2012-01-08

"Kocha, lubi, szanuje..." Alice Munro

Kiedy przed trzema laty miałem okazję po raz pierwszy zapoznać się z twórczością Alice Munro, zastanawiałem się nad tym, czy przeczytany wówczas zbiór opowiadań „Uciekinierka” jest reprezentatywnym fragmentem tej twórczości. Teraz wiem, że tak, albowiem lektura kolejnych dziewięciu tekstów, wydanych w ojczyźnie Alice Munro w 2001 roku, pozwoliła zrozumieć, jakimi prostymi środkami wyrazu - wciąż tak samo - pisarka potrafi oddać głębię życia, przemyśleń i uczuć oraz motywy postępowania w momencie życiowych zawirowań. „Kocha, lubi, szanuje…” to dziewięć opowieści o kobietach, które stoją na rozdrożu, które na coś czekają, czegoś nie osiągają, które próbują definiować swoje życie przez pryzmat relacji z innymi ludźmi. To książka statyczna, dojrzała i mądra. „Uciekinierka” była zbiorem skupiającym się głównie na portretowaniu kobiecej psychiki. Jest to obecne także w „Kocha, lubi, szanuje…”, ale tym razem Munro rozbudowuje teksty o wiarygodne i przejmujące postacie mężczyzn z otoczenia bohaterek jej opowiadań.

O ile „Uciekinierka” starała się opisać procesy poznawania własnych uczuć, o tyle w „Kocha, lubi, szanuje…” mamy inne portrety kobiet; takich, które próbują zrozumieć sens swojego życia oraz to, dlaczego znalazły się w tym, a nie innym punkcie. Akcentowana jest wyraźnie albo nadmierna religijność albo jej brak w życiu tych, które także transcendencji poszukują. To matki, niepokorne córki, subtelne kochanki, wreszcie przede wszystkim kochające wprost i bezwarunkowo żony lub narzeczone, obok których stoją mężczyźni ich życia, mniej lub bardziej na to życie wpływający.


Każdy z tekstów ma podobną konstrukcję. Od razu, natychmiast jesteśmy wrzucani w wir jakichś zdarzeń, których znaczenie dopiero wyjaśni (albo nie) dalsza część tekstu. Następnie akcja rozwija się niespiesznie, by w finałach gwałtownie poruszyć, wskazując fakt, iż większość bohaterek jest w swym życiu zagubiona i albo mierzy się z jakąś wielką stratą, albo musi zacząć coś od nowa, na nowo zdefiniować siebie i to, jaką rolę ma do odegrania. Kobiety Munro są w średnim albo starszym wieku, zwykle dostojne, nie pozwalające sobie na wybuchy emocji, trzymające na wodzy swe odczucia i jedynie subtelnie sugerujące burze, jakie mają miejsce w ich głowach. Stojący obok nich mężczyźni są wsparciem lub źródłem opresji. Nieustająco jednak są, istnieją gdzieś obok, dają jakiś punkt zaczepienia i pozwalają, by zrzucać na ich barki nadmiar cierpienia i bólu. Relacje damsko-męskie Munro portretuje dość finezyjnie i trudno chwilami nie odnieść wrażenia, iż do rodzinnych domów bohaterek weszliśmy zamiast głównymi drzwiami jakoś od tyłu, by z oddali przyglądać się temu, co się tam dzieje i wyciągać własne wnioski ze strzępów zasłyszanych rozmów.


Pomiędzy rozpoczynającym zbiór opowiadań obrazkiem, kiedy Johanna, samotna emigrantka z Anglii, nadaje do Saskatchewan meble a zamykającą ostatnie opowiadanie sceną pojednania między cierpiącą na zaniki pamięci Fioną a jej mężem Grantem, przekonanym o tym, iż już ją stracił, znajduje się prawie wszystko, co może zdarzyć się w życiu i odmienić jego bieg. Zmagająca się z nowotworem, cierpiąca Jinny na wiszącym moście u boku młodego chłopca przeżyje chwilę szczęścia i zapomnienia – choćby o tym, że odchodzi. Mężatka Meriel ulega pokusie i żądzom, by przeżyć krótką przygodę miłosną, a potem być świadkiem śmierci zarówno nieświadomego niczego męża, jak i kochanka, którego nie da się zapomnieć. Chrissy odwiedza w Toronto Quennie, z którą razem się wychowała, podgląda jej życie rodzinne, ale tak naprawdę przybywa po to, by znowu stać się jej częścią życia. Tymczasem musi się zmierzyć z nagłym zniknięciem Quennie i faktem, iż Chrissy nie była dla niej aż tak ważna. To tylko kilka zdarzeń, w których bohaterki docierają do pewnych granic, za którymi ich życie będzie inne, trudne do przewidzenia, a tym bardziej do opisana.


I znakomite portrety mężczyzn, o jakich wspomniałem. Zagorzały ateista Lewis, który jest kontrowersyjnym nauczycielem, a po którego śmierci kobieta jego życia musi wypełnić ostatnią wolę mężczyzny i skremować go, bez żadnych przyjęć pożegnalnych. Mike – obiekt fascynacji z młodości anonimowej bohaterki i narratorki - który po latach przypadkiem spotyka ważną dla siebie kobietę i opowiada o dramacie, jaki przeżył. W końcu Grant, którego cierpienie jest wręcz niewyobrażalne, kiedy dostrzega, iż jego 70-letnia żona przestaje go poznawać podczas pobytu w ośrodku opieki.


Mężczyźni uzupełniają wizerunki kobiet w „Kocha, lubi, szanuje…”. Munro zaś udowadnia, iż proza bez zbędnych ozdobników, bez szybkiej akcji i dynamicznych bohaterów, niesie w sobie tak wiele, że po lekturze jest po prostu o czym myśleć, zaś każde opowiadanie to jakby zarys konstrukcyjny świetnej powieści psychologicznej. Krótkie formy prozatorskie Munro to teksty, które cechuje dojrzałość, głębia i niepowtarzalny koloryt. Wcale nie muszą stawać się powieściami.


Wydawnictwo Dwie Siostry, 2011

5 komentarzy:

I am a camera pisze...

Zaciekawiłeś mnie tą książką, poszukam, przeczytam :)

Milla pisze...

ciekawa...

Beata pisze...

Jestem wielką fanką twórczości Alice Munro! Jestem już po lekturze wszystkich czterech tomów i byłam ciekawa męskiej opinii na temat jej opowiadań.:)

marta pisze...

Alice Munro jest fantastyczna. Czytam właśnie "Widok z Castle Rock" i znów - po "Uciekinierce" i "Za dużo szczęścia" - jestem całkowicie oczarowana. Wiem, że na "Kocha, lubi, szanuje..." też się nie zawiodę.
Pozdrawiam:)

Anonimowy pisze...

Świetna recenzja, idę po Munro