2019-03-04

„Śpiewajcie, z prochów, śpiewajcie” Jesmyn Ward


Wydawca: Wydawnictwo Poznańskie

Data wydania: 13 lutego 2019

Liczba stron: 335

Przekład: Jędrzej Polak

Oprawa: twarda

Cena det.: 44,90 zł

Tytuł recenzji: Spuścizna śmierci

Choć to nie te amerykańskie stany (jednak południowe), nie te same podróże, nie ten kolor skóry bohaterów i nie to ostateczne przesłanie, cały czas miałem wrażenie, że bolesna powieść Jesmyn Ward w jakiś sposób koresponduje w swej bezkompromisowości z „Naszym chłopakiem” Daniela Magariela. Po lekturze obu tych zawłaszczających książek musiałem przez pewien czas ochłonąć. Ale można poszukiwać także dalszych nawiązań i połączyć „Śpiewajcie, z prochów, śpiewajcie” z licznymi amerykańskimi narracjami wciąż na nowo tłumaczącymi się za największy grzech ich kraju, czyli rasizm. W tej historii – rozpoczynającej się zupełnie niepozornie, dopiero później urastającej do ambitnego symbolicznego traktatu o tym, jak przemoc łączy żywych i umarłych – jest jednak mowa o dużo istotniejszym stygmacie niż problem koloru skóry. Ward opowiada za zmarłych o tym, o czym powinni pamiętać żywi. Buduje zaskakującą w swej bolesności powieść inicjacyjną, ale konstruuje również fragmentami narrację drogi – tej przemierzanej, by odebrać kogoś, kto wraca do życia, i tej skrytej między dramatami zjaw, które również zmierzają ku jakiemuś domowi. Albo próbują określić sens tej wędrówki oraz jej cel.

Opowieść jest dwugłosowa i bardzo trafnie rozplanowana, bo to uzupełniające się punkty widzenia matki oraz syna. Dzięki temu tkwimy w bardzo intensywnej narracji, w samym środku zdarzeń. Obserwujemy te same wydarzenia rejestrowane i przeżywane na dwa różne sposoby. Jest w nich specyficzny kontrast, ale uzupełniają się w stopniu doskonałym. Dzięki temu ta powieść jest bardzo dynamiczna, choć jej główni bohaterowie wycofani i wyjątkowo zagubieni. Oboje niepewni, przytłoczeni życiem, odrzucający odpowiedzialność albo biorący jej na siebie zbyt wiele. Ona nie jest dobrą matką, on stara się być doskonałym synem. Także, a może przede wszystkim bratem, gdy bierze odpowiedzialność za małą siostrę, okazując jej czułość, jakiej nie zaznaje od matki. Leonie zawsze w życiu wybierała ucieczki. Jojo jest nad wyraz odpowiedzialny i sumienny, stara się obserwować dorosłych i przede wszystkim zrozumieć, czyim jest potomkiem, kto jest za niego odpowiedzialny, komu najbardziej zależało na jego przyjściu na świat i kto może go w rozpoczynającej się wędrówce życiowej wesprzeć.

Jesmyn Ward stopniowo odrealnia swą narrację przepełnioną frustracjami, niemocą, opowiadającą o życiu w przemocy i chaosie. Ważne są mgliste retrospekcje, które kierują nas ku zagadkowym śmierciom. Matce i synowi ukazują się widma. Nieprzypadkowo takie, a nie inne, są enigmatyczne, domagają się czegoś dla siebie. Przede wszystkim jednak są martwe, ta martwota to wynik okrutnych zbiegów okoliczności. A żyjący muszą unieść brzemię tego okrucieństwa. Jest to bowiem powieść o tym, w jaki sposób śmierć ingeruje w sens życia tych, którzy przetrwali, i także o tym, że szuka swego wybawienia, sensu i porządku. Ward fantazjuje, że śmierć niczego nie porządkuje, wcale nie musi być końcem. Że nad śmiercią nie można tylko pokornie pochylić się i usiłować zapomnieć. Życia, które z różnych powodów przerwano, zaczną ingerować w te, które stanowią bezradną plątaninę w morzu cierpienia. W tej powieści cierpieć będą żywi i umarli. Kontakt jednych z drugimi może przynieść duchową ekspiację. Komu i na jakich zasadach? Tego powieść w prosty sposób nie wyjaśnia.

Trzeba tej książce poświęcić wyjątkowo dużo uwagi, bo każdy detal jest istotny, każdy też umożliwia nowe fantazjowanie o przesłaniu. Najważniejszy wydaje się zagubiony trzynastolatek, który na dziadka mówi Tatko, nie ma pojęcia, dla kogo jest ważny i kto powinien się nim naprawdę zaopiekować. Jojo ma ojca, którego tak naprawdę nie zna. Matkę, którą uważa za najbardziej destrukcyjną osobę świata. Wspomnianego dziadka, który jest autorytetem, ale nie może mu wyjaśniać świata; robi to fragmentami, sam pogrążony w bolesnych wspomnieniach i trwający przy umierającej żonie. Bo powieść Ward buduje nie tylko czytelną dychotomię między życiem a śmiercią. Ona także – w postaci borykającej się z nowotworem Mamci – obrazuje jakąś koszmarną przestrzeń bólu i oczekiwania, bycie pomiędzy życiem a śmiercią, stawanie wobec wyzwania wyboru mentalnego. Ostatniej deski ratunku godności własnej, kiedy ciało już wybrało, zmierzając ku nieistnieniu.

Sensy istnienia musi odkryć Jojo, zbyt wcześnie dojrzały, wciąż jednak niepewny, kim ma być w życiu, za kogo wziąć odpowiedzialność, kogo chronić, komu pomagać. Chłopiec skonfrontowany jest z tak różnymi formami życiowej bezradności, że sam urasta do symbolu siły i czegoś, co jest bezkompromisowe w człowieku, nie pozwala mu wchłonąć słabości innych. Ale Ward nie daje temu młodemu bohaterowi zbyt wielu szans na wzmocnienie jego siły. Nurza go w dusznym, klaustrofobicznym świecie ciągłych deficytów i uprzedzeń. Dodatkowo konfrontuje z symboliczną formą mówienia o śmierci. Doświadczeń egzystencjalnych Jojo jest za dużo. Jednak amerykańska autorka nikogo nie oszczędza. Jest bezkompromisowa i mroczna, ale mówi o tych wszystkich niezałatwionych w życiu sprawach, którym nie chcemy dać się pozamykać, bo za bardzo boimy się odpowiedzi na trudne pytania. I boimy się także wzięcia odpowiedzialności – za siebie i za innych.

Wspomniana już fantazja o drodze w poszukiwaniu domu łączy się tutaj z rozmyślaniami na temat czasu, ale także z tytułowym śpiewaniem, które ma duże znaczenie, gdy spogląda się na tę historię jak na symboliczną rozprawę z gniewem, nadziejami i niezawinionym cierpieniem. Jojo uznaje za ważne to, że śpiewa się na jego urodzinach. Towarzysząca mu zjawa nastolatka więźnia uświadomi mu, że śpiew ma mroczne oblicze, a narodziny Jojo są symboliczne. Ward umiejętnie łączy szarość oplecioną upałem Południa z zaskakującą poetycką wizyjnością, która prowadzi do brawurowego zakończenia. „Śpiewajcie, z prochów, śpiewajcie” to gorzka i smutna książka o drodze poszukiwania odpowiedzi na pytania o sens życia, swój życiowy status oraz to, w jaki sposób przeszłość kształtuje nasze uprzedzenia, smutek i niemożność walki o samego siebie. To też przejmująca powieść o niezawinionych krzywdach i o tym, że śmierć może być wyjątkowo bezkompromisowa, gdy uczepi się życia i nie pozwoli o sobie zapomnieć.

Brak komentarzy: