2021-07-16

„Dom” Emma Becker

 

Wydawca: Filtry

Data wydania: 7 lipca 2021

Liczba stron: 416

Przekład: Magdalena Kamińska-Maurugeon

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 44,90 zł

Tytuł recenzji: Prostytucja i kobiecość

Nie muszę mieć bezpośredniego kontaktu z wirusem lub bakterią, by wiedzieć, że są groźne i mogą pozbawić mnie życia. Nie muszę testować rajskiej plaży w tropiku, gdyż wiem, że taka forma rekreacji w żaden sposób by mnie nie satysfakcjonowała. Nie potrzebuję skakać ze spadochronem, aby przekonać się, iż pewnej dawki adrenaliny moje serce mogłoby nie znieść. Nie muszę odwiedzać domu publicznego, by z grubsza wiedzieć, jak funkcjonuje jako instytucja, oraz zdawać sobie sprawę, że w krajach takich jak Niemcy większość zatrudnionych w takich miejscach kobiet jest świadoma tego, na czym polega ich zawód, ceni sobie tę pracę, rozlicza się z fiskusem jak każdy pracujący obywatel i prawdopodobnie musi choć odrobinę lubić swoje zajęcie, by móc je wykonywać bez mentalnej opresji. Naprawdę całkiem sporo wiedziałem i wielu kwestii byłem świadom bez lektury „Domu” Emmy Becker. Zdaję sobie sprawę, że na wstępie trochę trywializuję zarówno formę, jak i treść tej książki, bo rozumiem, że miał to być pomysł pewnej intelektualnej instalacji – jakiejś przestrzeni do rozważań mających na celu udowodnienie tezy (niekoniecznie tu czytelnie przedstawionej), że aby naprawdę opowiedzieć kobietę, trzeba napisać o prostytucji. Czyli coś znacznie ważniejszego niż relacja z empirycznych doświadczeń.

Myślę, że w tym, co zrobiła autorka, a przez dwa lata pracowała jako prostytutka w domu publicznym, jest sporo różnego rodzaju nadużyć. Mam wrażenie, że część tych nadużyć Emma Becker sankcjonuje przede wszystkim dlatego, że świat, w którym się znalazła, był nie tylko jej świadomym wyborem, ale czymś na kształt pola badawczego. O ile jestem w stanie zrozumieć, że część doświadczeń była konieczna, by napisać o samoświadomości, wolności wyboru czy tożsamości kobiety poddanej ostracyzmowi od samego początku istnienia ludzkości, o tyle zupełnie nieetyczne i zwyczajnie niesmaczne wydają mi się te obszerne fragmenty, w których Becker opowiada o swoich klientach – mężczyznach, którzy na prostytutki przenoszą swoje emocje, pragnienia, potrzeby i fiksacje. Ten oczywisty wniosek staje się w „Domu” czymś w rodzaju prawdy objawionej, ale cały czas mam przed oczami metodyczne odtwarzanie tych spotkań z płcią przeciwną, z których Becker oferuje nam pełne pogardy i wyższości relacje, a następnie ogniskuje w nich nieco głębsze refleksje, próbując pokazać, że funkcjonowanie domu publicznego zawsze jest powiązane z nietypowymi konfrontacjami obu płci. Nie bronię tych wszystkich mężczyzn, z których Becker sobie dworuje, i ten zarzut nie ma żadnego związku z solidarnością testosteronu, bo daleki jestem od takich bzdur, a przez cały czas, zwłaszcza czytając te sceny, chciałem zrozumieć, w jaki to oryginalny sposób autorka chce opowiadać nam o kobiecości. Przez tych ludzi? To nic, że żadnemu mężczyźnie nie wyrządziła krzywdy, bo tu wszystko jest anonimowe. Chodzi o sam zabieg przypominający populistyczną ukrytą kamerę.

Przyznam, że zmęczyła mnie i trochę osaczyła konstrukcja „Domu”. Były fragmenty celne, drapieżne, niepozbawione inteligentnego poczucia humoru. Ale ta narracja została podzielona aż za bardzo. Nieuporządkowanie refleksji, choć zapewne zamierzone, wzmaga podczas lektury wrażenie jakiegoś strukturalnego chaosu i to naprawdę niekorzystnie wygląda, bo mimo całej swojej oryginalności jest to książka z obszernymi fragmentami, które po prostu nużą. To wszystko rozpina się trochę między intelektualizmem i czasem frapującymi refleksjami a prymitywną wulgarnością, której jest tu za dużo, a miejscami Becker wkracza w rejon taniej obrzydliwości, kiedy opowiada o fekaliach pojawiających się w jednym ze spotkań z klientem. Daleko mi do tego, by się tą opowieścią zbulwersować. Naprawdę przez cały czas dawałem jej szansę. Chciałem uchwycić istotę „Domu”, ale wszystko wydawało mi się tutaj nieczytelne, niezmierzające w jakimś konkretnym kierunku. Nie tylko dlatego, że autorka najpierw przez pięćdziesiąt stron pisze o tym, że zaczyna książkę, a potem przez ostatnie sto na temat tego, że będzie ją kończyć. W zasadzie trudno jest mi zrozumieć, co miało być takiego istotnego w dwuletnim byciu prostytutką i które z tych przeżyć oraz przemyśleń stały się tak wyjątkowe, że miały wypływać tylko z tego szczególnego doświadczenia. Problem książki Becker jest dość duży. Myślę, że zasadniczo chciała opowiedzieć o jakichś specyficznych relacjach z kobietami i o samej kobiecej wolności, o honorze i świadomości potrzeb swojego ciała, o ciele w kontekście biznesowym, a także o tym, że prostytucja ma swoją tożsamość, coś do tej pory nam umykającego, coś skreślonego przez stereotypowe odium czy uprzedzenia wynikające z tego, z czego wyrośliśmy jako rzekomo dojrzałe istoty społeczne. Nie za bardzo jednak widzę celowość „Domu”, nie mogę jej odnaleźć w tym, co autorka na początku zakłada.

A zaczyna się ten parareportaż frapującym stwierdzeniem, że będzie to książka o „sentymencie niemożliwym do wytłumaczenia”. Becker ma już za sobą doświadczenie prostytucji i żegna się z tytułowym domem. Towarzyszą temu fetysze i przekonanie, że oto pisarka doświadczyła w nim czegoś niezwykłego. Nie miała na celu tylko intelektualizowania pożądania. Odnieść można wrażenie, że odchodzi z miejsca, w którym doznała czegoś wręcz mistycznego. Tymczasem nie ma w tej narracji ani jakichś sugestywnych opowieści o wyjątkowej bliskości z koleżankami po fachu, ani też o tym, jaki rodzaj kobiecych relacji tworzy dom publiczny i co tak naprawdę wyjątkowego może być w tym, że kobiecość opowie się poprzez cielesność albo przez relacje z klientami. Mam na myśli te pozbawione biznesowego wydźwięku, który jednak też jest tutaj wciąż obecny.

Zmierzam do dość prostej konkluzji: nie wiem ani tego, dla kogo jest „Dom”, ani tego, które konteksty opowiadania o kobiecie przyjmuje za zasadnicze dla całej konstrukcji. Becker chciałaby nazwać zawód, ale równocześnie zbliżyć się do swojego ciała i jego potrzeb. Określić niepewne statusy relacji damsko-męskich wpisanych w konkretny schemat umowy społecznej, lecz również wyjść poza tę umowę – wieloznacznie określić, czym jest pożądanie rozdzielone na płcie, i wskazać, że w przypadku jednej jest to zawsze po prostu okazja do skorzystania, a w przypadku drugiej coś o znacznie szerszym kontekście. I tak, „Dom” pozwala mi ujrzeć kobietę w wyjątkowy sposób. Pokazuje, jak wieki opresji narzuciły kobiecości role. W swoich rozmaitych rozważaniach Becker przyrównuje prostytucję do swoistej matni, a ja samą tę książkę odebrałem jak pułapkę – nie tylko dlatego, że ma być w założeniu oryginalna i kontrowersyjna. Cały czas miałem wrażenie, że autorka chce opisać pewną nieistniejącą w świadomości społecznej przestrzeń, a następnie oprowadzić nas po niej, ale zupełnie nie wiem, co w niej miałem odnaleźć. Podkreślam raz jeszcze: jakkolwiek duża jest wartość poznawcza „Domu”, powstał on z nadużyć, a relacja prowadzona jest z pozycji kogoś, kto reżyseruje rzeczywistość, niekoniecznie rozumiejąc jej skomplikowany charakter. Mimo że fragmenty eseistyczne są tu ciekawsze i lepiej napisane niż te reporterskie, uznaję narrację Becker za jedno z większych rozczarowań czytelniczych.

Brak komentarzy: