Wydawca: Wydawnictwo Marginesy
Data wydania: 3 września 2025
Liczba stron: 224
Oprawa: miękka
Cena det.: 49,90 zł
Tytuł recenzji: Zamieszkać w sobie
To niesamowita koincydencja, że rozmawiam z bliską osobą o tym, co nazwałem swoim nowym domem, i właśnie wtedy pojawia się napisana przez Izabelę Klementowską książka, którą pochłaniam po tej rozmowie. Po ponaddwuletniej islandzkiej emigracji „domem” nazywam wyspę, bo zdecydowanie nie państwo. Podobno jedno kształtuje drugie, tak jak zapierający dech w piersiach amerykański pejzaż ukształtowali rdzenni oraz mniej lub bardziej przypadkowi przyjezdni. Przejechałem po maleńkiej Islandii mniej więcej tyle samo tysięcy kilometrów, co autorka po potężnych Stanach Zjednoczonych. Ona poszukiwała odpowiedzi na pytania, ale myślę, że także jakiejś części siebie, gdyż stworzyła reportaż miejscami bardzo intymny. Ja upewniałem się, czym jest dla mnie dom. Klementowska utknęła w zawieszeniu albo takie stworzyła. Wybrała temat, który okazuje się mieć wiele definicji. Ale stanęła tak naprawdę w takiej odległości od drugiego człowieka, która pozwala jednocześnie na zachowanie poczucia bezpieczeństwa i na empatię. Sporo wydarzyło się tu przypadkiem, choć oczywiście trasa i część spotkań z rozmówcami były zaplanowane. I te właśnie przypadkowe zdarzenia tworzą najciekawszą część „Nomadów”. Opowieści o ludziach, którzy próbują definiować, czym jest dla nich dom, mają ten dom (lub kilka), filozofują na jego temat, pokazują, że nie musi być jedynie czterema kątami, tracą go, odbudowują, lecz przede wszystkim szczerze mówią o trudnym życiu w kraju, który kiedyś stworzono na wciąż podtrzymywanych mitach.
Przez ponad czterdzieści lat żyłem „tak jak należy”. Miałem stałą pracę, mieszkanie na kredyt, zasobny portfel, poczucie bezpieczeństwa, czyli wszystko to, co klasycznie nazywa się domem. I tkwiłem w miejscu, wmawiając sobie, że to mnie uszczęśliwia. A tak nie było, bo nie czułem, że jestem w domu. O ten prawdziwy, obecny, musiałem bardzo walczyć i walczę nadal, rozumiejąc wreszcie, czym jest bycie emigrantem. I rozumiejąc lepiej znakomitą „Skórę”, którą Klementowska wydała przed sześciu laty ‒ i do jej problematyki częściowo wraca w „Nomadach” do których bardzo dobrze pasuje zdanie wypowiedziane przez jednego z bohaterów tamtej książki: „Nigdy nie jest za późno na zmiany”. Dla części osób spotykanych przez autorkę w Stanach Zjednoczonych (bo zwracają jej uwagę te rejony kraju, którymi nie interesują się nawet sami Amerykanie mający tak zwane bezpieczne i stabilne domy w stanach o silnej gospodarce i rozwiniętej infrastrukturze, oferujących szersze możliwości ‒ gdzie chce się mieszkać), to zdanie staje się swego rodzaju imperatywem. Ludzie, mający dzieci i wnuki, tułają się po pustkowiach środkowych stanów, niosąc podobną pustkę w sobie. A jednak część z nich potrafi przyznać, że prawdziwym domem może być po prostu pustynia. „Nomadzi” to specyficzny reportaż drogi, w którym autorka porusza kwestię różnic w traktowaniu miejscowych i przybyszów z innych krajów. Jest to jednak przede wszystkim książka o ludziach, którzy dzielą się opowieściami o utratach i zyskach, zastanawiając się jednocześnie nad tym, czy dom to poczucie przynależności, czy raczej miejsce, gdzie możesz położyć poduszkę, albo konkretny skrawek ziemi lub rzeka.
Wspomniałem o własnej historii, choć wiem, że Klementowska ze swą empatią wobec ludzkich problemów bardziej ceni sobie panoramiczność niż indywidualność: nie tylko potrafi dobrze ukazywać detale (na przykład odtworzyć przebieg konkretnego spotkania), ale także patrzeć szerzej na opisywane problemy, często uzupełniając relację o tło historyczne, bez którego „Nomadzi” częściowo straciliby sens. „Minuty” sprzed trzech lat to także dowód na to, że Klementowską interesują fundamentalne problemy społeczne. Starzenia się i umierania doświadczymy wszyscy, ale wielu z nas ma problemy z mówieniem na ten temat. Domu pragnie każdy z nas, ale nie każdy go zdobędzie ‒ a jeśli tak się nie stanie, będzie musiał go stworzyć w swojej wyobraźni, zamieszkać sam w sobie. Między innymi o takim zamieszkaniu pisze reporterka, która mierzy się tu również z własnym problemem, a nie tylko z kłopotami ludzi, których opisuje. Będzie zmuszona odpowiedzieć sobie na pytania: na jakim etapie życia jest, gdzie przynależy i czy potrafi odnaleźć dom w sobie? A może – jak sugeruje jeden z jej rozmówców – wszystko dobrze wie, tylko musi sobie to uświadomić?
„Nomadzi” rozpoczynają się wyznaniem Klementowskiej, że samo słowo „dom”, wywołuje w niej lęk, kiedy pojawia się w wyobraźni. Dlaczego więc pisarka przemierza amerykańskie bezdroża? By upewnić się, że taki lęk może być uniwersalny? Czy raczej po to, by znaleźć odpowiedź na pytanie, jak zamieszkać w sobie i nie dać się z siebie eksmitować? Klamrą spinającą cały reportaż jest przejmujący obraz człowieka będącego ostatnim przedstawicielem swojej cywilizacji. Jest już cieniem – tak nazywa siebie inny rozmówca – ale może być widziany przez wszystkich, bo staje się eksponatem. Jak dziwna rzecz, która zawsze przyciąga uwagę. Jak zjawisko, na które spogląda się z poczuciem tym większego niezrozumienia, im bardziej odbiega ono od ukształtowanego przez nas rozumienia sensu istnienia. Ten umiejętnie zastosowany zabieg pokazuje nam, że Klementowska, opowiadając o różnych definicjach domu, będzie mówić także o samotności. Bezpośrednio o ludziach w kryzysie bezdomności, lecz także o takich, dla których stworzenie i utrzymanie domu było źródłem frustracji i nie każdy z nich jest w tam szczęśliwy.
Wydano już mnóstwo interesujących książek z motywem przewodnim domu. Z dziedziny reportażu wystarczy wspomnieć „Zaduch” Marty Szarejko. Ale jest też sporo literatury pięknej próbującej łączyć dom z przynależnością, i to literatury z każdego zakątka świata, jak choćby „Siedem dobrych lat” Kereta, „Rzeczy, które spadają z nieba” Ahavy czy „Nim dojrzeją maliny” Kuzniecowej. Tymczasem Izabela Klementowska rozmawia z ludźmi i prezentuje przemyślenia tych, którzy różnego rodzaju przynależność stracili. Są w drodze, szukając pracy i tego, co mogliby nazwać domem. Świetnie sprawdza się tutaj metafora foliowego worka kurczowo ściskanego przez wiele rąk, przewożonego autokarami, pilnowanego z lękiem, że straci się go z oczu, pozbawionego opisu zawartości, ale opatrzonego metaforycznym opisem tego, czym jest w życiu ludzi zwanych tymczasowymi.
„Nomadzi” to specyficzna książka drogi – autorka podąża w konkretnym kierunku na konkretne spotkanie, a jednak zbacza z obranej trasy, decydując się na wysłuchanie obcych jej ludzi. Ci chcą mówić wiele, jednak Klementowska zaskakująco dużo odczytuje także z milczenia. Ci, którzy z trudem poszukują utraconego z różnych powodów domu, nie utyskują. Nie ma tu żadnego reporterskiego zagrania, które byłoby narzędziem manipulacji emocjonalnej. Jest czysta prawda. „Inni mają gorzej” – mówi jeden z rozmówców. Klementowska rozmawia też z takimi, którzy mieli gorzej, lecz im się poprawiło. Interesuje ją jednak także stosunek rdzennych Amerykanów do naznaczonej ksenofobią współczesności. Autorka odwiedza głównie te stany, w których ludzie głosowali na Donalda Trumpa. Ich wybawiciela od obcych. Na tego, który ma z Ameryki zrobić prawdziwy dom. Tego, który nie ma pojęcia, ile ten dom może mieć definicji, na ile sposobów można go pragnąć, jak go zdobyć i utrzymać. Zresztą nie dowie się tego także nikt, kto nie sięgnie po „Nomadów”. Książkę, w której wartki nurt opowieści znakomicie łączy przypadkowo pojawiające się detale, zaskakująco szczere nieplanowane rozmowy, rzeczowe i bolesne fakty oraz głębsze przemyślenia. Klementowska wysoko umieściła poprzeczkę, którą muszą pokonać czytelnicy, bo każdy w mniejszym lub większym stopniu będzie po lekturze myślał o tym, czym jest jego dom i czym jest dom w ogóle. To także narracja tylko pozornie proponująca podróż po amerykańskich bezdrożach, podczas której coś ciekawego się pojawia albo nie. Cenne jest również to, że autorka ma cierpliwość do słuchania o tym, czego sama poszukuje. „Nomadzi” to opowieść o domu prezentująca jednocześnie ludzi, którzy nie chcą, nie muszą, nie mogą albo nie są w stanie zdefiniować przynależności do własnego domu. Bo może dom to miejsce, gdzie czujemy się dobrze i większość tych ludzi w drodze takiego poczucia – oprócz wspomnianej wcześniej pracy – poszukuje?