Wydawca: Wydawnictwo Czarne
Data wydania: 15 lutego 2023
Liczba stron: 400
Przekład: Karolina Iwaszkiewicz
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 46,90 zł
Tytuł recenzji: Pamiętanie
Tak, należy zacząć od tego i to podkreślić: ta przejmująca powieść to hołd złożony konkretnemu australijskiemu ludowi, konkretnemu językowi i konkretnej mentalności. Jak również poruszające epitafium dla wszystkich rdzennych języków Australii. Jednakże „Plon” jest opowieścią o nas wszystkich, pod każdą długością i szerokością geograficzną. Bo wszędzie rościmy sobie prawa do zawłaszczania czyjegoś terytorium, deprecjonowania czyjejś kultury, rugowania języka, którego nie rozumiemy. W bardzo słusznym – moim zdaniem – mniemaniu głównej bohaterki człowiek jest gotowy atakować i niszczyć drugiego człowieka w każdej sytuacji i zawsze znajdzie do tego pretekst. Może to robić nawet tam, gdzie społeczności nie polaryzują światopoglądy, religie, kolory skóry czy odmienne sposoby funkcjonowania w jednej przestrzeni, zazwyczaj za ciasnej dla różnorodności. A w Australii przez dziesięciolecia w strukturze społecznej znakomicie funkcjonowała przemoc, która konsekwentnie prowadziła do tego, że znikały poszczególne ludy, ich języki i kultura. Tara June Winch opowiada przede wszystkim o kulturowym barbarzyństwie i jego konsekwencjach. Wydaje mi się, że w ten sposób najlepiej odczytywać tę wielopoziomową książkę. Choćby dlatego, że padają tutaj znamienne słowa babci bohaterki, która mimochodem, a jednak stanowczo stwierdza: „(…) kultura nie może się bronić”.
To książka o wkraczaniu w cudze życie z zamiarem podporządkowania go określonym wzorcom. Świat zewnętrzny pojawia się tu jako wróg o niespodziewanych możliwościach, a wdzierając się w australijski busz i do australijskich wiosek żyjących wedle własnych praw oraz obyczajów, stosuje przemoc egzemplifikowaną przede wszystkim przez imperatyw nakazywania zapominania. „Plon” jest opowieścią o tym, że pamięć to zawsze tożsamość i największy gwałt każdej kulturze oraz każdemu językowi zadaje się wówczas, gdy chce się w nią ingerować. Winch zaprezentuje najpierw dwie odmienne narracje. Jedną gloryfikującą pamięć jako dar, konieczność, wyzwanie i ratunek przed śmiercią tożsamości. Drugą portretującą kogoś, kto chce jak najmniej pamiętać, a tendencja ucieczkowa spowoduje, że bezskutecznie próbując zanurzyć się w niepamięci, zacznie doznawać dyskomfortu w byciu sobą. Dziadek odtwarzający słownik swojego ludu oraz kulturę swojej ziemi, a także wnuczka, która od ojczyzny uciekła i chciała też uciec od własnej pamięci. Ale wkroczy tu jeszcze trzecia narracja. To ona nie tyle połączy w specyficzny sposób opowieści seniora i dojrzewającej kobiety powracającej w rodzinne strony, ile przede wszystkim nada ich manifestom dodatkowe znaczenia. Bo choć jest to historia bardzo kameralna i pisarka niezwykle się stara, by taka pozostała do końca, otrzymujemy jednak śmiałą i przede wszystkim świetną literacko fantazję o tym, w jak różny sposób widziana przeszłość rdzennych mieszkańców Australii staje się dla nich różnego rodzaju traumami.
August jest niedopasowana do świata, w którym żyje. Właściwie niedopasowana do samej siebie, bo nawet imię ma męskie, a skoro jest emigrantką, to jawi się jako uciekinierka, która zapomniała, że w każdą emigrację zabiera się ten największy balast: siebie i swoje wspomnienia. Dlatego w chłodnej i dalekiej Anglii August nie znajduje ukojenia ani swojego miejsca. Kiedy umiera jej ukochany dziadek, który latami zastępował jej ojca, kobieta decyduje się na ryzykowny powrót. Jest chyba świadoma tego, z iloma demonami spotka się ponownie w Australii. Nie ma jednak pojęcia, co zmieni w niej pobyt w miejscu, które ujrzy inaczej. Przez pryzmat utraty. Bo dziadka nie ma, pozostało to, co napisał. A ona straciła już bardzo dużo. Jak zaznacza August: „(…) jedyną odpowiedzią na stratę jest stracić samą siebie”. Czy odejście najbliższej osoby będzie oznaczało początek kryzysu, czy też wyjście naprzeciw czemuś nowemu? I co nowego ujrzy w domu rodzinnym i sennej rodzinnej okolicy, z której tak naprawdę każdy chciał się wydostać? Co pozwoli bohaterce wreszcie zrozumieć, czym jest przynależność do danego miejsca?
Jest tu sporo metaforycznych obrazów, które bardzo działają na wyobraźnię. Kiedy ujrzy się rozpisany na role, perspektywy i wspominane dramaty proces ingerowania tak zwanego lepszego świata w ten inny, który „należy” ulepszyć, najciekawiej prezentuje się w szerszym wymiarze scena, w której ulewa usiłuje wedrzeć się do wnętrza spękanej od słońca suchej ziemi. Wodzie nie udaje się pokonać naturalnej bariery, którą stworzyła natura. To symbol aborygeńskiej siły. Bycie Aborygenem to nie tylko smutek, jak wspomina matka dziadka August. Bycie nim to przede wszystkim umiejętność oporu. Tara June Winch z dużym rozmachem i szczególną wrażliwością stworzyła opowieść o tym, jak siła jednego żywiołu usiłuje sforsować inny. Opowieść seniora, który metodycznie badał przeszłość, porządkował ją i spisywał w lokalnym języku, połączy się tutaj z narracją kogoś, kto w wyżej zaznaczonej konfrontacji zmieni front. I to wystarczy, by ujrzeć, czym naprawdę jest ludzka krzywda. August doznała jej tak wiele, że jedynym rozwiązaniem było odejście na własnych zasadach. Nie każdy miał ten komfort. Nie jej przodkowie. „Plon”, którego tytuł ma kilka znaczeń, staje się opowieścią o sile, bezradności, ale przede wszystkim o takim rodzaju konfrontacji, w której na zawsze pozostaje ślad przemocy. Ona zbiera tutaj mroczne plony.
Opowieść australijskiej pisarki to również bardzo intymna historia rodzinnego dramatu rozgrywającego się pozornie w oderwaniu od bolesnych historycznych doświadczeń. Winch bardzo dobrze wykorzystuje motyw zniknięcia. Tu zniknięcie ma imię siostry August, ale tworzące coraz więcej niedopowiedzeń hipotezy dotyczące tego zniknięcia idą w parze z udzielanymi czytelnikowi coraz jaśniejszymi odpowiedziami na pytania o to, co się naprawdę wydarzyło w domu i na ziemi, do których z takimi wątpliwościami powraca główna bohaterka. Bo z jej życia znika nie tylko siostra. Jest to więc książka o tym, jak bolą utraty. Pytająca o to, czy istnieje zysk oferowany przez pamięć. Tylko ona zachowa każdy przejaw życia, które przeminęło. „Plon” jest historią opowiadającą o tym, że nigdy nie przemija zaznana przemoc. I wszelkie okrucieństwo przemocy to albo bolesny stygmat, który August zabiera gdzieś na drugi koniec świata, albo szansa na ujrzenie tego, co przemocą mimo wszystko nie zostało odebrane. Bo senior jest tu człowiekiem, który mógłby o swoim życiu wypowiedzieć się dużo bardziej gorzko niż jego wnuczka szukająca celu i pretekstu do podążania ku temu celowi. Jednak mimo wszystko narracja, w której istotne stają się słowa lokalnego języka, jest pełną bolesnych wspomnień opowieścią o tym, jak silny może być człowiek zakorzeniony w języku i swojej ziemi, a przede wszystkim pamiętający, że ani jedno, ani drugie nie podda się opresji i zwyczajnie nie zniknie. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze umiejętnie skryte w kilku historiach fantazje o tym, ile możemy mieć odwagi jako ludzie wolni i co znaczy wolność w obliczu agresji zawłaszczania. Tu bardzo wiele rozważań egzystencjalnych kryje się w pozornie oczywistej w swojej konstrukcji książce o tym, że żyć to pamiętać, a pamiętać to być świadomym.
Są kwestie, które prześladują
bohaterów. Niektóre obsesyjnie, inne niczym uporczywy wyrzut sumienia nie
pozwalają normalnie funkcjonować. Winch opowie o ludziach, którzy najpierw
zostali skonfrontowani z tym, że muszą zdefiniować własną ojczyznę, a później
poddano ich próbom kwestionowania tego, że ona jest najważniejsza. Wszystko
opisane w sugestywnym stylu, w którym czujemy dyskomfort australijskiego upału,
widzimy dom rodzinny pełen zagadek i stygmatów, lecz przede wszystkim zostajemy
wciągnięci w świat rządzący się od zawsze specyficznymi prawami natury. Co
wydarzy się, kiedy w ten porządek wkroczy inny najeźdźca, tym razem pod
postacią machiny przemysłu wydobywczego? „Plon” jest powieścią z wyraźnie
zaznaczonym początkiem oraz końcem, jednak i taką książką, którą można
odczytywać jako manifest nieoznaczoności tego, co w kulturze i języku
najpiękniejsze: ich wolności i niezależności, których nic nie jest w stanie
zmienić. Kultura nie może się bronić, ale w jej obronie mogą stanąć ludzie.
Winch portretuje przejmujących bohaterów z krwi i kości, z każdym ich
frapującym wahaniem. Bo ostatecznie każde z nich zda sobie sprawę z tego, że
należy walczyć o coś, co samo nigdy się nie obroni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz