2019-04-27

„Mnich. Historia życia, którego nie było” Tadeusz Bartoś


Wydawca: Marginesy

Data wydania: 20 marca 2019

Liczba stron: 272

Oprawa: twarda

Cena det.: 37,90 zł

Tytuł recenzji: Księga sentencji

„Mnich” jest historią o bardzo specyficznej formie opresji. O strukturze, która zniewala, niszczy, degraduje osobowość i niezwykle destrukcyjnie wpływa na rozwój tożsamości. To też historia, jaką dobrze znamy. Bartoś opowiada o nadziejach, żalu, rozczarowaniu oraz frustracji. Chce również opowiedzieć o frustracji i rozgoryczeniu w tych krótkich momentach, kiedy usiłuje nadać „Mnichowi” kształt powieści. Bo to nie jest powieść. Naukowiec, intelektualista, teolog absolutnie nie odnajduje się w tej formie. Nie potrafi uplastycznić fabuły i nie działa na wyobraźnię. Buduje coś na kształt traktatu filozoficznego z elementami eseju. W bardzo koturnowym stylu, w którym dominują sentencje. Momentami też przedstawiającym truizmy ubrane w gustowne metafory. Z bohaterem literackim, którego nie ma, jest tylko rozważanie o nim, sam jest papierowy, przezroczysty, stanowi ledwie tezy narratora. Nie pomaga to, że przez moment jest mu oddany głos. Nie czuję Jana-Benedykta jako człowieka, widać tam tylko hamletyzującą postać. Trudno zrozumieć, dlaczego promuje się „Mnicha” jako powieść, bo tam, gdzie ona usiłuje nią być, mamy bardzo toporną konstrukcję, zupełny brak polotu w opisach zdarzeń czy przeżyć, a całość może zaintrygować jedynie dzięki temu, że daje mocne, dosadne świadectwo przemocy stosowanej w strukturach Kościoła katolickiego. O samym katolicyzmie autor wypowiada się też bardzo ostro, a jedno ze zdań jest niezwykle prowokujące. Czy warto przeczytać „Mnicha”? Ja się zmęczyłem i rozczarowałem. Nie dowiedziałem się właściwie niczego nowego o tym, czym jest droga zakonna, struktura zamkniętej przestrzeni i jej wpływ na psychikę ludzką.

Jan pewnego dnia postanawia pożegnać codzienność i przenieść się do zakonu. Zostaje tam przyjęty ot tak, po prostu. Czy rok studiów filozoficznych to wystarczający bilet wstępu do hermetycznej struktury rzekomych wybrańców bożych? Bohater wkracza do świata, który oferuje mu złudzenia, i stara się zaspokoić swoją potrzebę przynależności, ale widzimy wyraźnie, że cały ten pobyt jest przede wszystkim złudnym antidotum na życiową samotność. Niemniej „Mnich” rości sobie prawa do tego, by zajrzeć gdzieś głębiej. Na pewno nie w duszę swojego bohatera, którego przemiana zaznaczona jest symbolicznie zmianą imienia, a potem pozostajemy już bez kontaktu z nim, bo istotniejsze stają się rozważania filozoficzne natury egzystencjalnej, obrazujące dodatkowo strukturę zakonu jako przestrzeń innego rodzaju myślenia o tym, czym jest wolność wyboru, wolność tak w ogóle, potrzeba przynależności i chęć duchowej ekspiacji.

Tadeusz Bartoś przybliża to, w jaki sposób funkcjonuje zakon na co dzień, ale to funkcjonowanie stara się oddać w szeregu dość patetycznych rozmyślań. Tworzy się gęsta od znaczeń narracja, która jednak nie odsłania nam niczego naprawdę zaskakującego. To wykłady, relacje, analizy i oderwane od dylematów głównego bohatera myśli o tym, czym w sensie ogólnym jest zakon, w jaki sposób niewoli i co skłania ludzi takich jak Jan do zamknięcia się w społeczności charakteryzującej się przecież tymi samymi słabościami, ułomnościami i dramatami, jakie mają miejsce także poza nią. A przecież celem „Mnicha” jest rozpatrzenie i rozpamiętywanie utrat, nie zysków Jana-Benedykta. Bohater uświadamia sobie, że w zakonie jest jeszcze bardziej samotny niż w życiu, z którego się wydobył. Autor usiłuje wskazać momenty zwrotne w jego pojmowaniu zasadności własnej decyzji sprzed lat. Chce zwrócić uwagę na to, z czym mężczyzna nie zgodził się jako katolik i z czym nie zgadza się jako poszukujący odpowiedzi na pytania o to, kim naprawdę jest.

W tym, co przeżywa bohater „Mnicha”, więcej jest takiej chłopięcej formy naiwności i nieokrzesania niż męskiej dojrzałości, która zmusza do tego, by uważnie przyjrzeć się sobie, podjętym decyzjom oraz funkcjonowaniu w rewirze, w którym zasadniczym wymogiem jest ufność w pewien porządek. Tyle że ten porządek jest opresyjny, stawia wymagania, wciąż na nowo każe być w gotowości do kolejnych wyzwań, a jednak… nie daje ani duchowej ekspiacji, ani też poczucia, że jest się częścią czegoś ważnego, niezwykłego. Czegoś w kontakcie z transcendencją, lepszą formą widzenia człowieczeństwa. Duchowość bohatera oraz ludzi z jego otoczenia to duchowość w znacznym stopniu fasadowa. Rozczarowania, których będziemy świadkami, nie są w żaden sposób oryginalne. Tadeusz Bartoś chce opowiedzieć o tym, w co jesteśmy w stanie uwierzyć i czemu zaufać, by zrozumieć jakąś wyjątkową rolę w naszym życiu naznaczonym gorliwą wiarą, ale opowiada jednak historię jakich wiele. Obudowując ją filozofią i niestety dydaktyzmem, nie czyni z niej czegoś niezwykłego. Dlatego ta książka mocno rozczarowuje. Jest zbiorem tez i hipotez, które można wysnuć, nie wnikając tak obsesyjnie w temat pożądania duchowej doskonałości czy gotowości do kompromisów, aby w strukturze zakonu odnaleźć dla siebie jakieś niezwykłe miejsce. Problem polega na tym, że „Mnich” obrazuje dość przewidywalny proces – od euforii, przez nadzieję, po gorzkie rozczarowanie. A to, co opowiada nam o obyczajowości zakonników, wszyscy chyba dobrze wiemy i nie musimy im zaglądać do cel, pod habit czy czytać o podłych intrygach oraz aferach, bo gorzką prawdę o życiu zakonnym demaskował już choćby Ignacy Krasicki i od tego czasu za murami oraz w celach niewiele się w zasadzie mogło zmienić.

Mam wrażenie, że Bartoś proponuje nam serię miniwykładów z elementami powieści obyczajowej, kiedy to jego bohater staje się tym zrozpaczonym własną niemocą mężczyzną z krwi i kości. Rwana struktura książki zbudowana jest na krótkich tekstach – spójnych w obrębie samych siebie, ale niekoniecznie spójnie budujących całość. W dużej mierze „Mnich” to także rzecz hermetyczna, ideologicznie skomplikowana, z przesłaniami tyleż czytelnymi, ile w jakiś sztuczny sposób naznaczonymi metaforyką. To ważny głos o tym, że religia ze swej intymności wydobyła się już dawno, stając się niepokojąco silnym narzędziem ingerencji w życie społeczne, w myślenie polityczne i wartościowanie kwestii dalekich od czegoś intymnego. Na pewno to daje dużą wartość tej książce. W moim odczuciu jednak jest to publikacja nieumiejętnie balansująca między kilkoma gatunkami literackimi, proponująca ich nietuzinkowy synkretyzm, ale jednocześnie wewnętrznie rozbita i w gruncie rzeczy nieprzyciągająca do siebie uwagi. Nie wiem też za bardzo, dla kogo jest ta książka. Stwarza duży dystans do siebie. Nie daje się w sobie odnaleźć, choć chce przed czytelnikiem pokazać kilka swoich twarzy.

Brak komentarzy: