2021-08-24

„11 września. Dzień, w którym zatrzymał się świat” Mitchell Zuckoff

 

Wydawca: Wydawnictwo Poznańskie

Data wydania: 11 sierpnia 2021

Liczba stron: 718

Przekład: P. Surniak, A. Stachowski

Oprawa: zintegrowana

Cena det.: 49,90 zł

Tytuł recenzji: Szaleństwo i humanitaryzm

Każdy z nas pamięta, gdzie był i co robił 11 września 2001 roku, prawda? Ale tę książkę autor dedykuje w pewnej mierze również młodemu pokoleniu, które nie może pamiętać ogromu tamtej tragedii, a bezwzględne okrucieństwo naznaczające Stany Zjednoczone tamtego dnia to być może dla nich problem już tylko abstrakcyjny. Czy kolejna opowieść o jednej z największych amerykańskich traum narodowych jest potrzebna? Tak, biorąc pod uwagę, jaką perspektywę przyjął Mitchell Zuckoff. W swojej książce mógł odwołać się do tysiąca danych, prezentować liczby, umieszczać znane już komentarze do tamtych wydarzeń, a także formułować własne tezy. Ale „11 września. Dzień, w którym zatrzymał się świat” to nie jest kolejna diagnoza, analiza, reporterska chęć brylowania w ocenianiu czy sugerowaniu. Tu wszystko koncentruje się na ludziach doznających okrucieństwa. Zbrodnia ma u Zuckoffa zamykać życiorysy nakreślane z niesamowitą empatią. Doświadczenie zła ma miejsce bez względu na wiek, pochodzenie, poglądy polityczne, sytuację rodzinną, wiarę. Jesteśmy wraz z ludźmi, którzy znaleźli się w sytuacji granicznej. Takiej, w której nikt nie był w stanie antycypować czegokolwiek. O tej bezradności opowiadają historie dramatów powietrznych i tych na ziemi, a także historie dalszego ciągu, czyli przejmująca część książki mówiąca o tym, jak trudnym do uniesienia balastem było doświadczenie tamtego dnia i jak na zawsze zdeterminowało myślenie o dalszym życiu – tych, którzy przetrwali, i tych opłakujących swoich bliskich.

Zuckoff zbliża nas do ludzi doświadczających skrajnej formy przerażenia. Do tych, którzy zabiorą swoją traumę w dalsze życie, jeśli to życie będzie im dane. Do tych, którzy tego dnia nie tylko stracili życie. Stali się elementami makabrycznej układanki wynikającej z chęci zemsty. Ale przecież nie ma tu prostych ani satysfakcjonujących kogokolwiek odpowiedzi na pytania, dlaczego to wszystko się stało i jak należało po tym doświadczeniu ukształtować swoje dalsze życie. Autor koncentruje się na tym, w jak różnorodny sposób tragedia dotknęła ludzi nieświadomych jej ogromu. To rzecz o tym, jak wojuje się na swoim własnym froncie walki o życie. Oddalająca od tego, o czym opowiadali reporterzy, co pokazywały kamery, co było źródłem nieustających analiz w wygodnych, klimatyzowanych studiach telewizyjnych.

Czyta się ten reportaż z niesłabnącym napięciem. Nie pamiętam już, kiedy tak mocno angażowałem się w czytanie literatury faktu. Mitchell Zuckoff wykorzystuje bardzo proste środki formalne – zdaje się tylko relacjonować piekło, odsłaniając jego kolejne kręgi. Zbliża nas do swoich bohaterów, aby potem z częścią z nich brutalnie nas pożegnać. To jest narracja, która chwilami wydaje się już zbyt intensywna, i mimo ogromnego skupienia chciałoby się tę książkę odłożyć. Ale wówczas przychodzi refleksja, że portretowani ludzie nie mieli ani sekundy na złapanie oddechu, oddalenie się od swojego dramatu, choćby chwilową ucieczkę z piekielnej sytuacji, w której wszystko zmierzało ku przerażającemu końcowi. I kiedy uświadomiłem sobie, że ta intensywność jest tu zamierzona, ma dotykać i przybliżać chociaż na moment do intensywności odczuć oraz przeżyć bohaterów dramatu 11 września 2001 roku, czytałem dalej z taką samą uwagą, współistniałem z tym piekielnym nasyceniem przeżyciami – prawdopodobnie był to najszybciej w życiu przeczytany przeze mnie reportaż, który i tak pozostanie mi w głowie na zawsze.

Poza tym, że Zuckoff chce intymnie, kameralnie i podmiotowo opowiadać o tysiącach dramatów spiętych medialnie w jeden wielki, taki do pokazywania i wyręczania wyobraźni w postrzeganiu tego, co się wówczas wydarzyło, znakomicie – bo jakby na marginesie, mimochodem – stale pokazuje, w jak wielkim szoku byli Amerykanie, doświadczając zmasowanego ataku terrorystycznego, który nie miał precedensu. Kiedy jesteśmy z osobami dramatu w powietrzu, widzimy wyraźnie, jak wiele błędów, przeoczeń czy zaniedbań pojawiło się od momentu, w którym Amerykanie dowiedzieli się, że terroryści mają samoloty i planują wykorzystać je do zbrodni. Rezonuje w tym reportażu zarówno wielka bezradność, jak i niesamowita determinacja, by oprzeć się temu, co wymodelowali w swoich wyobraźniach szaleńcy. Mitchell Zuckoff nikogo tu nie oskarża, nie staje się mentorem wskazującym, jak należało postępować, co myśleć i co robić. Absolutnie odsuwając siebie w dalekie tło, postanawia przede wszystkim drobiazgowo odtwarzać działania i emocje ludzi skonfrontowanych z czymś, co nie mogło mieścić się w ich wyobraźni.

Kiedy ma się wrażenie, że części opowiadającej o podniebnych dramatach załóg i pasażerów porwanych samolotów nie będzie można udźwignąć, bo są to emocje zbyt intensywne i zbyt przerażające, Zuckoff proponuje opowieść równie niemożliwą do przyswojenia – historię ludzi, którzy w przeciwieństwie do tych w powietrzu mieli szanse i możliwości, aby walczyć o swoje życie. Zakończony dramat powietrzny stał się początkiem innego rodzaju piekła na ziemi. Ta narracja staje się bardziej gęsta również dlatego, że autor wprowadza coraz więcej nowych biografii. Każdy walczący z przerażeniem człowiek jest tu opowiedziany w sposób wyjątkowy. Tak sugestywnie, że łatwo potem zrozumieć, jaki był emocjonalny bilans strat – z kim musieliśmy się jako czytelnicy rozstać, a kto wraz z nami ruszył po 11 września 2001 w dalszą życiową drogę, która nigdy już nie będzie tą, jaka wiodła go przed tym dniem. To również historia o tym, co dzieje się z ludzką świadomością i ludzkim organizmem skonfrontowanymi z sytuacją graniczną, w której trzeba wziąć odpowiedzialność także za innych, bo to doświadczenie zbiorowe.

To w dużej mierze książka o heroizmie i ludzkiej solidarności w sprzeciwie wobec zła. Rozpisana na wiele głosów oraz wiele biografii opowieść o tym, że historia zapamięta tamten dzień jako dzień dramatu i śmierci, lecz również dzień zwycięstwa humanitaryzmu nad zbrodnią. Mitchell Zuckoff zamyka reportaż przejmującą imienną listą ofiar. Czyta się ją z równym napięciem co całą książkę. Jakby miała być swoistym pożegnaniem. A jednocześnie opowieścią o tym, że zwyciężyły witalizm, potrzeba życia i pomagania w tym życiu innym. Myślę, że nie jest to proamerykańska laurka o sile narodu niepoddającego się terroryzmowi, i jeśli ktoś chciałby w jakiś sposób ideologicznie interpretować ten reportaż, szedłby w bardzo złą stronę. Jak wspomniałem, mimo obszernej treści to bardzo kameralna polifoniczna opowieść o tym, jak silną istotą jest człowiek – dużo silniejszą w potrzebie walki o siebie i innych niż w urojeniach o destrukcji ludzkości. Poza wszystkim i na ważnym marginesie pozostaje również widoczne pytanie retoryczne autora o to, dlaczego tak naprawdę to wszystko się stało. Czy szaleństwo i okrucieństwo 11 września to zło, które wydobyło się z frustracji, nienawiści, manipulacji, zgorzknienia, bezradności, a może zwyczajnego szaleństwa? Ludzie, o których opowiada Mitchell Zuckoff, są gotowi odpowiedzieć na to zło, choć w żaden sposób się go nie spodziewają ani nie są w stanie pojąć. A całość jest świetnym przykładem tego, że fascynująca literatura faktu może obyć się bez teorii oraz interpretacji.

Brak komentarzy: