2013-06-02

"Fakir z Ipi" Marek Kochan

Wydawca: Zysk i S-ka

Data wydania: 21 maja 2013

Liczba stron: 236

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det: 32,90 zł

Tytuł recenzji: Zło naświetlone medialnie


Długo, gdyż aż sześć lat Marek Kochan kazał nam czekać na swoją nową powieść. „Fakir z Ipi” to rzecz absolutnie niepodobna do "Placu zabaw", bo tam z uśmiechem na twarzy śledziliśmy losy męskich kociaków, tymczasem w nowej książce główny bohater bynajmniej kociakiem nie jest, a to, o czym opowiada śledzić można jedynie z coraz większym zdumieniem, sceptycyzmem i przerażeniem. To książka całkowicie nieprzewidywalna, zaskakująco mroczna i terapeutycznie wskazana, bo mówiąca o procesach, w jakich wciąż tkwimy, wbici w rzeczywistość mediów serwującą nam półprawdy, krzywizny prawd i zręczne konfabulacje. Zresztą sam Kochan stara się być kimś na kształt terapeuty, bowiem jeden z bohaterów terapią się zajmujących, ma wiele nazwisk i wszystkie jakoś dziwnie zbieżne są z autorskim.

Kochan odpowiada tą książką na medialną burzę wokół mamy Madzi, czyli Katarzyny W. Losy kobiety konfabulującej, by ukryć to, co dla niej niewygodne, śledziła cała Polska – nawet ci, którzy na co dzień dalecy są od korzystania z telewizora. Kwiatek – bo tam nazywa swego bohatera Kochan – staje się także gwiazdą mediów po tym, jak zaczyna snuć zeznania w sprawie zaginięcia studentki, Weroniki N., którą rzekomo jako ostatni widział. I jemu zakłada się fanpage na Facebooku jak Mamie Madzi. Nie ufa się temu, co opowiada. Coraz bardziej rozmyte stają się granice między tym, co możliwe a jego prawdopodobnymi zmyśleniami. Widział, jak Weronikę mordowano? Zabił ją przez zaniechanie, bo nie pomógł, widząc atak mężczyzn na dziewczynę? A może było zupełnie inaczej i Kwiatka całkiem słusznie określa się z czasem mianem medialnej kreatury i potwora bez serca? Snujący historię swego życia Kwiatek to męski odpowiednik Katarzyny W. Psychologicznie oczywiście ciekawszy, bardziej niejednoznaczny; równie chaotyczny i emocjonalny w tym, co mówi i robi, ale przede wszystkim doskonale zorientowany, czym jest tzw. „parcie na szkło” i jak je wykorzystać.

„Fakir z Ipi” to powieść bardzo niejednoznaczna. Na początku wydaje się po prostu kryminalną historią. Zaginęła dziewczyna, policyjne śledztwo stoi w miejscu. Nikt nie znalazł ciała, nikt nie widział Weroniki w dniu zaginięcia, nie ma żadnych śladów świadczących o śmierci studentki. Tymczasem po kilku miesiącach od zaginięcia pojawia się on – ten, który wie bardzo dużo, ale swoje tajemnice będzie odsłaniał stopniowo, w czasie najlepszej oglądalności telewizyjnej. Szybko zorientować się można, że kolejne przedstawiane przez niego wersje zdarzeń z zaginioną Weroniką, to półprawdy, zmyślenia i mistyfikacje. Faktem jest jedynie to, że studentkę z Kwiatkiem – coraz bardziej popularnym medialnie – łączyła bliska i toksyczna zarazem relacja, niszcząca dodatkowo trzecią osobę uwikłaną w dość mroczną sprawę obyczajową, w której trudno jednoznacznie ocenić, kto pierwszy postawił krok ku obłędowi, w jakim znaleźli się wszyscy prezentowani…

Opowieść w książce Marka kochana to takie incredibile verum et verisimile mendacium, niewiarygodna prawda i prawdopodobne kłamstwo. Nie chce się wierzyć w to, co opowiada Kwiatek, a z drugiej strony zachłannie czyta się dalej, by poznać kolejne wersje wydarzeń, jakie usankcjonują go w roli zbawcy i człowieka dobrotliwego, który przecież Złem się skalał i zła z siebie samego nie jest w stanie się pozbyć. To jego surowa matka słowem Kwiatek zastąpiła każde możliwe przekleństwo. Także przekleństwo narodzin syna, od którego się odcina. On zaś wypala sobie ślady na skórze, stygmaty jej braku, braku złej matki. Ojczym bił go albumem z dziełami sztuki i kazał za nim powtarzać, że Kwiatek jest zły i nigdy inny nie będzie. Może dlatego – w szalonej projekcji marzeń w związku z biciem – karcony utożsamiał się z Vlaminckiem, malarzem  w mniemaniu Kwiatka wewnętrznie wolnym. Mężczyzna wciąż ukrywał swoją prawdziwą tożsamość. Może nawet nigdy jej nie zrozumiał. Okazuje się, że potrzebny jest mu medialny rozgłos, by wreszcie zacząć mówić o tym, kim jest naprawdę. Staje się dostrzeżony. Co więcej – wielbiony. Setki tysięcy widzów czekają na każde jego kolejne słowo. Tym niecierpliwiej, im wyraźniej dotrze do nich, że oto mają do czynienia z bardzo mroczną zagadką i nie jest nią bynajmniej przyczyna zniknięcia Weroniki.

Składający swe publiczne zeznania jest groźnym konfabulantem. Groźnym, bo manipuluje. Albo też nie potrafi kłamać i wszystko, co opisuje, zdarzyło się naprawdę. Zdarzyła się zatem zbrodnia. Zdarzyło się wiele złego. Niekoniecznie ktoś ma ginąć z rąk Kwiatka, ale i to jest możliwe. On sam definiuje mord następująco: „Prawdziwa zbrodnia powinna mieć charakter osobisty. Musi być intymna, jednostkowa”. Opowiadając, co zrobił (lub nie) Weronice oraz swej towarzyszce życia, siostrożonie Basi, Kwiatek opowiada o tym, jak zaczynał rozumieć samego siebie i swoją rolę w życiu. Czy wykorzystuje zainteresowanie publiczne, by rozwiązać swe prywatne problemy? Czy warto słuchać go i wierzyć coraz bardziej skomplikowanym historiom, jakie snuje z pełną świadomością, że tak czy owak manipuluje widzami i słuchaczami? Motywy postępowania, myśli i działania Kwiatka są wyraźnie psychopatyczne. Kochan wydaje się stwierdzać, że rodzimy „Wampir z Bytowa” to trochę za mało przy np. austriackim Fritzlu czy norweskim Breiviku. Kwiatek przypomina nieco Leszka Pękalskiego, ale wydaje się być psychopatą stworzonym na zamówienie publiczne. Niejednoznacznym w swych działaniach. Niejednoznacznym w ocenie. Kogoś takiego chciałaby publika; o kimś takim byłoby głośno, ktoś taki przydałby się w Polsce, bo gawiedź przed telewizorami potrzebuje takiej formy skrajności i takich dwuznaczności, jakie prezentuje naszkicowana przez Marka Kochana postać zagadkowego Kwiatka.

To przypowieść o tym, ile zła drzemie w człowieku i jak bardzo można sobie to zło racjonalizować. Historia na początku zapiera dech w piersiach. Szybko rozumiemy, iż to nie jest zwykła kryminalna łamigłówka. Wprowadzane raz po raz nowe tropy każą patrzeć na głównego bohatera zupełnie inaczej niż na początku. Ostatecznie Kochan nie pozwala na to, by zrozumieć tutaj coś do końca. Mamy fabułę będącą konfabulacją. Albo zabieg konfabulowania oparty na zbliżonej do rzeczywistej biografii człowieka z zaburzeniami osobowości. Wiele – w kontekście tytułu – wyjaśni zakończenie, nad wyraz statyczne i niemrawe w porównaniu z całą fabułą, ale przecież dające odpowiedzi na kilka pytań. Wiele, nie znaczy wszystko. To książka o tym także, jak często dajemy się odrzeć publicznie z intymności. Jakie są tego konsekwencje. Przede wszystkim jednak „Fakir z Ipi” ma być powieścią – zagadką. Na każdym poziomie jej interpretacji. Wolałem chyba pełnego autoironii Kochana z „Placu zabaw”. Po lekturze „Fakira” pozostaję z pytaniami bez odpowiedzi i niedosytem. Wierzę, że lektura dostarczy nie tylko wyrafinowanej formy rozrywki, ale przede wszystkim zmusi do rozmyślań na temat istoty ludzkiego charakteru, jej ciemnych stron i świateł medialnych, które chętnie je rozjaśniają, choć niewiele... wyjaśniają.

2 komentarze:

Unknown pisze...

Dziwne, ale zawsze omijałam Kochana. Sama nie wiem dlaczego. Po Twojej recenzji jestem zdecydowana na bliższe poznanie z panem Markiem. :)

Fuzja pisze...

Zainteresowałeś mnie swoją recenzję, muszę przyznać, że nigdy wcześniej o autorze nie słyszałam, choć literatury czytam dużo, chętnie i często. Uwielbiam powieści zagadki, ta wydaje się mieć strukturę szkatułkową, w której wciąż coś jest ukryte i odkrywane i tak w kółko. Nawet jeśli nie otrzymujemy, jako czytelnicy wszystkich odpowiedzi to jednak chętnie sięgnę po tę pozycję, gdyż wydaje się zmuszać czytelnika do rozruszania szarych komórek a przecież właśnie tak powinna działać dobra lektura!
Pozdrawiam!