziej do roli matki, która tutaj jest szczególnie interesująco portretowana. Joan rusza w drogę. Zabiera ze sobą prochy swoich rodziców. Z jakichś przyczyn nie może się z nimi rozstać, choć również z jakiegoś symbolicznego powodu coś się potem stanie z jednym z tych śladów po żywych ludziach. I jeśli początek powieści jest otwarciem w formie wyjazdu, kompulsywnej ucieczki czy dramatycznego przemierzania przestrzeni, by zdobyć coś upragnionego, jej zakończenie odczytuję jako symboliczny powrót przede wszystkim do samej siebie. W tej zatem ciekawej kompozycji klamrowej Lisa Taddeo opowiada o burzliwym doświadczaniu goryczy. O wyobcowaniu, kiedy człowiek staje się niedostępny bez względu na płeć. Joan nigdy nie zbliżyła się do żadnej kobiety, a w kochankach ustawicznie poszukiwała substytutu najważniejszego w swoim życiu mężczyzny. W gruncie rzeczy wrastając w niechęć do samej siebie, wydobywa ze swojej pamięci coraz więcej wspomnianej goryczy. Jest świadoma tego, że na wiele sposobów została skrzywdzona, a rachunek krzywd można wyrównać tylko w jeden sposób. Jest zdeterminowana, by oddać otrzymane ciosy. Zdeterminowana, by zrobić coś najgorszego w swoim życiu.
Bohaterka tej powieści zaznacza, że najbardziej rozgoryczona jest świadomością faktu, że świat nigdy nie słucha dorastających dziewczynek, których doświadczenia stają się bardzo intymne, jednocześnie definiując to, kim się te dziewczynki staną. A raczej do czego się dopasują. Będziemy mieli w powieści nastolatkę niosącą w sobie tak wielki gniew jak Joan. Odnajdującą bliskość w ramionach kogoś, do kogo początkowo pędzi z zamiarem zabicia. Będzie również trzecia kobieta. Ta, do której po śmierci kochanka Joan chce się dostać za wszelką cenę. Znaleźć się blisko, stworzyć przestrzeń porozumienia. Trzy kobiety, które dzielą kolejne dekady życia. Nastolatka z bronią w ręku, dwudziestokilkulatka ze świadomością tego, iż moralność jest nieciekawa, oraz zdeterminowana w swej buntowniczej postawie wobec mężczyzn prawie czterdziestolatka. Zaskakujące, ile płaszczyzn gniewu i empatii dla tych trzech postaci znajdzie amerykańska pisarka. A w tym wszystkim sugerowanie, że kobiecość pełna ran niekoniecznie będzie szukać solidarności i ukojenia.
Mam wrażenie, że Joan znajduje się w takiej dyskomfortowej sytuacji jak w sklepie, w którym może wybrać tylko jedno pełne danie, a chciałaby po połowie dwóch różnych. I nikt nie daje jej możliwości tego wyboru. Ta scena, która może ulecieć z pamięci czytającego, jest w moim odczuciu bardzo znacząca. Rzeczywistość, która uderzyła w Joan tak boleśnie, jest wyraźnie zerojedynkowa. To świat ograniczonego wyboru. Iść albo nie iść do łóżka z mężczyzną, który w tym akcie zdradzi inną kobietę. Uwierzyć czy nie uwierzyć komuś, kto oferuje coś kierowany tylko własnym zyskiem. Odpowiedzieć czy nie odpowiedzieć przemocą na przemoc, która pojawiła się w najbardziej bolesnej postaci i pozostawi ślad na całe życie. Nie ma tu półśrodków, półrozwiązań. Nie można zniwelować napięcia, dobierając życiowe opcje po połowie. Joan musi być oczywistym i stanowczym wyborem. Zatem staje się szaleństwem i wściekłością. A jednocześnie robi wszystko, by od jednego i drugiego wciąż na nowo uciekać.
To świetna w detalach powieść
o tym, że kobiece cierpienie to zawsze coś, za co trzeba wziąć odwet.
Symboliczna opowieść o świecie, w którym wydarzyło się za dużo przemocy bez
konsekwencji. Ale też historia zagubionej i przestraszonej dziewczynki, której
lękami i emocjami nikt się nigdy nie zajął. A przede wszystkim się nimi nie
przejął. Jakkolwiek odczytywać „Zwierzę”, jest to na pewno powieść napisana
za pomocą świadomych przejaskrawień. Pewnie po to, by wymusić skrajnie różne
reakcje czytelnicze. Mnie przekonuje – zwłaszcza gdy proponuje tezę, że
traktując się instrumentalnie, pozbawiamy się człowieczeństwa w takim wymiarze,
w jakim gotowi jesteśmy na najgorsze. Stajemy się zwierzęciem. A może
figura kojota wyjącego o trzeciej nad ranem wraz z niewidocznymi towarzyszami
to szersza metafora społeczeństwa, jakim dzisiaj jesteśmy?
1 komentarz:
Maria Janion by się odnalazła w tej literaturze opresji kobiet. ;)
Prześlij komentarz