2017-03-03

„Kruso” Lutz Seiler

Wydawca: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego

Data wydania: 1 marca 2017

Liczba stron: 384

Przekład: Dorota Stroińska

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Wyspa iluzji

Powieść Lutza Seilera to jedna z piękniejszych i smutniejszych narracji, jakie w ostatnim czasie czytałem. „Kruso” wydobywa się z niedomówień i tajemnic tak jak wyspa, gdzie toczyć będzie się akcja książki, wyłania się z nieprzyjaznej toni Bałtyku. Tego Bałtyku, który pochłonął tak wiele ofiar – uciekinierów z NRD marzących o lepszym świecie dla siebie. Ale sprawa poszukiwania śladów po desperatach przemierzających Morze Bałtyckie tak naprawdę zamyka powieść. Otwiera ją motyw podróży, wędrowania. Kruso” to nie tylko symboliczna przypowieść o utratach z bardzo czytelnym adresem społeczno-politycznym. To przede wszystkim książka będąca jednocześnie historią inicjacyjną i smutną opowieścią o definiowaniu wolności, jej poszukiwaniu i gorzkich rozczarowaniach na drodze tych poszukiwań. Seiler ujmuje niebywałą poetycką wrażliwością na detale. Oczarowuje klimatem portretowanej wyspy, której rytm nadaje dzika przyroda, ale także pewna zwarta społeczność stawiająca się w opozycji wobec wrogiego reżimu kształtującego codzienność na stałym lądzie. Hiddensee, którą obmywają zimne wody Bałtyku oraz nieustające szepty, będzie przestrzenią duchowej ekspiacji, nawiązania silnych braterskich relacji, przestrzenią jednocześnie naznaczoną różnymi formami przemocy i zmienioną na tyle, że przestaje być bezpiecznym schronieniem. Czy nie chroni jednak przede wszystkim iluzji o dobrym życiu?

Opresyjność państwa ukazuje już jedna z pierwszych scen. Dwudziestoczteroletni Ed postanawia porzucić swoje dotychczasowe życie i udać się na północ. Dyskretna, ale czytelna obecność policji kontrolującej pasażerów na dworcu wyraźnie daje znać, że w tym kraju i w tym czasie każdy poddany jest presji podporządkowania. Społeczność wyspy, na którą dotrze Ed, będzie budować więzi mające stać w opozycji do wszelkich zdeformowanych form życia społecznego. Hiddensee to ucieczka od NRD z zamkniętymi granicami. Tam tworzy się coś bezpiecznego. Tam przygarnia się rozbitków i tułaczy, ucząc ich nowego porządku, oswajając z więzami oraz zasadami życia na wyspie. Tam Ed po raz pierwszy w swoim życiu zazna poczucia przynależności. Tam również pozna przyjaciela, z którym połączy go trudna więź, oparta na skrytym smutku, na potrzebie odbudowania poczucia własnej wartości. Wszystko na gruzach czasu przeszłego, w którym uwięziły się dwie bolesne straty tytułowego bohatera. Ed nie tyle będzie się do niego zbliżał, ile będzie się przede wszystkim uczył – także nowych form wrażliwości, gdy obaj czytać będą poezje Georga Trakla, którego obecność Seiler portretuje tak samo dyskretnie i równie sugestywnie jak obecność wyspy, specyficznego miejsca specyficznych form ukrywania się przed światem.

Ed skrywa w sobie chłopięcą nieudolność, delikatność i wrażliwość, a także pewien uważny sposób oglądania świata, w którym widzi się co innego niż reszta. Ed jest uciekinierem od samego siebie. Trudno jednoznacznie orzec, czego poszukuje. Widzimy jednak, co odnajduje. Bliskość w zamkniętej społeczności skupionej wokół funkcjonowania pewnego pensjonatu na wyspie. Edgar wkracza w życie tych, którzy ustalili sobie własne reguły, określili symbole, mają specyficzny sposób porozumiewania się i inną niż Ed wrażliwość. Kim są? Kogo przygarnęła wyspa i jaki jest jej status w tej powieści? Hiddensee to nie tylko przestrzeń, w której rozpaczliwie łączą się ze sobą tymczasowość trwania i pragnienie odnalezienia wiecznego spokoju. To także miejsce, do którego na różnych etapach życia dotarli życiowi wędrowcy. Uciekinierzy. Bo w NRD każdy jest uciekinierem. Ed przybywa na wyspę w czerwcu 1989 roku. Nie ma pojęcia o tym, co wydarzy się jesienią. Nie będzie się spodziewał, jak szybko i gwałtownie rozpadnie się bezpieczne status quo zbudowane przez życiowych outsiderów.

Lutz Seiler w swej niespiesznej narracji opowiada o potrzebie zrzucenia z siebie reżimowego jarzma i o trudności pogodzenia oczekiwań z tym, jaki kształt ma rzeczywistość, w której trzeba funkcjonować. Kruso jest charyzmatyczną postacią ogniskującą w sobie pewną ideę wolności absolutnej. Przybysz ze Wschodu przynosi stamtąd inne rozumienie tego, co znaczy wolność. Tworzy specyficzną nomenklaturę do opisu systemu ratowania ludzi. Darowania im wolności, o jakiej mogliby tylko pomarzyć. I ten wielki idealista, nieprzystępny i jednocześnie wzbudzający ufność Eda, będzie w tej powieści postacią najbardziej tragiczną. Seiler nie pozwala nam zbliżyć się do Aleksandra Krusowicza, ale jemu samemu umożliwia kontakt z tą sferą przeżyć, która być może byłaby niewyrażalna, gdyby nie obecność młodego Eda. Razem poszukają wolności na wyspie, która nie jest przecież wolna od precyzyjnie skonstruowanego systemu kontroli. Znudzeni żołnierze wciąż są jednak żołnierzami. Inwigilacja tak naprawdę nie omija Hiddensee. Omija tych, którzy się tam zakotwiczyli. Tych, którzy ulegną instynktom oraz emocjom zapowiadającym katastrofę…

Ta przesycona poetyckością narracja łączy w sobie elementy magiczne z bolesnym doświadczaniem lęku egzystencjalnego. Niewyrażalnego tak samo jak tęsknoty tytułowego bohatera. „Kruso” to pasjonujące studium jednostki będącej składową wszelkich traum, które usiłuje przekuć w konstruktywne doświadczenia dające siłę. Kto jest silniejszy – Ed czy Kruso? Czy ich przyjaźń nie będzie po części konfrontacją? Czyje idee będą ścierać się na bałtyckiej wyspie i komu autor przyzna prawo do tego, by zrozumieć więcej w samym sobie? Lutz Seiler nie oszczędza swoich bohaterów, ale daje im jednocześnie tę idylliczną przestrzeń, w której wszystko można rozważyć, przeanalizować. Miejsce prawdziwego zatrzymania się. Bo w NRD specyficznie przemierza się przestrzeń – nie ma wędrówek, są przede wszystkim różne formy ucieczki. Podążanie ku wolności, którą egzemplifikują tutaj nie tylko rozmowy, ale też czytelne sytuacje definiujące wolnego i niezależnego człowieka. A jednak jest w „Kruso” tak wiele nostalgii i smutku, że odnieść można wrażenie, iż to powieść przede wszystkim o przegranych. Seiler jest bardzo niejednoznaczny. I mierzy nas z wrażliwością przede wszystkim męskiego świata, będąc szowinistą być może tylko przypadkowo, gdy bohaterki określa inicjałami, a bohaterom daje nie tylko imiona, ale także wiarygodne biografie.

„Kruso” to książka o pewnym rodzaju zatrzymaniu czasu. W sobie. To nie jest powieść, którą kartkuje się szybko, nerwowo. Niemiecki autor proponuje nam niespieszną wędrówkę po przestrzeni, w której najboleśniej ujawniają się deficyty ludzi skazanych na opresyjny system. Ludzi wołających do siebie o pomoc i niezdolnych do pomocy samym sobie. Seiler opowiada o tym, co mogłoby być trwałe i czego nie trzeba byłoby się bać. Ale pokazuje też oblicza ludzkiego strachu. Oblicza ucieczek przed nim. Ta powieść opowiada o próbach wydobywania się z mentalnych ograniczeń, ale także o ograniczeniach, które stworzyły państwo opresji. Bardzo wartościowa i zapadająca w pamięć opowieść.


PATRONAT MEDIALNY

Brak komentarzy: