2013-10-23

"Blogotony" Inga Iwasiów

Wydawca: Wielka Litera

Data wydania: 9 października 2013

Liczba stron: 343

Oprawa: miękka

Cena det: 29,90 zł

Tytuł recenzji: Tony świadome

Etykiet, jakimi opatrzono i nadal się opatruje zarówno samą Ingę Iwasiów, jak i jej twórczość w szerokim rozumieniu tego słowa, jest już bez liku i wypadałoby doprawdy dorwać jakąś publikację, w której dowiemy się, kim Inga Iwasiów jest naprawdę. Wydaje mi się, iż wydane ostatnio „Blogotony” będą satysfakcjonujące dla każdego, kto się nieco zagubił i nie wie już, którą drogę rozwoju szczecińskiej intelektualistki obserwować, na którą zwracać baczniejszą uwagę i którą utożsamiać z nią samą taką, jaka jest naprawdę. Autorka dość przekornie zaznacza: „Już na pewno nie dam tego, co moje, nie opowiem życia”. Tyle że w wydanych zapiskach życie, jej i wokół niej, toczy się żywo, jest wyraźne, stanowi nieodłączny dowód przeżywania i myślenia o tym przeżywaniu.

W „Blogotonach” na początek teksty pogrupowane są tak, żeby porządkować punkt widzenia autorki – najpierw wypowie się jako literaturoznawczyni, potem feministka, następnie podróżniczka i prawie na koniec jako badaczka w sensie ogólnym, analizując przejawy życia polityczno-społecznego w aspektach, które ją naprawdę interesują. O przemijaniu opowiada przede wszystkim jako kobieta świadoma swego wieku, doświadczeń i perspektyw, jakie przed nią. Bo Iwasiów jest wyraźna nie tylko dlatego, że świadoma każdego słowa; używa go tak, by znaczyło dokładnie to, co ma znaczyć. Podoba mi się to, iż jest świadomie wybiórcza. Wie, co nie jest dla niej interesujące i nie zajmuje się tym. Zabiera głos w sprawach, które są dla niej nie tyle ważne, co dotykają istoty absurdów, bolączek Polski do naprawy; tej Polski, z której należałoby najlepiej uciec (substytutem ucieczki mogą być wyprawy do ukochanego Wilna), ale z którą jest się przecież związanym i za którą czasem trzeba odpowiedzialnie zabrać głos. Wtedy, gdy naprawdę jest to konieczne i w takiej konwencji, która jest wyraźna. Z naukowym narzędziem obserwacji i analizy, ale i językiem jasnym dla tych spoza naukowego kręgu. Takie publikacje są potrzebne. Wtedy, gdy można poczytać o czymś wartościowym.

„Blogotony” to nie tyle prywatne rozważania na sprzedaż, co inteligencja, błyskotliwość i czujność, by nie zgubić tych elementów układanki, co zwą się życiem, życiem świadomym; takim męczącym chwilami dość okrutnie i wymagającym, by łykać Stilnox albo inny Zolpic, bo bez farmakologicznego wsparcia duszność i męka świadomości nie dałyby rady odpuścić. „Blogotony” to książka napisana przez lata i publikacja, która wzbudzać może kontrowersje, jak w przypadku każdego opublikowanego zbioru tekstów, z którego robi się potem dodatkowy produkt na półce księgarnianej. Żyjący – jak autorka wspomina w jednym felietonie – najwyżej do trzech miesięcy po wydaniu w dobrej oficynie i w tym przypadku tym bardziej winny omówienia, bo już za chwilę pojawi się dziennik żałobny, „Umarł mi”, o śmierci ojca Ingi Iwasiów, jej ukochanego zegarmistrza, recenzenta-świadomego czytelnika, o jakim opowiada w końcowych wpisach na blogu, które udało się jeszcze zamknąć w tej książce. Spieszę się zatem omówić, by „Blogotony” nie odeszły w niepamięć.

Lubię takie książki, bo jestem anachroniczny i nie kocham cyfrowej rzeczywistości. Przecież mogę sobie wejść na stronę „artPapieru”, do którego też pisuję, wyświetlić wszystkie felietony i czytać, czytać. Mogę zajrzeć na blog, przewertować historię, wisieć przy elektronicznym ekranie i czytać. Tyle że ja wolę czytać coś, co trzymam w ręku. A „Blogotony” można mieć i można do nich wracać bez strachu, że braknie prądu czy że zerwie się połączenie internetowe. Ale przecież nie o tym mam pisać, zupełnie nie o tym. Choć o strachu, o obawach wszelakich, o walce z nimi i stawianiu sobie wyzwań mimo lęków także jest ta książka. Pełna słów. „Słowa same ze mnie wychodzą, nie ma na nie stoperanu”. Udowadniająca, co to znaczy blogować świadomie; w jaki sposób korzystać z narzędzia elektronicznego dziennika tak, by nie znaleźć tam wiecznego raportowania z tego, że się żyje, ale poczytać o tym, co to znaczy życie świadome. W opozycji do kultury masowej, do agresywnego futbolu, do głupoty prasy kobiecej, do patriarchatu opresyjnego, do polskich nienawistników, do bolączek codzienności i do świata, gdzie trudno jest trwać samemu w sobie, być sobą w pełni i znać swoją wartość. Co więcej – mówić głośno o tym, że się ją zna. Mówić o swojej sile i o tym, że ma się rację. „Blogotony” to kryzysowe zapiski kogoś, kto doświadcza jedynie kryzysu braku czasu, by znaleźć go na wszelkie możliwe aktywności; świadome aktywności w życiu, gdzie za świadomość nie jest się cenionym.

Teraz można rzucić garścią tematów i problemów, jakie porusza Inga Iwasiów, by zachęcić do lektury tej pozycji. Można, ale po co? Każdy, kto sięgnie po „Blogotony”, musi mieć świadomość bezkompromisowości,  z jaką autorka mierzyć się będzie ze wszystkim, co wymaga intelektualnego sprzeciwu. Ale to nie jest zbiór tekstów malkontentki, choć może być tak odebrany przez określonych ludzi i określone środowiska. To książka o wiecznym badaniu świata w określonym paradygmacie. Książka o polskich kontuzjach – rozumu i emocji. Zajmujący zapis obserwacji świata, w jakim tożsamość i zdolność jej nazywania wciąż na nowo, każe poznawać siebie zwykle poprzez sprzeciw. Czy „Blogotony” są obiektywne? Oczywiście, że nie! To książka, podkreślam raz jeszcze, świadomej kobiety, świadomej feministki, badaczki-naukowca (proszę wybaczyć męską formę), działaczki społecznej i pisarki, która może sobie pozwolić na tworzenie literatury tylko wtedy, kiedy ma wakacje – od ogromu spraw, jakimi się zajmuje.

Mnie osobiście kilka kwestii szczególnie zainteresowało, ale to już ostatni akapit tego omówienia, moje wyjątkowo prywatne odczucia, można nie czytać; już teraz zdecydować, czy warto sięgać po książkę. Rozważania o perspektywie pisania; tej kobiecej i tej ogólnoludzkiej. O tym, jak pisała swoje powieści. O dumie feminizmu i jej stygmacie. O świadomym czytaniu Lessing, Atwood, Nałkowskiej czy Gretkowskiej. O tym, jak wieść życie, by uczestniczyć w kulturze, krytykować ją, uciekać od narodowych psychoz oraz o tym, jak radzić sobie z rozgoryczeniami. I o komunikowaniu, tym codziennym, tym międzykulturowym. „Blogotony” pozostają ze mną i wiele z nich we mnie. Szkoda że pewnie nie wyjdzie następna książka i muszę teraz śledzić blog przez komputerowy ekran…

2 komentarze:

Kinga pisze...

Nagadałżeś się z pięć akapitów i nic nie powiedziałeś. Same wypełniacze, gąbka i woda. Ani jednej myśli własnej w tym wodolejstwie.

Jarosław Czechowicz pisze...

Proszę napisać lepiej i koniecznie pokazać, żebym nauczył się, jak robi to mistrzyni.