Wydawca: Wielka
Litera
Data wydania: 15 kwietnia 2020
Liczba stron: 272
Przekład: Jan Kraśko
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Brutal i inni
Irlandzka pisarka koncertowo
rujnuje świetny potencjał powieści o życiowym fatalizmie, postrzeganiu drugiego
człowieka i o tym, że za każdym naszym haniebnym czynem może iść zbieg
okoliczności, który w jakiś sposób usprawiedliwia, a najczęściej demaskuje jednoznaczną
ocenę kogoś, kogo oceniamy wedle swojego systemu wartości i poczucia
moralności. „Upadek Olivera” to powieść dobrej konstrukcji i świetnego
otwarcia. Potem jednak, z zupełnie dla mnie niezrozumiałych powodów, sztucznie
mnoży coraz to nowe dramaty, a także proponuje tak absurdalne rozwiązania
fabularne – jak zagadka matki głównego bohatera – że czyta się to wszystko z
niedowierzaniem, a przecież tkwi się w bardzo prawdopodobnej historii i pośród
dość wyraźnie zarysowanych bohaterów. Liz Nugent jest poza tym męcząco
dydaktyczna, kiedy kilkukrotnie podkreśla wagę opisywanego zdarzenia i to, jak
powinno ono zostać przez czytelnika odebrane. Czyta się „Upadek Olivera”
najpierw z dużym zainteresowaniem, potem jednak w przesycie wszystkich mrocznych
wydarzeń można, po pierwsze, pogubić się, a po drugie – poczuć
nieprzystawalność tego wszystkiego do siebie. W efekcie zrujnowany zostaje cały
pomysł na to, by wiarygodnie przedstawiać głównego bohatera widzianego oczyma
innych.
Oliver traci panowanie nad
sobą i uderza żonę. Stwierdza, że to „okoliczności poza naszą kontrolą”. Za
pierwszym uderzeniem pójdzie potem seria ciosów, kiedy Alice oskarży go o
kłamstwa, a w bohaterze skumuluje się jakieś niesprecyzowane na początku
napięcie i zdecyduje się on na przemoc, której konsekwencje będą znaczące dla
niego samego i jego żony. Co takiego się stało, że Oliver Ryan, znany pisarz
bajek dla dzieci, traci kontrolę i decyduje się na najbardziej prymitywny akt
mający na celu jej odzyskanie? Tu zaczyna się intrygująca zagadka. Aby
zrozumieć prolog, należy prześledzić kilka dekad życia Olivera. Zwłaszcza
jednak skupić się na tym, co wydarzyło się w 1973 roku we Francji…
Głos zabierają wszyscy ludzie,
którzy są gotowi oceniać postępowanie bohatera. Jego opowieść tylko na początku
brzmi interesująco, kiedy portretuje się jako cyniczny i egoistyczny
szowinista, który szczególnie instrumentalnie traktuje kobiety, a wyrósł z
okoliczności, jakie ukształtowały go właśnie tym, kim jest. Poznamy
różne spojrzenia na życie głównego bohatera, a po pewnym czasie odkrywać
będziemy kolejne powiązania między wypowiadającymi się ludźmi. Wśród nich jest
między innymi prosty mechanik, który dałby życiu Alice lepszą perspektywę,
wieloletnia kochanka i sąsiadka Olivera czy jego przyrodni brat i brat kobiety,
którą Oliver pchnął ku wielkiej rozpaczy. Interesujące jest to, w jaki sposób
Nugent łączy te narracje, ale jak wspomniałem, w opowieściach pojawia się zbyt
wiele dramatyzmu i za dużo niepotrzebnie splecionych ze sobą zdarzeń. Wszystko
po to, by pokazać, jak okrutny i potworny może być Oliver, ale ta perspektywa
połączy się tu również z opowieścią o jego życiu i dorastaniu.
To, co podoba mi się w tej
książce, to ciekawe portretowanie Irlandii, która na przestrzeni wielu lat
wciąż na nowo tworzyła tematy tabu i budowała konserwatywne pojęcie ładu
społecznego. Nugent odwołuje się do problemów, które w irlandzkiej przestrzeni
publicznej nie mają racji bytu. To są wstydliwe tajemnice poszczególnych ludzi i
ewentualnie ich rodzin. Zakres problemów jest bardzo szeroki. Od
homoseksualizmu, przez niechcianą ciążę, samotne macierzyństwo, aż po rasizm
czy samobójstwo. Widać, że „Upadek Olivera” ma ambicje, by być trochę
panoramiczną powieścią społeczną, która uderza w irlandzką hipokryzję, ale ta
ciekawa sugestia fabularna jest tu jednak tylko zarysowanym tłem. Nugent za
wszelką cenę chce udziwnić wizerunek głównego bohatera i skonfrontować z nim
to, co on naprawdę przeżywa. Pytanie tylko, czy mamy tu prawdziwy dostęp do
przeżyć Olivera i czy ludzie opowiadający o nim stają się dla nas wystarczająco
wiarygodni.
Tego, co złe, jest bardzo dużo
i ten przesyt męczy. Jednocześnie oczekuje się, że uzupełniające się narracje
pokażą głównego bohatera w jakimś ciekawym świetle. To jest trochę tak, że
najpierw mamy go praktycznie znienawidzić, a potem przyglądać się mu nieco
łagodniej, bo dowiemy się, jak trudne miał dzieciństwo, z czym musiał się
borykać i jakie rodzinne deficyty uczyniły go takim, a nie innym człowiekiem.
Interesujące jest też śledzenie tego, w jak fatalnych zbiegach okoliczności
Oliver staje się tym, kim jest. Człowiekiem sprowadzającym na innych
niewyobrażalne cierpienie. Kimś, kto nigdy nie wydobył się ze swojego
prywatnego piekła cierpień. Kimś, kogo tak naprawdę nikt nie rozumiał, a
wszyscy oceniali. Czytelnik ma się stać osobą patrzącą bardziej empatycznie,
ale Liz Nugent od początku do końca nazbyt czytelnie sugeruje, co mamy myśleć i
jak oceniać cały ten szaleńczy świat traum, upokorzeń i krzywd.
Myślę, że mimo wszystko
najciekawsze byłyby tu perspektywy kobiet, które nie zabierają głosu, czyli
tych skrzywdzonych przez Olivera, ale będących też emanacjami jego szalonych
fantazji o istocie posiadania kobiety. Tak, w powieści bohater traktuje je
przedmiotowo. Wspomina, że brzydzi się nawet wzmianki o kobiecej fizjologii. Z
drugiej strony jest zaborczy i bezlitosny. Dlaczego tkwi w związku małżeńskim,
który nie daje mu satysfakcji i jest opresyjny dla kobiety u jego boku? Nugent
udziela zbyt wielu odpowiedzi na pytania, które sama stawia. Łatwo dodać dwa do
dwóch i zrozumieć pewne motywacje lub zachowania przez pryzmat tego, czego
bohater doświadczył. Ale największym problemem tej powieści jest jej mała wiarygodność.
Rozdziały toną w przesadzie. Są nadmiernie dramatyczne albo sprawiają
wrażenie jakiegoś mało przemyślanego eksperymentu pisarskiego, kiedy spod pióra
piszącej wyskakują co rusz nowe literackie straszydła. Jest też „Upadek
Olivera” powieścią bardzo przewidywalną i niewiele tu zmienia jej inteligentnie
skonstruowane zakończenie. Wciąż na nowo zadajemy sobie pytanie o kondycję
wszystkich sportretowanych ludzi. Dlaczego spotkało ich aż tyle złego? Czy
życie jest fatalnym pasmem udręki? Odnieść można wrażenie, że większość
bohaterów ledwie ma czas na szybkie wzięcie oddechu między jedną a drugą
życiową traumą.
„Upadek Olivera” to w dużej
mierze powieść o tym, że oddajemy światu dokładnie to, co od niego
otrzymaliśmy. Ten wniosek nasuwa się nadzwyczaj szybko i jest czymś bardzo
mocno sugerowanym przez autorkę. Stąd rozczarowanie powieścią,
która służy do wskazywania autorskich tez, a nie czytelniczego namysłu nad
czymś, co często jest tak mało oczywiste. Trudno również poczuć, że skonstruowana
z różnych punktów widzenia narracja naprawdę nas jakoś zaskakuje. Liz Nugent
napisała książkę o opresji, ale opresyjna jest ta powieść przede wszystkim dla
samego czytelnika. Wyjaśniając wszystko i pozostawiając w zdumieniu, że to aż
tyle i tylko tyle. Literacko także nie jest to rzecz, która czymkolwiek
zwróciłaby uwagę. Do szybkiego zapomnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz