2022-01-19

„Małe zbrodnie” Magdalena Majcher

 

Wydawca: W.A.B.

Data wydania: 26 stycznia 2022

Liczba stron: 288

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 42,99 zł

Tytuł recenzji: Przemilczane

Magdalena Majcher wraca do tradycji zacnej serii wydawniczej „Na F/Aktach” Anny i Tomasza Sekielskich, w której czołowi polscy twórcy pisali powieści inspirowane prawdziwymi, najczęściej elektryzującymi ongiś opinię publiczną, wydarzeniami. We wspomnianej serii niektórzy z nich – jak na przykład Łukasz Orbitowski – napisali swoje najlepsze w moim odczuciu powieści. Cieszę się, że ta praktyka bliska jest Majcher i doceniam kolejny – po „Mocnej więzi” – dowód na to, iż do takiego wyzwania jak zbeletryzowanie mrocznych faktów podchodzi z autorską uważnością oraz empatią. Proponuje w „Małych zbrodniach” bardzo nieoczywistą perspektywę spojrzenia na sprawę, w której media i ludzie postronni niezwykle szybko wydali wyrok, bo matka dzieciobójczyni może się w każdym społeczeństwie spodziewać najgorszego ostracyzmu. Wspomniana wyżej powieść dała już dowód temu, że pisarka żywo zainteresowana jest motywem macierzyństwa i jest on znaczący dla jej pisania. Tu jednak przyjrzymy się matkom potworom. I bynajmniej nie będzie kimś takim główna bohaterka, kobieta oskarżona o zabijanie kolejnych noworodków.

„Mocna więź” była powieścią, w której Magdalena Majcher starała się odsłaniać jak najmniej, niuansując tym samym cierpienie swojej bohaterki. Tamta rzecz zaowocowała prawdziwie mocną więzią z pierwowzorem literackiej postaci. W przypadku nowej narracji autorka wydaje się zdradzać wszystkie szczegóły sprawy sprzed lat. Ale to tylko pozór. Tu także inaczej wygląda jej relacja z rzeczywistą kobietą, którą uczyniła najważniejszą bohaterką „Małych zbrodni”. Punkt wyjścia nieco inny, natomiast tak samo dopracowana do perfekcji metoda umiejętnego grania na emocjach czytelniczych bez żadnych szantaży albo moralnie dwuznacznych nieścisłości będąca narzędziem stworzenia naprawdę bardzo dobrej powieści.

Starszy sierżant Kamil Banasiak ceni sobie spokojną i niewymagającą pracę na prowincji. Jego policyjne obowiązki to strofowanie lokalnych pijaczków i inne drobne interwencje. Tymczasem pewnego dnia będzie musiał wziąć na swoje barki – przynajmniej przez chwilę – coś, co przerośnie jego wyobraźnię i zapewne straumatyzuje go do końca życia. Zostawiamy wiejskiego policjanta, bo przecież nie on jest tu ważny. Najważniejsza staje się kobieta, która rodziła dzieci i je zabijała. W jednym z gospodarstw zostają znalezione szkielety niemowląt. „Niepotrzebne dzieci” skryte w workach. Dowody niewyobrażalnych zbrodni, o których nikt nic nie wie i nikt nie chce niczego mówić. Zwłaszcza w domu, w którym miały miejsce. Bo Majcher wprowadza nas w przerażający świat, w którym to nie czyn, lecz raczej zaniechanie reakcji na zło staje się głównym źródłem mroku. I jest w tej mroczności niejednoznaczne.

Tyle o fabule. Naprawdę nie trzeba pisać nic więcej. Autorka poprowadzi nas krok po kroku zarówno przez świat stróżów prawa usiłujących ustalić fakty, jak i przez zakamarki świadomości tych, którzy bezpośrednio i pośrednio odpowiedzialni byli za tytułowe zbrodnie. Sprawa naturalnie przyciąga uwagę opinii publicznej, bo stosunkowo łatwo jest tutaj wskazać winną. Osądzić bez sądu. Poddać surowej ocenie bez wglądu w cokolwiek, co poprzedziło przejmujące czyny. Nie, nie będzie w „Małych zbrodniach” wybielania kogokolwiek. Co więcej, Majcher zintensyfikuje fragmenty swojej powieści w taki sposób, że dotkniemy przejawów wieloznacznego zła tak silnie, jakbyśmy sami w nim uczestniczyli. A jednocześnie będzie tu mowa przede wszystkim o tym, o czym nikt nie myśli, wydając oczywiste sądy – o złożonych okolicznościach, które wpływają na to, jak dana osoba staje się zła i co z tym złem w sobie robi.

Wspomniałem już o tym, że to opowieść o okrutnych matkach. Tak, jedna z nich wyrzeka się swojej córki, uznając, że przynosi jej ona wstyd, i nigdy nie oferując żadnej formy wsparcia emocjonalnego. Druga jest tu sportretowana na zasadzie kontrastu: absolutnie gloryfikująca swoje dziecko, uznająca jego potrzeby za najważniejsze, wspierająca w najbardziej nawet obrzydliwych działaniach i kochająca tak mocno, że równie toksycznie jak ta pierwsza. To będą bohaterki drugiego planu, ale sugestywność ich przedstawiania powoduje, że czyta się „Małe zbrodnie” z wyjątkowo wyczuloną na nie uwagą. Tymczasem między tymi biegunami matczynych działań prowadzących do wyobcowania i nadmiernej pewności siebie pojawia się coraz bardziej niejednoznacznie portretowana zabójczyni. Ta, która świadomie zdecydowała o tym, że jej dzieci nie będą żyły na tym świecie. Oskarżona w jednym momencie, w kolejnym już osądzona. Magdalena Majcher zbliża się do niej w taki sposób, aby ukazać nie tylko zbrodniarkę, lecz przede wszystkim drogę prowadzącą ją do zbrodni. Widać wiele bolesnych zbiegów okoliczności, a także potęgowaną przez lata samotność, bo ta książka opowiada przede wszystkim o kobiecej alienacji, która nabiera dramatycznego wymiaru.

„Smutna przewlekle” – tak o powieściowej Lidii wypowie się jej siostra. Jedyna bliska osoba, która będzie w stanie współczuć, a nie oceniać. Siostrzana bliskość zaciera nieco odium wszystkich relacji głównej bohaterki, które wdarły się w jej świadomość jak traumy. Nauczyły podporządkowania okrutnym zasadom i jeszcze okrutniejszym ludziom. W imię prostych, wręcz prostackich ustaleń społecznych. W końcu oskarżona wywodzi się z małej społeczności, a wieś ukształtowała sobie hierarchię wartości w taki sposób, by było łatwiej. Pojawia się jednak pytanie o to, komu i w jakich sytuacjach.

Intrygująca jest tu postać młodej prawniczki z jej dylematami moralnymi. Z tymi wszystkimi emocjami, których podczas przesłuchań czy na salach sądowych nigdy nie może ujawnić. Asystentka prokuratora wie jedno: wina zawsze jest konkretna i czytelna, nie może tonąć w półcieniach czy półprawdach. Za winą ma iść kara. I tak też się stanie. Majcher chce jednak wydobyć te wszystkie półcienie i półprawdy, aby odsłonić mechanizmy doskonale znane wielu prozaikom, bo nie ma przecież nic bardziej wdzięcznego niż motyw zmowy milczenia małej społeczności, tak namiętnie wykorzystywany w kryminałach i thrillerach. Tu za milczeniem będzie stało okrucieństwo. „Małe zbrodnie” rzucają inny, dużo bardziej skomplikowany rodzaj oskarżenia i również robią to publicznie. Winą jest nie tylko zbrodnia. Winą staje się – o czym już wspomniałem – zaniechanie mówienia o tej zbrodni. Bo z jednej strony jest to fascynująca powieść o tym, jak silne mogą być mechanizmy wyparcia. Z drugiej jednak – autorka uwypukla w nieoczywistym kształcie rujnującą i okrutną rolę zapominania. Czy naprawdę nad wszystkim można przejść do porządku dziennego choćby dlatego, że to nie dotyczy nas osobiście? Tu wszystko jest osobiste. Cała rodzina naznaczona mrocznym piętnem. Żyjąca według zasad, które stają się narzędziami tortury. Wiele jest oblicz ludzkiej potworności w nowej powieści Magdaleny Majcher. Równie wiele trudnych pytań, które pisarka ma odwagę stawiać.

„Ja tego nie zrobiłam” wybrzmiewa tu wyjątkowo mocno. Za tą deklaracją kryje się bardzo wiele niewyrażonych wprost emocji i przeżyć. Otrzymujemy opowieść o kobiecej Golgocie, ale także o tym, jak nieczuły staje się człowiek, kiedy sam nigdy nie zaznaje czułości. Warto spojrzeć na tę książkę także przez pryzmat pozostawianych niby mimochodem tropów. Dlaczego jeden niemowlęcy szkielet owinięty jest w śpioszki? Dlaczego w całej tej sytuacji ojciec dzieci nie jest o nic oskarżany? Dlaczego między prawdą a milczeniem kryje się coś tak potwornego, że trudno to nazwać, czytając tę poruszającą powieść? To także jedna z ciekawszych narracji o współczesnych rodzinnych dysfunkcjach. Wydaje mi się, że nie daje nawet cienia nadziei na to, że pewne mechanizmy ulegną zmianie. Ale również bezkompromisowo punktuje to, co naprawdę powinniśmy potępiać. Z różnych powodów zamiast potępienia wybieramy jednak obojętność w milczeniu.

Brak komentarzy: