2017-04-04

„Godzina wychowawcza. Rozmowy o polskiej szkole” Aleksandra Szyłło

Wydawca: Czarne

Data wydania: 29 marca 2017

Liczba stron: 160

Oprawa: twarda

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: O szkole... bez szkoły

Rzadko zdarza się rzecz, przy której łączę dwa życiowe zamiłowania - do opowiadania o książkach i nauczania w szkole. Pojawiła się właśnie „Godzina wychowawcza”, doskonała narracja do przeczytania i przeanalizowania z pasją. Efekt tego zestawienia przynosi mi jednak rozgoryczenie, bo bardzo się rozczarowałem, a Aleksandra Szyłło jako kolejna udowodniła mi, że w Polsce mówi się o szkole, tak naprawdę do niej nie zaglądając. Odnoszę wrażenie, że „Godzina wychowawcza” to pokłosie szkolnych traum autorki, które można śmiało przepracować w dorosłym życiu, bo każdy, naprawdę każdy z nas zaznał jakiejś formy szykan albo zetknął się z tym, że system szkolnictwa nie wychodzi naprzeciw jego oczekiwaniom bądź się z nimi mniej lub bardziej rozmija. Można się z tego wszystkiego wydobyć, ale Szyłło chyba nie chce. Dlatego wpada na pomysł takiej publikacji. Już we wstępie, który wzbudził moją niezgodę i być może uprzedzenie do dalszej lektury, sygnalizuje kilka stereotypowych i krzywdzących tez. Autorka zakłada, że polska szkoła nie jest demokratyczna, że brak w niej samorządności, nie traktuje uczniów podmiotowo i zrezygnowała z procesu ich wychowania. Potem konfrontuje swoje tezy z rozmówcami, którzy nie są ani dyrektorami zwykłych, przeciętnych szkół (do nich Szyłło ma zapewne uprzedzenie), ani nauczycielami (ta książka jest kolejnym dowodem na to, że w tym kraju rozmawia się o nauczycielach bez udziału ich samych w dyskusji), ani też z rodzicami, o których woli prowadzić akademicką rozmowę z Elżbietą Piotrowską-Gromniak. Akurat ostatnia rozmówczyni, a także Maria Mach ratują nieco tę książkę, bo to dwie rzeczywiście ważne i osadzone w realiach polskiej szkoły rozmowy. Co otrzymujemy wcześniej? Dobranie rozmówców wedle pewnego ideologicznego klucza. Takich, którzy są dla siebie swoistym kołem wzajemnej adoracji – i to zbyt mocno się odczuwa. Ludzi odważnych, bezkompromisowych i bardzo mądrych, ale jednocześnie doskonale dopasowujących się do tez ze wstępu. Takich, którzy nie wchodzą do prawdziwej szkoły. Opowiadających o trudnych dzieciach, ale tak się składa, że większość polskich uczniów może być trudna, lecz w zupełnie inny od portretowanego sposób.

Problemy polskiej szkoły można mnożyć, jednak na niewiele zdaje się powtarzanie tego, co powiedzieli inni. Rozmówcy Szyłło dostrzegają, że rodzice uczniów, przyzwyczajeni do pewnych kostycznych struktur szkolnych, nie potrafią wyjść poza nie i dostrzec możliwości nowych form edukowania dzieci. Tymczasem sami tkwią w szponach stereotypów kreślących drogi ataku na polską oświatę i z ich rozważań nie wyłania się jakiś nowy punkt widzenia na to, dlaczego z polską szkołą nie jest najlepiej. Mam wrażenie, że przeprowadzone rozmowy mają na celu punktowanie ważnych wydarzeń w życiorysach rozmówców, którzy ukształtowali właściwie samych siebie i mają niebywałą siłę oddziaływania na młodzież. Bo Krystyna Starczewska, Jacek Jakubowski, Łukasz Ługowski, Jacek Strzemieczny czy Romuald Sadowski to naprawdę charyzmatyczne postacie. Gotowe opowiadać o tym, z jakim trudem przyszło im zachować Herbertowską postawę wyprostowaną w czasach, w których o reformie oświaty nie myślał nikt. Tymczasem tylko Maria Mach i Elżbieta Piotrowska-Gromniak zdają się pochylać nad tym, czego tak naprawdę potrzebują teraz dziecko, rodzic i nauczyciel w przeciętnej polskiej publicznej szkole. Teraz, czyli w czasie, w którym zmiany wprowadzane są rok po roku, kiedy tkanka szkolna nie ma szans się zasklepić i stworzyć zwartej struktury. Teraz, kiedy wszyscy w szkole są bombardowani coraz to nowymi pomysłami, sugestiami, a w efekcie żądaniami co to tego, jak ta szkoła ma funkcjonować. To nie jest problem nowej reformy edukacji, na której fali opozycyjnie może wyjść taka książka jak ta właśnie teraz, a nie kiedy indziej. To bardzo złożony proces wiecznego podkopywania ładu, jaki każda, naprawdę każda szkoła próbuje wypracować i obronić. Jak szkoła ma się nie chwiać w posadach, skoro dosłownie co roku ktoś każe jej się zmieniać i modyfikować wedle wzorca przyłożonego z zewnątrz? Tymczasem rozmówcy Szyłło i sama autorka książki żyją w jakimś niebezpiecznym przeświadczeniu, że współczesna szkoła nie chce iść z duchem przemian, że stara się unikać oceniania kształtującego, tworzenia wartościowych programów wychowawczych, nie obserwuje i nie kierunkuje właściwie zainteresowań, nie pomaga w nauce… uczenia się. Kiedy Łukasz Ługowski mówi o tym, że uczniowie wszędzie stosują używki, a szkoła przymyka na to oczy, mam wrażenie, że generalizując, nie dostrzega, z jakimi wewnętrznymi problemami szkoła naprawdę się styka. I zda się, że razem z rozmówczynią nie wiedzą, w ilu komentowanych przez nich sytuacjach bardzo dobrze sobie radzi. Przecież dziennikarz przyjedzie do szkoły tylko wówczas, gdy dzieje się w niej źle. Nie widzi codziennych starań o to, by było to miejsce, gdzie młody człowiek rozwija się i uczy życia. To nie jest medialne. Medialnie wygodniej jest zbudować panteon opozycjonistów, których biogramy wykorzystuje się do tez dyktowanych przez subiektywne uczucia. Dlatego „Godzina wychowawcza” nie jest dla mnie – jako nauczyciela – książką wiarygodną, ale nie jest też wiarygodną z racji tego, że narzuca pewien uproszczony obraz rzeczywistości, jednocześnie bardzo fragmentaryczny i wybiórczy.

Rozmówcy Szyłło to mądrzy i inteligentni ludzie, którzy osiągnęli bardzo wiele, pracując z młodzieżą na różnych etapach jej życia i z różnymi doświadczeniami. Psychologowie, dyrektorzy ośrodków wsparcia, piewcy słusznych idei, ale i ludzie przekuwający idealizm w pragmatyzm. To bardzo wartościowe rozmowy o empatii i umiejętnościach pozwalających na to, by pomagać młodym ludziom odnaleźć życiowy azymut. Wspaniałe dokonania Strzemiecznego czy nietuzinkowa empatia Sadowskiego wobec wychowanków – to wzorce postaw jak najbardziej pożądanych i rozmowy z tymi osobami to opowieści o ludziach traktujących człowieka (nie tylko tego pod swoją opieką) jak najbardziej indywidualnie, podmiotowo. Dopiero jednak dwie wspomniane już dwukrotnie rozmówczynie nakreślają rzeczywiste problemy, z jakimi boryka się polska szkoła. Te, które werbalizowane są z większą czułością i wrażliwością na szkolną codzienność. Maria Mach nie tylko oskarży szkołę o punktowanie błędów, ujednolicanie i tendencję do bycia przechowalnią dzieci – ona te kwestie osadzi w szerszym kontekście, spoglądając w głąb struktury dzisiejszej szkoły. Tylko Piotrowska-Gromniak opowie o sytuacji, w której ktoś pomógł zagubionemu nauczycielowi. Tylko ona podkreśli, że szkoła to nie tylko struktura pozadomowa dla dziecka, lecz pochodna stałej współpracy między pedagogami a rodzicami. I chciałoby się, żeby w książce o problemach dzisiejszej polskiej szkoły… była jednak o niej mowa tak jak w dwóch ostatnich rozmowach.

„Godzina wychowawcza” nie diagnozuje żadnych problemów, zwyczajnie je punktuje i usiłuje sprawić wrażenie, że są diagnozowane. Punktowanie opiera się jednak na tym, co zasłyszane, modne, krzykliwe i skutecznie przyciągające uwagę. Ma być chyba trochę kontrowersyjnie, ale jest zupełnie nijak. Kiedy Jacek Jakubowski zastanawia się nad tym, dlaczego wciąż tkwimy w jakimś sztywnym dyktacie modelu szkoły i nie uwzględniamy w nim przemian ustrojowych, warto wtedy – dla przeciwwagi i uczciwości względem faktów – zapytać nauczycieli, uczniów i ich rodziców, czy rzeczywiście przez ostatnich kilkanaście lat mieli na co dzień do czynienia tylko z wytartymi formułami, schematami, brakiem empatii i zrozumienia tempa przemian. Warto, by wszyscy chwilę zastanowili się nad udzieleniem odpowiedzi. Warto także zadać pytanie Aleksandrze Szyłło o to, czy zechciałaby naprawdę wejść do polskiej szkoły, aby napisać o tym, co ją dręczy i co stanowi o problemach, dla których – jak sądzą niektórzy – nie ma rozwiązania.

Brak komentarzy: