2022-05-04

„Lód” Ulla-Lena Lundberg

 

Wydawca: Marpress

Data wydania: 30 kwietnia 2022

Liczba stron: 416

Przekład: Justyna Czechowska

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 46 zł

Tytuł recenzji: Bliskość i oddalenie

Wyspy Alandzkie to ostatnie nordyckie terytorium w Europie, do którego nie udało mi się jeszcze dotrzeć. Z tym większym zainteresowaniem sięgnąłem po książkę ukazującą to miejsce w sugestywny sposób. W moim odczuciu „Lód” jest o wspólnocie, którą definiuje miejsce zamieszkania, ale również o kobietach wyłaniających się z cienia mężczyzn. Na Alandach nazywają swoich mężów zaimkami. Jednocześnie to właśnie mocno brzmiący „on” jest płcią, przez którą opowiada się tu świat, definiuje się go, nadaje się mu ostateczne znaczenia. Nieprzypadkowo Ulla-Lena Lundberg zaznacza już na wstępie, że nowego pastora się słucha, jego żonie się tylko przygląda. „Lód” opowie nie tylko o tym, w jaki sposób funkcjonuje społeczność zdemilitaryzowanych wysp, które zaczynają nowe życie wraz z sąsiednimi Szwecją i Finlandią, kiedy druga wojna światowa wreszcie się kończy. Lundberg pochyli się nad kobiecymi postaciami pełnymi witalizmu i determinacji. Będącymi gdzieś w tle, zawsze z boku – na tym chłodnym archipelagu, na którym nie można schronić się pod drzewem, a gazety z wieściami ze świata docierają z kilkudniowym opóźnieniem. Oprócz feminizującej linii tej powieści warto zwrócić uwagę na doskonale dobrany i bardzo ciekawie tu wybrzmiewający tytuł. Kolejna gratka dla wielbicieli mocnych nordyckich narracji obyczajowych, a przede wszystkim książka dla koneserów sennego rytmu. Tu nic nie wydarzy się nagle i niespodziewanie. Poza wydarzeniem, które zawsze jest nagłe i niespodziewane. Jednocześnie „Lód” będzie kipiał od emocji, głównie swoich bohaterek. To rzecz o tym, czym jest alandzka samotność pośród innych. I o pejzażu definiującym krajobraz emocjonalny nakreślonych postaci.

Johanna Holmström, Kjell Westö i Nina Wähä to trójka szwedzkich pisarzy, którzy dzięki doskonałym tłumaczeniom Justyny Czechowskiej i Katarzyny Tubylewicz przenoszą nas w specyficzny rejon szwedzko-fińskiego pogranicza. Wyspy Alandzkie z „Lodu” kryją się w definicji granicy chyba najsilniej. To tu Szwecja i Finlandia ze swoimi obywatelami, stylami życia, mentalnościami i osobliwościami tworzyły od dekad spokojne miejsce różnorodności oraz pojednania. Ostatecznie każdy jest tu swoistą wyspą na archipelagu. Wspólnota wydaje się silna, jednakże to od jednostki zależy, w jaki sposób będzie żyć, czy przetrwa, czy będzie to życie spełnione. Sugestywna scena wspólnego śpiewu kościelnego obrazuje jedność społeczności, w której równocześnie każdy z domów staje się w pewien sposób zamkniętą przed innymi twierdzą. Nowy pastor w jednej z alandzkich gmin chce prowadzić ze swą żoną dom otwarty. Zależy mu na tym, by jednoczyć, nie dzielić. Niwelować napięcia, być gotowym do procesów negocjacyjnych, wciąż na nowo dążyć do pojednania. Nic nie może być bardziej istotne na wyspach smaganych falami zimnego morza, które same w sobie są oddalone – od świata i siebie. Tu należy znaleźć sposoby, aby zjednoczyć zachód ze wschodem, by ludzka wspólnota przypominała jedność surowej natury. Wyzwaniem Pettera Kummela będzie również dopasowanie życia rodzinnego do nowego miejsca. Miejsca, w którym – jak sam uświadamia sobie dość szybko – chciałby zostać aż do śmierci…

Bardzo mi się podoba piękna kompozycja klamrowa tej powieści. Można by namalować dwa sugestywne obrazy: jeden otwierający, drugi zamykający tę narrację. Na każdym w centralnym punkcie łódź – podstawowy środek lokomocji na Wyspach Alandzkich, choć niektórzy wybierają też rowery, ale one nie przekroczą wodnych granic. Kiedy już ujrzymy, jak istotne są dwie podobne, lecz przecież całkiem różne w przekazie sceny, łatwiej przyjdzie zrozumieć, że „Lód” opowiada człowieka poprzez naturę, a w zasadzie tylko dzięki naturze. Przenosząca nas jedynie na chwilę do kontynentalnej Finlandii narracja jest literackim hołdem dla miejsca, w którym można nakreślić portret bardzo specyficznej społeczności. Najistotniejszym elementem tej natury będzie oczywiście woda ze swoją mocą sprawczą. I tytułowy lód znakomicie implikujący dwuznaczne treści. Bo lód jest sprzymierzeńcem, ale może być też wrogiem. Alandzki lód wyznacza ludziom kierunki myślenia i działania, lód definiuje ludzkie wybory, jest również czymś, co znakomicie izoluje od reszty świata.

Mamy zatem z jednej strony pewną klaustrofobiczną przestrzeń, która wiąże ludzi ze sobą w bardzo autorytarny sposób. Z drugiej jednak – dającą początki różnym kierunkom. Z Wysp Alandzkich wypływa się w świat, na nie z tego świata wraca. Alandy coś z siebie dają, ale jednocześnie też sporo biorą. Wszystko jest tu specyficzne i lokalne, jednak naznaczone definicjami przywiezionymi z tego zewnętrznego świata. Stamtąd przybywa do wyspiarskiej społeczności młody pastor Kummel ze swą żoną i córką. Niepewny tego, czy ludzie go zaakceptują, zrozumieją, będą podatni na jego duszpasterski wpływ. Tymczasem najciekawiej prezentują się kobiety z jego otoczenia. I to o nich w moim odczuciu jest ta frapująca książka.

Zatem żona Kummela. Mona znakomicie radzi sobie ze zmianą, bardzo szybko odnajduje się w nowym środowisku, pragmatycznie kierunkuje codzienne życie męża, ale przede wszystkim jest dla niego punktem odniesienia i osobą, która w domowych czterech ścianach potrafi go zdominować. Dzieje Kummela – jakby to było mu należne i w każdym znaczeniu zasadne – spisuje Lydia, miejscowa nauczycielka. Kobieta utrzymująca swojego pasywnego męża, jak również postać, którą Lundberg chce zarysować niewyraźną kreską, w zasadzie tylko subtelnie zaznaczyć jej obecność w tekście. Mocno zaś osadzona jest w nim Irina, miejscowa położna pełniąca rolę lekarki. Obarczona wyjątkowo traumatyczną przeszłością kobieta, której Kummel – głęboko o tym przekonany – jest w stanie dać wytchnienie, kiedy Irina dostatecznie mocno skoncentruje się na tym, by zawierzyć mu swe troski i przekonać się, że to właśnie pastor wie najlepiej, co powinna czuć lub myśleć po tym, co ją spotkało. Jest tu także Adele; wydaje się najbardziej asertywna i szczególnie pewna siebie. Ma moc sprawczą i jest jedną z najważniejszych osób na archipelagu. Jednocześnie i ona ma być w pewien sposób podległa męskości skrytej w osobie pastora. Ale najbardziej przejmuje epizodyczna Francine, całe życie tkwiąca w cieniu swego męża, z jedyną przeznaczoną jej rolą – rodzenia dzieci. Ulla-Lena Lundberg w tej postaci zdaje się sugerować, że depresja była może bardziej destrukcyjna wtedy, kiedy nikt jej jeszcze właściwie nie nazwał. Autorka określa ją przejmująco: stanem leżenia i kołysania się pod lodem. Ale Francine to także jeden z niemych głosów próbujących wyrazić alandzką samotność. Bo sporo dzieje się tu również w milczeniu.

Jedną z zalet „Lodu” jest również niespieszny sposób odsłaniania portretowanej rzeczywistości. Autorka nie chce jak najszybciej opowiedzieć o relacjach międzyludzkich, a potem w jakiś oczywisty sposób wtłoczyć je w nordycki pejzaż. Wszystko toczy się tu w swoim tempie. Pozornie nie dzieje się nic, a jednak dzieje się bardzo dużo. „Lód” jest powieścią, w której szuka się szczegółów mogących opowiadać tę historię po swojemu. Jest to niewątpliwie czytelnicza przygoda, gdy poznajemy nie tylko specyfikę Wysp Alandzkich i ich mieszkańców, ale przede wszystkim orientujemy się, że pasjonującą historię można opowiedzieć bardzo powoli.  

1 komentarz:

Margo pisze...

Dziękuję za recenzję w klimacie "Lodu" - niespieszną i do czytania. Jestem dopiero po trzecim rozdziale powieści i zaraz wracam do lektury.