2021-01-18

„Co robić przed końcem świata” Tomasz Stawiszyński

 

Wydawca: Agora

Data wydania: 20 stycznia 2021

Liczba stron: 360

Oprawa: twarda

Cena det.: 44,99 zł

Tytuł recenzji: Pytania, nie odpowiedzi

Zacznę od tego, czym ta książka się kończy. Tomasz Stawiszyński w ostatnim felietonie dziękuje swojemu intelektualnemu autorytetowi, Bohdanowi Chwedeńczukowi, nie tyle za to, kim się dzięki niemu stał, ile przede wszystkim za jedną – cenną i rzadką w czasach opisywanych w tej publikacji – cechę: intelektualną elastyczność. To ona pozwala Stawiszyńskiemu zadawać pytania, a nie udzielać odpowiedzi. W większości jego tekstów dominuje głęboko humanistyczna zaduma, cały rozdział poświęcony jest wypracowywaniu w sobie pokory i umiejętności przyglądania się temu samemu z różnych perspektyw. Ale „Co robić przed końcem świata” to przede wszystkim świadectwo czegoś, co być może po części autor zawdzięcza swemu mentorowi, a może jednak wypracował to sobie sam. To umiejętność takiego zadbania o siebie i własny umysł, by odpierać atak dzisiejszego świata gotowych formuł i emocjonalnych definicji zjawisk. Stawiszyński opowie o świecie, który od dłuższego czasu bardzo intensywnie wypatruje apokalipsy. Świecie, w którym paradoksalnie możemy być indywidualistami najsilniej na przestrzeni wszystkich wieków, a jednocześnie tak samo jak dbamy o siebie i swoje potrzeby, możemy również się zniszczyć. Destrukcja może nadejść nagle. Nasza apokalipsa nie będzie miała nic wspólnego z tym, czego doświadczy świat. Aby się to nie stało, konieczna jest mądra autorefleksja. Zatrzymanie się w życiowym pędzie i spojrzenie na siebie najpierw jak na najbliższą sobie istotę, a potem jak na kogoś obcego, kogo naprawdę chciałoby się poznać.

Książka zawiera opublikowane już felietony i jest pokłosiem audycji „Kwadrans filozofa” z radia TOK FM. Tu obcowanie z tym, co ma nam do przekazania Tomasz Stawiszyński, zajmie dużo więcej niż kwadrans, ale struktura tej narracji może służyć wygodnemu dawkowaniu sobie tekstów po dwa czy trzy. Albo i całego ich zestawu, gdyż „Co robić przed końcem świata” zostało podzielone na pięć części. Bardzo pomysłowy zabieg redaktorski, który nie tyle porządkuje przesłania poszczególnych tekstów, ile przede wszystkim osadza je w jednym konkretnym kontekście. Nie da się bowiem opowiedzieć o różnorodności apokaliptycznego świata, stosując to, w czym za mocno się osadził – chaos. Dlatego jest to książka do jednorazowego przeczytania w dwa wieczory albo też rzecz, którą zawsze warto mieć przy sobie. Są tu bowiem teksty, do których warto wrócić. Przeczytać kilkakrotnie. Zaufać autorskiej intuicji, która na wiele sposobów udowodni, że… nasza intuicja jest najważniejsza. Pod warunkiem że zrodziła się z przemyśleń, wahań, wątpliwości, ciekawości i determinacji w poszukiwaniu odpowiedzi. Nie w bezrefleksyjnym odruchu przyjęcia danego modelu myślenia i postępowania. Bo świat przed apokalipsą serwuje nam wiele gotowych recept na to, jak do niej nie doprowadzić. Tyle tylko, że tworzy to wiele przestrzeni opresyjnych. Stawiszyński będzie starał się znaleźć intelektualny, ale i psychologiczny dystans do opisywanych absurdów, okrucieństw, uproszczeń i demagogii.

Ta książka to świadectwo zadumy nad ludzką różnorodnością, której tak bardzo się boimy. Opowieść o tym, że dziś łatwiej jest wierzyć, niż rozumieć, ale również mądra i konsekwentna krytyka emocjonalnej czy intelektualnej nadpobudliwości. Bo portretowany współczesny świat stwarza nam wyjątkowo silne powody do tego, by w nią wpadać. Zwłaszcza gdy ma ona nas bronić przed światem, a my, broniąc się przed nim, atakujemy innych. Świetny zbiór tekstów pod tytułem „Ludzie i potwory” pokazuje, w jaki sposób rzekomo zbawienne w kontaktach interpersonalnych technologie informacyjne stają się narzędziem do tego, by się wzajemnie zwalczać. Kiedy Stawiszyński pisze o tym, że naszymi dzisiejszymi kamieniami do rzucania są memy, komentarze oraz emotikony, cały czas sugeruje, że jest nam dzisiaj dane doświadczenie dwóch rodzajów apokalipsy – realnej albo przynajmniej zapowiadanej realnie oraz tej technologicznej. Polaryzując się, oceniając, odsuwając od siebie i zabezpieczając własne samotne wyspy, stajemy się jednocześnie sędziami, którzy nie potrzebują sądu, i obrońcami danego systemu moralnego, dla którego zbudowaliśmy przestrzeń własnej moralności.

Giniemy w tym świecie różnorodności i zatracamy się w nim. Diagnozy Stawiszyńskiego – rzadkie, lecz celne – w żaden sposób nie piętnują i nie oceniają. Myślę, że ta książka nie ma być również zbiorem dobrych porad z łatwymi rozwiązaniami różnorodnych konfliktów i dramatów. Jest bardziej zestawem felietonów bardzo z bardzo czytelną sugestią. Zachętą do otwarcia się na pełną różnorodność, dzięki której stworzyliśmy społecznie, politycznie i geopolitycznie świat, którego można nam zazdrościć. A my tymczasem w ponurych nastrojach oczekujemy apokalipsy. Może już mamy ją za sobą, tylko tego nie zauważyliśmy?

Tomasz Stawiszyński mimo wszystko lepiej brzmi jako filozof niż politolog, bo felietony obrazujące trudną sytuację coraz bardziej zantagonizowanego społeczeństwa polskiego nie pokazują tylu nowych punktów widzenia jak teksty znajdujące się w innych rozdziałach. Bo „Co robić przed końcem świata” to również książka polityczna. Przez politykę i dzięki polityce można dziś ukazać współczesny polski chocholi taniec. Ale posługując się czytelnymi nawiązaniami do sytuacji politycznej, Stawiszyński pokazuje, jak łatwo daliśmy się podzielić i zacietrzewić. I jak mało w gruncie rzeczy zastanawiamy się nad tym, dlaczego to wszystko ma miejsce. Dlaczego nie ma dzisiaj konstruktywnej dyskusji światopoglądowej na żadnym poziomie. Dlaczego jest ona tylko wymianą opinii, po której nie pozostaje w świadomości żadna zmiana sugerowana tym, że usłyszało się albo zrozumiało coś innego.

To również zbiór felietonów o naszej samotności i bezradności. Część z nich nawiązuje do pandemii, która świat w miarę rozwiązywalnych konfliktów i problemów uczyniła pełnym niepewności oraz nieuporządkowania. Okazuje się, że w dużej mierze o naszym trybie życia decyduje to, na co nie mamy wpływu. I bardzo trudno współczesnemu indywidualiście uświadomić sobie, że mimo wszystko jest częścią światowego chaosu. A ten próbuje się odczarować na przykład teoriami spiskowymi. Z fascynacją i zdumieniem czyta się zbiór felietonów poświęconych spiskowaniu. Niesamowite, jakie Himalaje absurdu może stworzyć ludzki mózg tylko wtedy, gdy kierować się będzie zasadą, że nic nie jest takie, jakie się wydaje. W konfrontacji z bezkompromisowością pandemii wygodnie jest przyjąć właśnie taki punkt widzenia.

Tomasz Stawiszyński zwraca uwagę na to, że od dłuższego czasu żadna obiektywna narracja nie tłumaczy nam świata. Być może dlatego zmierza on do różnych mentalnych i emocjonalnych krańców, ale i do prawdziwej apokalipsy. Autor chce, byśmy ujrzeli, jak bardzo świat manipuluje naszymi emocjami i pragnieniami. Nie po to, by się ich pozbyć, ale uporządkować – tak jak myśli o tym, jakim elementem rzeczywistości chcemy być. Jak wyrazić swoją podmiotowość i jak zrobić to dobrze. To książka dla tych, którzy chcieliby pomyśleć inaczej. A może myśleć z uwzględnieniem bardzo wielu kontekstów. Stawiszyński łagodnie prowadzi przez świat, w którym stawianie pytań jest dużo ważniejsze niż udzielanie odpowiedzi. To nie jest jego przestrzeń mentalna. To coś, czego nam brakuje, by być solidarnymi współtwórcami świata. Dodatkowo wyróżnia się tu autorski racjonalizm ciekawie połączony z interesującymi dygresjami oraz asocjacjami. Bardzo dobra książka o bardzo złym świecie. Ale można go jeszcze naprawić. Bez uprzedzeń, uproszczeń, stereotypów i gotowych rozwiązań proponowanych przez pewnych siebie mistrzów życia. Wszyscy powinniśmy wobec niego spokornieć.  

Brak komentarzy: