2025-11-19

„W dobrych rękach”


 

Wydawca: Wydawnictwo Znak

 Data wydania: 15 października 2025

Przekład: Justyna Hunia

Liczba stron: 400

Oprawa: twarda

Cena det.: 65 zł

Tytuł recenzji: Surowa namiętność

 Bracia wiodący z cynicznym, nonszalanckim, czasem aroganckim i hedonistycznym trybem życia. Siostra zamknięta w domu jak w betonowej wieży w domu, który mógł być ich domem. Odizolowana od świata, pielęgnująca ogród, zdecydowanie żyjąca całkowicie zanurzona w swoim świecie albo w pustce, która po tym świecie pozostała. Reparacje wojenne lub ich brak, znakomicie i dyskretnie zarysowane tło powojennej rzeczywistości Holandii. Ucieczki, ratunki, dramaty rodzinne. Kobieta z zewnątrz, a jednak z charakterem. Burząca wszelki porządek, kierująca się własnymi wartościami, Doświadczona – jak każdy w tej powieści – wszelkimi trudami powojennej rzeczywistości. Związki, które w latach sześćdziesiątych były ukrywane, i namiętności opisywane niezwykle plastycznym językiem. Umiejętność balansowania między pragmatycznością bohaterów a odkrywanymi przez nich emocjami, które czasami prowadzą do totalnego zatracenia. Nie mam pojęcia, na czym się skupić i co jest w tej powieści najważniejsze, bo cała gama poruszonych tematów jest tak szeroka, że autorka mogłaby z ich wykorzystaniem napisać osobną powieść o każdej z postaci osobno. Nie wiem, która byłaby bardziej dramatyczna, a która bardziej nostalgiczna. Mamy jedną. „W dobrych rękach”. Nie jestem pewien, czy tytuł nie jest zwodniczy, a tytułowa ręka nie próbują wykonać opiekuńczego gestu jest wyciągana w chwili dramatycznego niespełnienia. Niemniej jednak czyta się Yael van de Wounden doskonale nawet wtedy, gdy – co już chyba prawie niemożliwe we współczesnej literaturze – pąsowieją nam policzki i mamy się wrażenie, że jesteśmy nie tam, gdzie powinniśmy być.

Podzielenie powieści na części ma zasadnicze znaczenie. Każda prezentuje coś na kształt spojrzenia na inną część tę tej skomplikowanej rzeczywistości, Ta pierwsza to jakby prolog do tragedii. Ta ostatnia – niespodziewanym jej rozwiązaniem. Kluczowe dla zrozumienia wszystkiego będą retrospekcje, a najmocniejszy potencjał literacki będą mieć zbliżenia fizyczne i dbałość o to, by nie zostały zaprezentowane banalnie. Wychodzimy zatem od sytuacji jasnej i klarownej. Choć może jednak wcale nie całkiem, bo siostra wypiera przeszłość prezentowaną przez jej brata. Każde z rodzeństwa ma swój bagaż przeżyć i każde na swój sposób się nim dzieli. Jest sporo niejasności, być może konfabulacji – te wychodzą na jaw z całą swoją siłą w finale powieści. Ale introdukcja jest dość oczywista. Izabel mieszka w domu, o który dba z pietyzmem. Można by rzec, że na własne życzenie jest niewolnicą tego domu, lecz przywiązała się do niego z wielu powodów, które klarownie są wyjaśniane później. Izabel odstaje od rodziny. Nie wierzy w ludzkie dobro, w relacje przyjacielskie. Jest obcesowa. Skupiona na detalach, o które kiedyś tak samo dbała jej matka. Kobieta, przy której śmierci musiała asystować. I do dziś czuje się, jakby wtedy umarła za życia. Taki jest początek. Język dopasowuje się do niego, jest szorstki, chwilami zbyt szorstki, dominują zdania oznajmujące i krótkie, tworzy się atmosfera tajemniczości.

Oprócz niej pojawi się także stale potęgowane napięcie, gdy dom zaanektuje ktoś inny. To nie jest tak, że Izabel zabrania komukolwiek mieszkania ze sobą. Ona po prostu zwyczajnie tego nie chce, bo wrosła w siebie, swoje nawyki, przyzwyczajenia i neurozy. Ale także zaakceptowała to, że wygasiła w sobie emocje oraz namiętności, i przyzwyczaiła się do tego. A te przyjdą. Tymczasem one powrócą wraz z kimś, kto zamieszka z nią w domu, w którym tak cenne są nie tylko pamiątki po matce, jak cenne także wspominanie czasu przeszłego i w zasadzie życie czasem przeszłym. To jest aż siedem lat. Bohaterka przeżyła w samotności aż siedem lat, podczas gdy jej bracia postanowili wziąć życie w swoje ręce, szaleć, cieszyć się nim i kochać ludzi obu płci. Pozostawili po sobie symboliczny cień w postaci siostry. Ona nigdy nie wyszła z powojennego mroku, który zaznacza się tutaj tak wyraźnie, jak wyraźnie przyglądamy się ruchom, działaniom, w końcu ciału bohaterki. To jest tylko na pozornie jest tak, że właśnie ten tryb życia jest dla niej najlepszy, daje jej bowiem zdolność do przetrwania, lecz nie daje jej możliwości bycia kobietą.

Tak, ciało będzie tu miało bardzo duże znaczenie bardzo ważne. Zbliżenia seksualne to jedno, ale ciało stanie się czymś na kształt łącznika charakterów. Poprzez ciało następuje pełna komunikacja. Zrywana, nawiązywana ponownie, znów w zaniku. Niesamowite jest to, w jaki sposób obserwuje się chwyty, których używa autorka „W dobrych rękach”, aby ukształtować sposób, którym bohaterki komunikują porozumiewają się ze światem i samymi sobą. Bo nie jest trudno zgadnąć, że w twierdzy Izabel pojawiła się nowa kobieta. Bez życiorysu, bez wyraźnej tożsamości, po prostu gotowa na rozbudzenie żądz i pragnień, które utknęły w wyizolowanym domu na lata.

Ale jest tu jeszcze kwestia przedmiotów i ich znikania. Coś było i już tego nie ma. Coś pękło i urasta to do miana tragedii. Czegoś nie można znaleźć i jest to powód do swego rodzaju szaleństwa. Wszystko jest tam, gdzie powinno być? Na pewno? Dzisiaj przedmioty nie mają już takiego znaczenia, zwłaszcza materialnego, żeby można byłoby z ich powodów uczynić coś niemoralnego. Izabel dba o przedmioty, które ją otaczają. To świadectwa pamięci matki. Tego, co razem przeżyły. Piekła, które skończyło się kolejnym piekłem. Dlatego Izabel nie jest żadną zbieraczką, lecz kolekcjonerką. Tymczasem dzięki kochance kolekcjonuje to, co w jej ciele od lat domagało się uwagi.  Yael van de Wounden świetnie pokazuje, jak bliskość może zaboleć, jakich specyficznych doświadczeń dostarczyć – tu bliskość to także zadawanie bólu fizycznego, emocjonalna burza emocji, nagłe odrzucenia i powroty. Chwilami jest tego za dużo i jest to za intensywnie opisane, jednakże wszystkie te sceny prowadzą ku czemuś, są ścieżką interpretacyjną losów kobiet, których życiorysy zostały przełamane, podczas gdy mężczyźni dali sobie radę całkiem nieźle, a przynajmniej takie sprawiają wrażenie.

Jest to jest także powieść o takim rodzaju obsesji, w którym ujawniają się ludzkie cechy głęboko ukryte i przez co na co dzień niewidoczne na co dzień. Izabel to wydaje się postacią z największym potencjałem najbardziej rozwojowym, a jednocześnie orientujemy się, jak się można szybko zorientować, cały czas tkwi w tym wszystkim, co złamało ją w przeszłości. Zdecydowało o samotności jako jedynej drodze ocalenia. Całość doprawiona jest znakomitym językiem – i tu wielki szacunek dla tłumacza – ale także pewnego rodzaju niezamknięciami. Sporo się dzieje poza naszym wzrokiem, domyślamy się tego z dialogów albo w ogóle pozostaje to w jakiejś symbolicznej mgle. W zasadzie poza  -‒ portretowanymi w tak wyjątkowy sposób -‒ namiętnościami nic nie jest tu do końca pewne. Trudno nie zadawać sobie pytania nie tylko o to, co się dzieje, lecz także: dlaczego tak się dzieje, dlaczego tak się ułożyło i skąd wzięły się wybory życiowe bohaterów. Ale najważniejsza jest kobieta. We W dobrych rękach” staje się ona tajemniczą istotą, która czasem nie jest gotowa zrozumieć samej siebie, nie mówiąc o wyjściu naprzeciw tej innej, nieznanej.

2025-11-14

„Balonik” Anna Konopska


 

Wydawca: Wydawnictwo Seqoja

Data wydania: 15 października 2025

Liczba stron: 196

Oprawa: miękka

Cena det.: 45 zł

Tytuł recenzji: Szukając siebie

Co czuliście jako dzieci, gdy z dłoni wysuwał się wam sznureczek, a zawieszony na nim balonik odlatywał gdzieś wysoko i daleko? Smutek? Rozczarowanie? Zdziwienie, że to się dzieje? Niegotowość na takie pożegnanie? A może świadomość, że było tam coś, co jest wam zupełnie niepotrzebne? Albo w powietrze ulatuje dosłownie wszystko, bo ten balon był wszystkim dla was? Bardzo się cieszę, że Wydawnictwo Seqoja daje debiutantom przestrzeń do zaprezentowania się, tak kurczącą się już na polskim rynku, dla którego debiutant to zawsze ryzyko finansowe. Autorka tej książki nie nazywa siebie pisarką. Nie ma zamiaru stworzyć wielowymiarowego dramatu, choć gdyby spojrzeć na „Balonik” uważniej, właśnie to jej się udało. Sama zwraca się we wstępie do czytelniczek, w związku z tym nie wiem, czy jestem władny i godny pisać o tej powieści, ale dawno już nie czytałem tak bezpretensjonalnej i lekkiej w swej konstrukcji książki mówiącej o powadze tego, czym jest kobieca intuicja, a o niej już na początku pisze sama Anna Konopska.

Nie będzie to kolejne „plażowe czytadło”, jak określa to ironicznie autorka mająca spory dystans do swego pisania, a przede wszystkim – do ubierania go w określoną formę. Są w „Baloniku” pewne dziwactwa, jak wybaczający wszystko były mąż, który tuli żonę będącą kimś w rodzaju femme fatale. Pozornie jednak. Bo Konopska napisała ciekawą powieść o obsesji – wcale nie tylko kobiecej. Uporządkowane życie architektki wnętrz burzą nie tylko rozwód i konieczność opieki nad córką, architekturę jej życia rozbija pojawiający się na jej drodze mężczyzna. Kto wie, czy nie jest to postać ciekawsza od samej Alicji. Obserwując jej działania i czytając o przemyśleniach, dochodzimy czasem do konkluzji oczywistych, a czasami odnosimy wrażenie, że kobieta jest zdolna do wszystkiego, byle wypełnić pustkę, z którą nie potrafi sobie poradzić.

Alicja założyła sobie, że po rozstaniu z policjantem Jankiem (jego fach jest tu bardzo istotny) nie będzie wiązać się z kolejnym mężczyzną, bo chce przede wszystkim nawiązać kontakt ze sobą, z tymi wszystkimi pogubionymi przez lata związku emocjami, które dzisiaj trzeba nazwać albo przeżyć naprawdę. Tymczasem zaczyna się dziać coś, co zaskakuje samą Alicję – coraz większe zafascynowanie kimś, kto w bardzo specyficzny sposób zwraca na siebie uwagę. I jest w tym niezwykle konsekwentny. Mimo że ma za sobą kryminalną przeszłość, a i jego teraźniejszość nie jest kryształowa, Alicja ulega jego nieodpartemu urokowi.

To nie jest związek, który został wielokrotnie opisany w tak zwanych – tu wrócę do słów Konopskiej – „plażowych czytadłach”, choć fragment powieści rozgrywający się na plaży jest niestety dość banalny, jak banalnych jest kilka rozwiązań finałowych. Ale sam pomysł na powieść jest bardzo dobry. Dochodzi tu do wielu zderzeń – przede wszystkim tych emocjonalnych. Alicja jest uwodzona tak, jak nigdy nie była. Być może w taki sposób, w jaki nie była uwodzona żadna kobieta, a niejedna świadomie kogoś takiego pragnie. Bezkompromisowego brutala, który potrafi być dla niej czuły i zrobi wszystko, by spełnić wszelkie jej marzenia. Ale „Balonik” to w dużej mierze niestety opowieść o marzeniach, rojeniach, pragnieniach nie do spełnienia, choć także o pewnym azymucie, który nie pozwala kobiecie pogubić się w emocjach. Są tu sceny, bardzo poruszające zresztą, gdy bohaterka dosłownie leży powalona przez nadmiar tego, co przeżywa jej wnętrze. Wewnętrzne napięcie Konopska pokazuje tutaj zresztą w kilku scenach: z udziałem innych ludzi, podczas zaginięcia córki bohaterki i podczas antycypowania, co nieprzewidywalny kochanek zrobi tym razem. Alicja usiłuje uciec w porządek relacji z kimś innym, ale to wszystko wygląda tak, jakby ten czarny charakter, któremu oddała serce, zmiatał wszystkich z planszy. I robi to. Dlatego tak znakomicie się to czyta do fragmentów finałowych, które – przepraszam, że powtórzę po raz trzeci – są już trochę „plażowym czytadłem”.

Jednak Anna Konopska doskonale wie, jak opowiadać o kobiecie. Przede wszystkim poprzez wahanie podszyte strachem, ale i gotowość, by wziąć się za bary z tym, co uciska serce. Bo kobieta umie walczyć ze strachem. Alicja walczy tu również z przywiązaniami – do mężczyzn, córki, samej siebie. „Bądź w końcu sobą” – radzi jej były mąż. „Balonik” znakomicie pokazuje, że dla kobiety bycie sobą to nieustanne zmiany i tak sankcjonowana labilność emocjonalna, dzięki której widzi ona więcej, więcej czuje, a przede wszystkim szybciej działa w przypadku autodestrukcyjnych emocji.

Opowieść Konopskiej wydaje się z pozoru niemożliwa. Takie rzeczy się nie dzieją. Zwłaszcza w małych miasteczkach. A właśnie, że się dzieją, i myślę, że to przekonało wydawcę do zaprezentowania tej książki czytelniczkom, choć wierzę, że sięgną po nią również mężczyźni, bo w „Baloniku” jest też sporo prawdy o nich samych. To taka forma obnażenia, gdy mężczyzna staje się zaskakujący i nieprzewidywalny w swych decyzjach. Jak Janek w zakończeniu powieści. Książki o tym, co możemy spełnić, a co na zawsze jest niemożliwe. Przywiązującej do głównej bohaterki i do wszystkich jej słabości, bo w nich ukryte są pokłady siły. Dzięki niej obsesja zamienia się w spokój. W taki rodzaj uporządkowania, w którym szaleństwa nie kończy zdrowy rozsądek, lecz przede wszystkim umiejętnie rozpisane tu przez autorkę okoliczności. To też interesująca powieść o tym, do czego jesteśmy gotowi, by malować nasze życie kredkami, które albo się łamią, albo wypadają z rąk. Bo kolorujemy iluzję. O niej również jest „Balonik”. I przede wszystkim o miłości, bo gdyby o tym nie była, nie byłoby lżejszej konwencji, do której świadomie zmierza Anna Konopska. Dokąd pójdzie z dalszym pisaniem? Trudno określić. Tutaj prezentuje się bardziej nie jako dydaktyczna znawczyni psychiki kobiecej, lecz dziewczęcej. Psychiki małej dziewczynki, która pyta o to, co straciła, a co zyskała, gdy jej balonik uleciał wysoko ponad nią.

Zaletą szybkiego czytania tej książki jest fakt, że autorka bardzo mocno dynamizuje ją dialogami i jako debiutantka jest w tym bardzo dobra. Wydarzenia toczą się także szybko, bo umiejętnie rozsadzają rutynę małego miasteczka i wprowadzają tam historie tajemnicze, kryminalne, niecodzienne i pozornie niemożliwe. I jest jeszcze coś, o czym pisarka wspomina na początku: co przynosi dobrego fabule. A jest nią prawdziwa kobieca wrażliwość, z jaką autorka pochyla się nad losami swoich bohaterów. Bo wszyscy mają tu serce na dłoni, choć nie wszyscy zasługują na to, by zdobyć serce innych. Konopska opowiada o emocjonalnym huraganie, po którym zgliszcza sprzątane są sprawnie i metodycznie. To książka nie tylko dla kobiet. To opowieść dla wszystkich tych, którzy ulokowali swoje uczucia tam, gdzie z różnych powodów nie było na nie miejsca. A finałowe rozwiązanie? Trochę pustoszy dramatyzm powieści. Nic nie szkodzi. To pierwsza książka. Niech kolejne będą lepsze.