2017-05-18

„Rzeczy, których nie wyrzuciłem” Marcin Wicha

Wydawca: Karakter

Data wydania: 5 maja 2017

Liczba stron: 198

Oprawa: twarda

Cena det.: 37 zł

Tytuł recenzji: Ślady

Marcin Wicha opowiada o rodzicach, proponując nam przejmujące, pełne drobiazgowej czułości do detali książki. Duch ojca unosił się nad „Jak przestałem kochać design”, bo po tym, jak ojciec zakorzenił w synu umiłowanie do porządku, Wicha postanowił uporządkować sprawy związane z estetyką projektowania, którym się na co dzień zajmuje. Rzeczy, których nie wyrzuciłem” to książka dużo bardziej przejmująca, osobisty tryptyk będący formą czułego epitafium. Zbiór tekstów pisanych krótkimi, rwanymi frazami, który mówi o niegotowości na odejście matki i jednocześnie o tym, że trzeba się z nim zmierzyć w każdym możliwym wymiarze. Pozostają słowa i przedmioty, a także pamięć ostatnich trudnych dni, o których opowiada ściskająca za gardło trzecia część książki. Całość przemawia do nas z wielką siłą nie tylko dlatego, że odejście matki to zawsze i wszędzie najbardziej traumatyczne przeżycie, jakiego zaznajemy. „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” to także opowieść o tym, że książki mogą stanowić pewien niezwykły pomost między życiem a śmiercią. Literatura w nowej roli idzie w parze z całą masą tych uciążliwych drobiazgów, z którymi jakoś trzeba się uporać. Nie można ich wyrzucić, bo stanowią dowód życia, które ukształtowało autora. Tego życia, którego już nie ma. Wyjątkowo przejmująca rzecz o bolesnym braku. O tym, że zmarli zaczynają żyć intensywnie dopiero po swojej śmierci.

Nasuwa mi się skojarzenie z dziennikiem żałoby „Umarł mi” Ingi Iwasiów. Podobnie niepozorna objętość i równie poruszająca treść. Bo kiedy Iwasiów pisze o ojcu: „(…) skoro umarł, muszę jeszcze bardziej mieć go w sobie”, to widać wyraźnie, że Marcin Wicha podziela to przekonanie. Matka staje się bliższa, ważniejsza, bardziej obecna po odejściu. Opowiada siebie na nowo w wyobraźni syna. Ten zbiera i kataloguje dowody tego, jak żyła, czym żyła, czego się bała i co ją cieszyło. Powstaje kolaż złożony z przedmiotów, emocji i słów. To matka nauczyła Wichę szacunku do słowa i precyzji w jego używaniu. To specyficzne epitafium jest dowodem tego, że nauka była skuteczna. Czytamy o tym, w jaki sposób rzeczy potrafią mówić, jak porządkują czas miniony i w jakim wymiarze każą go rozumieć. Jak pozwalają oswoić pustkę, będąc smutnymi i ważnymi jednocześnie substytutami życia, jakie chce się przy sobie zatrzymać.

Matka była zasadnicza, mądra, bezkompromisowa i przepełniona rozmaitymi lękami. Szła przez życie z pewną zadziornością, ale i poczuciem, że są sprawy, wobec których jest bezradna, często bezsilna. Broniła się przed chaosem, porządkując każdy kolejny dzień. Także w słowach, a może przede wszystkim w nich. Stała obok syna w czasami trudnej symbiozie. Zawsze czujna i uważna. Wiedziała, że to się kiedyś skończy, że on zostanie bez niej. Wiedziała, ale nie do końca rozumiała ogrom straty. Marcin Wicha nie roni łez albo też o łzach nie pisze, trzeba napisać o czymś zupełnie innym. Nie ukrywać spraw prywatnych, ale także nie czynić tej narracji niezdrową formą ekshibicjonizmu emocjonalnego. Wie, o czym pisać. O dowodach na matczyną podmiotowość. Tych wyrzutach sumienia, które teraz trzeba uporządkować. O wszystkich książkach, z którymi matka szła przez życie, a które teraz przywiązują się do syna, nie dają się opuścić, nie chcą stać się zbędną makulaturą, nad którą antykwariusz pokiwa głową z politowaniem. Lata gromadzenia i imperatyw matczynego porządku pozostawiają teraz spadkobiercę z dylematami – co oddać, zniszczyć, co ze sobą zabrać; z czym się związać i co nieść przez życie jak pamięć o tej, która zawsze pamiętała, by mądrze wyprawić syna w świat.

Wicha pisze, że żyła zadaniowo, od jednej do drugiej sprawy. Teraz sprawa jest tylko jedna – umieć zapamiętać i zrozumieć. Nie tylko czas miniony, który autor odtwarza z czułą dokładnością. Chodzi o oswojenie pustki wypełnionej przedmiotami. O niemożność zdecydowania, które z nich mają przetrwać, pozostać blisko. Rozumne zawadiactwo matki trzeba teraz przekuć w kompletowanie martwych pamiątek po niej. Tych mających dawać świadectwo i wiązać przeszłość z czasem przyszłym, gdzie nie będzie już żywego człowieka, a jedynie to, co po nim pozostaje. Zmarli są przy nas bardziej intensywnie. Marcin Wicha udowadnia to, przeglądając matczyne książki, wspominając jej bunty i sprzeciwy, pokazując całą złożoność osobowości otoczonej rzeczami. Podmiotami zupełnie innej historii – tej, której zmarła nie może już opowiedzieć.

Ujmujące wyjątkowym poczuciem humoru i sentymentem są te fragmenty książki, w których dowiadujemy się, jak nowe rzeczy i nowe sprawy były oswajane i rozumiane za pomocą matczynych wykładni. A był to czas, w którym na nowość wydawniczą się polowało. Czas, kiedy do jednej książki wracało się wiele razy, za każdym odkrywając w niej coś nowego. Litery i zdania z woluminów, które przytulała do siebie matka, nie pozwalają teraz dać o sobie zapomnieć. Marcin Wicha musi uporządkować nie tylko księgozbiór. Przede wszystkim skatalogować pojęcia, którym trzeba zmienić nieco definicje. Opowiada o tych książkach, których matka nigdy nie porzuciła, i o tych przygodach z literaturą, które zapoczątkowała jej bliskość.

Ona mówiła zawsze wprost, wszystko dosadnie, niczego nie niuansując. Jak wypowiada się teraz syn? Czy nie jest przypadkiem tak, że jest porzuconym dzieckiem, któremu nie wyjaśniono wszystkiego, nie oswojono z grozą, przy jakiej słowa mogą być niewystarczające? „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” to przede wszystkim przepiękna polszczyzna, sugestywne kadry wspomnień, zdania zajmujące uwagę na bardzo długo i frazy opisujące to, co pozostało – w każdym możliwym wymiarze. To nie jest łatwa książka i w porównaniu z książką o designie jest pełna niepewności, wahania i zwodniczej melancholii. Jest jednocześnie bardzo odważna. Pokazuje odwagę kryjącą się w słowach opowiadających koniec i tym samym torujących drogę do nowego początku. Wicha opowiada o bliskości z tym, co literackie, oraz obcości pustki – pośród rozrzuconych rzeczy i uporządkowanych pozornie, lecz czasem zupełnie bezradnych słów. Piękna, wzruszająca, mała książka o wielkich sprawach związanych ze śmiercią oraz pamięcią o niej.

Brak komentarzy: