Wydawca: Relacja
Data wydania: 19 maja 2021
Liczba stron: 208
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: W stronę ciała i wolności
Marta Dzido pisze coraz bardziej krzepiące narracje. Po świetnej „Frajdzie” otrzymujemy tym razem zbiór opowiadań. Są jednak tak napisane, że w zasadzie tworzą jedną opowieść. Może poza ostatnim tekstem, który opowiadając o ważnej relacji i odbijając nieco od tematyki tego zbioru, jak dla mnie jest szkicem zapowiadającym kolejną powieść. Tak się właśnie rozstałem z „Sezonem na truskawki” – z satysfakcją, ale i niedosytem, bo wiem, że w tych opowiadaniach skryło się znacznie więcej, niż można przeczytać, ale Dzido zdecydowała się na krótsze formy i w pełni to rozumiem, bo w dziewięciu krótkich odsłonach te opowieści rezonują mocniej i są wyraźniejsze. Wspomniałem o tym, że autorka krzepi, gdyż tą akurat książką może pomóc bardzo wielu dziewczętom i kobietom. Pokazując intymny świat z ich perspektywy (poza jednym opowiadaniem, w którym przyglądamy się punktowi widzenia osiemnastolatka), odsłania to, co nigdy nie powinno być tematem wstydu albo jakiegokolwiek stygmatyzowania. Bohaterki tej książki szukają swoich życiowych dróg, a w tych poszukiwaniach cały czas pamiętają o tym, że same dla siebie są najważniejsze. A ich historie opowiadane są między innymi przez ciała.
Kobieca cielesność jest w „Sezonie na truskawki” z pewnością bohaterką pierwszego planu. Dzido w bardzo sugestywny i plastyczny sposób potrafi opowiedzieć o szacunku i miłości do swojego ciała. W tych tekstach kobiety ujawnią to, co niezwykle intymne. Momenty zbliżeń z samymi sobą, a także zbliżeń z mężczyznami. Te historie wyłaniają się z mroku tabu, kiedy kobieta obdarowuje się rozkoszą z poczuciem, że robi coś niestosownego, ale jednocześnie są na swój sposób ekspansywne. Czasem rozkosz samozadowolenia jest wszechświatem, punktem odniesienia do tego, jak odbiera się samą siebie poza krainą niezwykłych doznań autoerotycznych. Czasami staje się motorem napędowym do takich działań, których nie podjęłoby się bez poczucia, że ta potrzeba narodziła się w ciele. Bohaterki nie zawsze muszą pokonywać poczucie winy, ale w świecie tabuizacji tego, co dla nich oczywiste, doświadczają opresji i albo dają sobie z nią świetnie radę (opowiadanie „Od jednego do dziesięciu”), albo żyją pośród wyrzutów sumienia, że czegoś ważnego nie zrobiły, bo nie wypadało (historia z opowiadania tytułowego). Marta Dzido świetnie pokazuje, że namiętność do samej siebie nie jest ani grzeszna, ani niewłaściwa. Ale poza opisami tego, w jaki sposób kobiece ciało pozwala się odkrywać właścicielkom, są w tej książce również bardzo sugestywne opisy ciała męskiego i niezwykłej harmonii spełnienia, które tworzy się w akcie z wielu powodów niemożliwym do określenia jako miłość (opowiadanie „Kochanek”).
Podoba mi się to, w jaki sposób Dzido portretuje upływ czasu. Silnie łączy go ze zmianami w życiu bohaterek, ale jednocześnie sugeruje, że do pewnych ważnych zdarzeń i emocji wracamy po latach i widzimy je takimi samymi. Dlatego „Sezon na truskawki” to ciepła oraz pełna empatii książka o czasie zatrzymanym dla siebie. Wówczas gdy najważniejsza jest intymna potrzeba, a jej spełnienie wyzwala emocje, które pozostają wciąż żywe i być może ukształtują cały dalszy sposób odbierania rzeczywistości. Mamy tu historie kobiecych przyjaźni, które są już czasem przeszłym („Sezon na truskawki”), i takie, które udowadniają, że upływ czasu oraz wybór innych dróg życiowych nie mają żadnego znaczenia, niczego nie rujnują („Laleczki”). Bliskie relacje idą w parze z bliskością wobec własnego ciała. Czasem jest to podglądane namiętnie ciało przyjaciółki, a niekiedy emocje wywołane tym, że ta druga spogląda inaczej, kusząco. Nie ma w opowiadaniach Marty Dzido żadnej sfery tabu, bo jej historie opowiadają o przestrzeni wewnętrznej wolności. O tym, że kobiecie wolno dotknąć swojego erogennego miejsca, wolno jej fantazjować o seksie w komunikacji miejskiej, wolno w końcu wyrazić siebie przez własną namiętność i dzięki niej. Dla mnie jest to rozpisana na dziewięć rozdziałów opowieść o tym, jak naprawdę kochać siebie, ale również historia kobiecej solidarności, z której na co dzień kobiety niekoniecznie zdają sobie sprawę.
„Sezon na truskawki” to książka ważna również dlatego, że subtelnie nazywa to, co na co dzień nienazwane, lecz potrafi być też śmiała i bezkompromisowa w prezentacji scen, wobec których pruderyjni odbiorcy zachowają dystans. Myślę, że to w dużej mierze książka przede wszystkim dla kobiet, bo opowiada o intymności, która jest częścią tożsamości, a nie czymś niewygodnym, co społeczność czy kultura deprecjonują i o czym najlepiej nie myśleć, jakby wyrzekając się siebie. Ale uważam, że to będzie również pasjonująca podróż dla czytelnika mężczyzny. Opowie kobiece ciało w taki sposób, w jaki być może nie udało się go mężczyźnie dojrzeć. Dzido proponuje obu płciom intensywne spojrzenie wewnątrz siebie i konstruuje teksty, w których nazywać swe potrzeby to rozumieć, że życie polega przede wszystkim na tym, aby szanować, kochać, uwielbiać i adorować samego siebie. I nie ma to nic wspólnego z egocentryzmem. Dlatego „Sezon na truskawki” to ważna rzecz także ze społecznego punktu widzenia i myślę, że autorka ma tego świadomość, kiedy w niektórych akapitach pisze jak reportażystka czy socjolożka.
Dzido intrygująco opisuje też momenty symbolicznego przebudzenia – idzie ono w parze ze zrozumieniem, że ciało wraz ze swoimi potrzebami jest istotne, ale często jest to nagłe wydobycie się z rutyny i próba zdefiniowania, co daje szczęście. O to pyta bohaterkę opowiadania „Czerwone ferrari” jej były chłopak, który odnawia kontakt po dekadach. A wraz z tym działaniem przychodzi moment zgrabnie tu określony onomatopeją „bumbumbum”. Nie tylko w tym tekście bohaterki uświadamiają sobie, że straciły prawdziwy, intymny kontakt ze swoimi potrzebami, a potrzeba zaledwie impulsu, by przypomnieć o tym, co zapomniane. To „bumbumbum” dzieje się tu wielokrotnie i bardzo różnie. Czasem jest to konfrontacja z przeszłością. Niekiedy z atrakcyjnym fizycznie mężczyzną. A czasami dudnienie pojawia się wówczas, kiedy własne ciało pokaże, ile ma do zaoferowania.
Myślę, że Marta Dzido jest w
tej książce trochę taką nonszalancką kontestatorką jak bohaterka opowiadania
„Od jednego do dziesięciu”. Jednak myślę również, że to pozory. Te opowiadania
mają swój buntowniczy wydźwięk, poza tym są pełne czułości i szacunku do każdego
portretowanego rodzaju intymności. Pojawia się również miniatura
literacka „Pępowina”, która podkreśla, że każda z portretowanych kobiet skądś
pochodzi, jakaś inna kobieta obdarowała ją miłością. A miłość do samej siebie
oraz ukłon w stronę potrzeb ciała to symboliczne pożegnanie z matczyną
pępowiną. Dzido opowiada o dorastaniu i niektóre opowiadania są klasycznie
inicjacyjne, ale całość jest narracją o dorosłości, w której spotykają się
wszystkie kobiece doświadczenia, doznania, fantazje i oczekiwania. Bardzo
inspirująca książka i świetnie przełamująca literackie milczenie na przykład o
onanizmie, który wciąż na kartach wielu powieści chowa się ze wstydem.
1 komentarz:
Trzeba przyznać, że data premiery - przemyślana :)
Prześlij komentarz