Wydawca: Znak
Data wydania: 11 stycznia 2017
Liczba stron: 300
Oprawa: twarda
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Pamięć zła
Trudno uporządkować myśli po
reportażu Marka Łuszczyny. Autor dał się już dotychczas poznać jako reporter
bardzo wnikliwy. Taki, który tworzy książkę, gdzie historie opowiadają
życiorysy oraz fakty. „Mała
zbrodnia” to przykład takiej publikacji. Bardzo odważnej i niezwykle
kontrowersyjnej. Czytanej przeze mnie przede wszystkim jako mroczne memento,
tekst o pokładach ludzkiego okrucieństwa. Ono nie dzieli się na nacje, narody.
Ono w człowieku tkwi i ujawnia się pod wpływem różnych okoliczności.
Opowiadając o obozach, w których zaraz po wojnie odzierano ze skóry i
człowieczeństwa wrogów władzy ludowej, schwytanych Niemców i ludzi z różnych
powodów uznanych za zbędny element społeczny, Łuszczyna snuje rozważania o
potędze odwetu, który niszczy w ludziach to, co szlachetne i dobre.
To są historie tych, którzy
z różnych powodów podejmowali się krwawej zemsty za to, co wyrządzili
hitlerowcy. Niejednokrotnie ofiara nazistowskiego obozu stawała się katem w
obozie stworzonym już na terenie wyzwolonej Polski. Setki miejsc, w których
stosowano tortury i zabijano podobnie jak w czasie drugiej wojny światowej,
przez lata były w Polsce wypierane ze świadomości, a często nigdy się w tej
świadomości nie pojawiły. Marek Łuszczyna podąża śladami prześladowców i ich
ofiar. Rekonstruuje zdarzenia ginące w mrokach niedopowiedzeń. Przywraca pamięć
o miejscach, dla których tej pamięci zabrakło. „Mała zbrodnia” to nie tylko
książka o enigmatycznych właściwościach tego, co i jak pamiętamy, ale przede
wszystkim rzecz o wypieraniu ze świadomości niewygodnych dla nas prawd.
Wstrząsające jest podkreślanie, że prawda o powojennym obozie pracy w
Krzesimowie wyszła na jaw tylko dlatego, że operator koparki natrafił na
ludzkie kości. To nie jest reportaż,
który ma komuś dopiec, czy tekst powstały w wyniku potrzeby podążania za
sensacją, wyszukiwania niewygodnego i elektryzującego społecznie tematu. Nie.
To wstrząsająca książka o tym, o czym już napisałem. Zło ludzkie i jego
rozmiary wciąż na nowo zaskakują. Zło wydobyte z innego zła jest już
piekielną otchłanią, w której coraz mniej jest człowieczeństwa. Łuszczyna
skłania do kilku ważnych refleksji. Przede wszystkim pokazuje, że po tylu
latach wciąż nie możemy dokonać prawdziwego rozrachunku, nie uznając istnienia
i działalności Polaków, którzy potrafili wykazać się podobnym bestialstwem jak
hitlerowcy. Nie mogąc po prostu przyznać, że Polacy potrafili być okrutnymi
oprawcami. Że powtarzanie wciąż na nowo, iż nie są źli, lecz uwikłali się w zły
powojenny kontekst, nie spowoduje zatarcia pewnych faktów.
Odnoszę takie dziwne
wrażenie, że rozprawiając o rozrachunku, do jakiego być może nie dojrzeliśmy,
Marek Łuszczyna ukazuje podobny mechanizm co Ed Vulliamy w reportażu, po który
niewielu sięgnęło. Mam na myśli rzecz o skomplikowanych relacjach powojennych
na Bałkanach, które Vulliamy portretuje po latach milczenia. Jego „Wojna umarła, niech żyje wojna” wciąż zadaje pytania o to, dlaczego sąsiad umiał
zabijać sąsiada i dlaczego po latach nikt nie chce o tym uczciwie porozmawiać.
Trochę podobnie jest z pamięcią o obozach utworzonych na terenie całej Polski
tuż po wojnie i wielokrotnie wykorzystujących infrastrukturę nazistowską. Coś
się w nich wydarzyło, coś niekoniecznie godnego i wartego rozważania, a
ostatecznie coś, o czym szybko się zapomina. Albo nosi w pamięci traumy inne
nieco od Bośniaków, ale tak samo uwierające – traumy świadomości, że mordowani
podczas wojny Polacy mogli przysłużyć się morderczemu aparatowi opresji tuż po
jej zakończeniu.
Łuszczyna
zabiera nas na powojenny Śląsk. Portretuje siatkę miejsc, do których trafiali
ludzie różnej narodowości, także Polacy, ponownie więzieni Żydzi, ci wszyscy
Niemcy, którym trzeba było wymierzyć swoją sprawiedliwość. Autor oddaje głos
tym, którzy zapamiętali, w jakim rytmie odbywało się pełne przemocy życie w
miejscach zesłania. Najbardziej chyba poruszająca jest narracja
Doroty Boreczek, której dramat życia jest w zasadzie nie do opisania. To
wstrząsająca relacja ocalałej z obozu, w którym zapamiętała polskich strażników
wymierzających kary i nadających morderczy rytm życiu skoncentrowanemu tylko na
tym, by przetrwać. Kiedy czytamy to, co opowiada Boreczek, wciąż na nowo
pojawia się w nas pytanie o to, skąd brały się ludzkie bestie zaraz po tym, gdy
niemieckie bestialstwo naznaczyło wszystkich tak stanowczo, bezkompromisowo. A
jednak te bestie były, rodziły się z umysłów tych, dla których koniec wojny nie
był żadnym końcem opresji. Więźniowie obozów śląskich musieli pracować w
kopalniach bez jakiegokolwiek do tego przygotowania. Ci więzieni w Warszawie
stanowili darmową siłę roboczą do odbudowy stolicy. Ten system ktoś stworzył w
bardzo krótkim czasie, ktoś nadał mu sens, ktoś sankcjonował jego porządek.
Głos Kazimierza Kutza w tym reportażu brzmi wyjątkowo wyraźnie. Wbrew temu, co
się sądzi – że narzucony Polsce system polityczny rodził potwory z innego
świata – to jednak polscy strażnicy potrafili zamieniać życie więźniów w
piekło. Wielu z nich nigdy nie doczekało się uczciwego procesu. Ofiary nie
mogły zeznawać.
Choćby Czesław Gęborski.
Komendant obozu w Łambinowicach, któremu zarzucano wyjątkowe formy okrucieństwa.
Człowiek potrafiący wypierać się i konfabulować, ostatecznie umierający bez
wydobycia z niego, czym naprawdę się zajmował. Nie tylko on. W biografiach katów lub posądzanych o bycie
oprawcami ujawnia się nie tyle rys socjopatyczny, ile przede wszystkim
wizerunek ludzi potwornie skrzywdzonych przez życie i Historię, którzy umieją
rekompensować sobie zaznane krzywdy, krzywdząc innych, oddając im własny bagaż
bestialstwa. Marek Łuszczyna doskonale wie, że opowiadanie o katach
powojennych obozów w Polsce nie jest stawianiem czytelnych tez, lecz przede
wszystkim żmudną drogą przez akta spraw, które nigdy nie spotkały się z
należytą uwagą sądów czy opinii publicznej. „Mała zbrodnia” nie ma na celu
stawiania pod pręgierzem czy szokującego ujawniania prawdy, o jakiej wielu z
nas nie wie. Łuszczyna podąża tropem pewnego procesu myślowego, który pozwolił
przetrwać przez kilka lat strukturom sankcjonującym różnego rodzaju przemoc. To
opowieść o bolesnej transformacji i o tym, dlaczego do dzisiaj stosunki
polsko-niemieckie mogą być trudne, pełne animozji i uprzedzeń.
Ważne jest podkreślenie, że
ta książka nie szuka ofiar pośród nacji. Nie wskazuje katów, narzucając ich
narodowość i definiując uczynki poprzez tę narodowość. Nie zamierza być
publikacją tendencyjną, bo w tej narracji naprawdę mówią fakty i wspomnienia, a
nie autorskie interpretacje. „Mała
zbrodnia” jest książką opowiadającą, że wydarzyły się rzeczy haniebne i
przerażające zaraz po tym, gdy wygasły piece krematoriów. Brali w nich udział
także Polacy. Nie mogli być przecież tak źli, by powtarzać hitlerowskie piekło.
Nie, ale wydarzyło się jednak coś przerażająco złego. Zanim miejsca dawnych
obozów koncentracyjnych stały się muzeami, coś się w nich wydarzyło. Coś
potwornego, co zaczęto wypierać z pamięci. Ta książka jest o tym, że ludzka
pamięć umie być doskonale wybiórcza, a relatywizowanie różnych zbrodni może
mieć miejsce nadzwyczaj często.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz