2016-09-07

"Żywopłot" Dorit Rabinyan

Wydawca: Smak Słowa

Data wydania: 17 sierpnia 2016

Liczba stron: 364

Tłumacz: Agnieszka Olek

Oprawa: miękka

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Ponad podziałami

Dorit Rabinyan mocno wpisze się tą powieścią w świadomość, jaką ma na temat literatury izraelskiej polski czytelnik, który oswoił już estetykę Kereta, Shalev, poznał Eshkola Nevo czy pojedyncze tłumaczenia pisarek takich jak Sara Shilo oraz Alona Kimchi. Rabinyan nie czerpie inspiracji z dorobku swoich rodaków, albowiem ma do opowiedzenia swoją własną, osobną historię. Perspektywa jednostki łączy się tu w dramatycznym tyglu z postrzeganiem świata przez społeczeństwo. To nie jest opowieść o trudnej do zrealizowania miłości, o namiętności trwającej w reglamentowanym czasie i o podziałach, które wciąż na nowo oddalają od siebie Izrael i Palestynę. „Żywopłot” odbieram przede wszystkim jako powieść o wewnętrznej wolności, która musi się zrodzić w opozycji do czegoś. Tym samym to wolność iluzoryczna. Rabinyan opowiada o dwojgu młodych ludzi, którzy chcą wypracować sobie swą własną przestrzeń wolności – bez zasieków, bez granic, bez udowadniania sobie, iż obrona może być najlepszym atakiem i że gdzieś obok wciąż czai się wróg. Dramat bohaterów to nie tylko niemożność zrealizowania swoich pragnień. To także problem tkwienia w wielu bolesnych stereotypach, z wrytymi gdzieś pod skórę lękami, pośród niewidzialnych zasieków ukształtowanych przez dwie kultury i przez ludzi, którzy wciąż walczą o jedną ziemię, nie mogąc dojść do porozumienia, kto bardziej ją kocha i komu jest ona należna.

Liat Binjamini doświadcza opresyjności świata już na samym początku powieści. Jej cera, język pisany, zachowanie wzbudzają nieufność człowieka naznaczonego traumą po 11 września. A mamy 2002 rok, pełne różnorodności i tolerancji miasto Nowy Jork, tak mocno przecież draśnięte przez niewidocznego wroga i tak uważnie wypatrujące go wciąż na ulicach. Ta wielka historia międzypaństwowych, a nawet międzykontynentalnych uprzedzeń jest mocno niepokojącym tłem dla historii o odkrywaniu siebie w tej inności drugiego człowieka, której nigdy nie chciało się zgłębić, nigdy też do końca zrozumieć. Bo Liat, stypendystka przebywająca w Nowym Jorku czasowo, będzie zmuszona do konfrontacji z Hilmim Nasirem – młodszym od niej obywatelem… no właśnie, państwa po sąsiedzku? Nie. Liat jest obywatelką Izraela, Hilmi pochodzi z Palestyny, jest Arabem. Tych dwoje nie ma szansy na prawdziwe zbliżenie. A jednak próbują i nie jest to sentymentalne uleganie miłosnym zachciankom czy podążanie po równi pochyłej nasyconej tylko emocjami. Nowojorscy kochankowie chcą do siebie dotrzeć naprawdę. Widzą, jak wiele ich dzieli, ale każda różnica będzie się stawała z czasem wyzwaniem do pokonania. A nie jest łatwo, bo wspólna wydaje się tylko miłość. Trzeba będzie ponieść konsekwencje za oddanie się zakazanemu uczuciu, tylko… kto i kiedy tak naprawdę zakazał kogokolwiek kochać?

Liat i Hilmiego zbliża wspólny papieros. Potem wspólna troska o zagubione klucze bohatera. Odszukiwanie podobieństw idzie w parze z odkrywaniem coraz to nowych barier między nimi. Już same zderzenia językowe świadczą o mentalnej linii podziału ukształtowanej być może też gdzieś poza ich świadomością. Hebrajski i arabski to języki, które nie mogą współbrzmieć dobrze. Bezpieczny wydaje się angielski, ale i on przywołuje niebezpieczne konteksty. Rabinyan ukazuje linie podziałów najpierw w języku, aby pokazać ich silne zakorzenienie z jednoczesną absurdalnością, bo leksyka porządkuje świat, a nie słowa są porządkowane przez oblicza tego świata. To, w jaki sposób różnorodność i grozę tej różnorodności izraelska pisarka pokazuje potem, jest niewątpliwą zaletą tej książki – opowieści o mierzeniu się ze stygmatem wroga i definicjami narzuconymi przez innych. Kompromisy będą trudne, nawet językowo. Na szczęście jest ten wybawiający ich od zła – język miłości. Wokół niego jednak sporo traum, roszczeń, skrajnie różnych od siebie poglądów i dużo lęku – oboje bowiem przekraczają granice wyryte w ich mentalności, w skórze, sposobie odbierania świata.

Ten związek ograniczają czas i obszar jednego miasta. Irytuje nieco kolejne literackie przedstawianie Nowego Jorku jako przestrzeni porozumienia, które – w sugestii – mogłoby się nie zdarzyć nigdzie indziej. Ale zakochani mają rzeczywiście swój bezpieczny, amerykański grunt. Poza nimi są oczywiście rodziny. Ta Hilmiego boleśnie przeżyła przesiedlenie. Matka coraz bardziej popada w mroczną religijność. Hilmi tkwi w poczuciu rozgoryczenia i gdzieś tam wewnątrz radykalizuje swoje poglądy, bo wyrósł z opresji, niesprawiedliwości i chęci odwetu. To jednak arabska familia obdarza zaufaniem obywatelkę Izraela. Liat wciąż żyje w lęku przed tym, żeby o jej romansie nie dowiedział się nikt w ojczyźnie. Spięcia między zakochanymi rozciągają się także na rodzinne linie podziałów. Dorit Rabinyan unika jakichś dramatycznych przesłań w tym, co mówią i robią jej bohaterowie, ale wokół nich napięcie wciąż wzrasta. Wraz z upływem czasu, który każe zakończyć tę znajomość, bo przecież skazana jest na niepowodzenie nawet wówczas, gdy wszystkie mentalne linie podziałów kochankowie zażegnają w łóżku i pojednaniu codzienności.

„Żywopłot” to opowieść o heroizmie wyjścia naprzeciw czemuś nowemu, co związane jest z przełamywaniem przede wszystkim lęku. Bardzo go dużo, to się czuje w tych gorączkowo portretowanych relacjach. W tym oddaniu i jednoczesnym oddaleniu, ale tak naprawdę w strategii przetrwania przez poszanowanie. Dokąd zaprowadzą bohaterów książki czas, przestrzeń, ich pragnienia i oczekiwania? Zakończenie nieco rozczarowuje. Wydaje się pewnym pójściem na łatwiznę. Zdaję sobie sprawę, że jest to częściowo opowieść autobiograficzna, niemniej siła tej powieści słabnie w ostatnich rozdziałach. A przecież „Żywopłot” jest o specyficznym rodzaju siły życiowej – gwarantującej dobre i godne życie po usunięciu wewnętrznych przeszkód, odrzuceniu bolesnych stereotypów. Chciałoby się widzieć, że ta wywalczona wolność, wyzwolona świadomość i czułość ponad podziałami przekształcają się w coś innego, większego. Nie możemy bowiem ukrywać, że ta książka nie ma społecznego wydźwięku, skoro osadzono ją w bardzo bolesnych liniach podziału i oferuje nam przede wszystkim fantazję o ich przekraczaniu.

To bardzo plastyczna powieść, piękna historia trudnego związku. „Żywopłot” opowiada o nadziei i o tym, jak konstruktywna może być miłość. Nawet ta, której los nie da szansy na rozwój. A może jednak w tej całej historii pojawiają się jakieś inne szanse, inne możliwości? Dorit Rabinyan portretuje trudny związek, ale związek przede wszystkim możliwy. Dyskretnie sugeruje, że pewne możliwości mogą mieć miejsce. Blokują je jednak ludzka zawiść, małostkowość i skupienie na pewnych destrukcyjnych instynktach społecznych. To książka o tym, że można być, trwać, kochać się i rozumieć świat ponad podziałami. Chwilami ujmująca swoją świeżością, chwilami boleśnie zaznaczająca, w jaki sposób i na jakiej zasadzie tworzymy w umyśle pojęcie wroga oraz czemu lub komu ma to służyć. Książka różnorodnych odczytań. Mądra i przenikliwa.

2 komentarze:

Unknown pisze...

Mógłby pan wprowadzić możliwość komentowania wpisów jako strona internetowa? W większości blogów jest taka możliwość i przyznam, że często z niej korzystam. Z góry dziękuję za rozpatrzenie!

Jarosław Czechowicz pisze...

Ma Pan możliwość komentowania. Dziękuję za wszystkie wpisy.