2022-09-23

„Grecja. Gorzkie pomarańcze” Dionisios Sturis

 

Wydawca: Wydawnictwo Poznańskie

Data wydania: 9 lutego 2022

Liczba stron: 318

Oprawa: zintegrowana

Cena det.: 44,90 zł

Tytuł recenzji: O tej najbliższej

Ta książka jest pewnego rodzaju fenomenem na polskim rynku wydawniczym, na którym książkowa nowość zazwyczaj przepada po miesiącu od premiery. A ta doczekuje się kolejnego wznowienia z uzupełnieniami. Dionisiosa Sturisa znałem do tej pory przede wszystkim jako reportera, bo czytałem jego książki napisane wraz z Ewą Winnicką, ale nic nie przyciągało mnie do greckich opowieści, gdyż byłem przekonany, że ten kraj – przede wszystkim gorący i zdecydowanie daleki mentalnie od „mojej” Północy – nie jest w stanie mnie niczym zainteresować. To, co przyciągnęło moją uwagę w pierwszej kolejności, to nie jakieś konkretne greckie problemy czy dylematy. Bardziej to, o czym obrazowo pisze Renata Lis w przedmowie, informując nas, że Sturis „zdrapuje z Grecji błyszczący lakier”. Uważam bowiem, że trzeba wielkiej miłości do danego miejsca, by umieć opowiadać je krytycznie. To miłość bardziej trwała i o wiele głębsza niż zwyczajne sentymentalne przywiązanie do danego miejsca. Tak przynajmniej mi się wydaje i dostrzegałem to głębokie uczucie w każdym z reportaży, nawet w tych najbardziej trudnych, w których rezonuje nienazwane przekonanie autora, by spakować się i być może też nigdy nie wrócić. Mądra miłość pozwalająca na widzenie rzeczy w taki sposób, by pokazać czytelnikom wartość tego krytycznego filtra, łączy mi tu postać Sturisa z Katarzyną Tubylewicz, która w podobny sposób potrafi pisać o swojej Szwecji. Ale „Grecja. Gorzkie pomarańcze” to przede wszystkim opowieść bardzo intymna. Świadectwo przywiązania i wątpliwości jednocześnie. Opowieść o miejscu, z którego wielu – jak w eposach antycznych – ruszało w świat, by zdobywać tam życiowe doświadczenia. Sturis pisze wieloaspektowo o tym, co to znaczy opuścić Grecję, lecz także o tym, czym jest powrót do niej. Wykorzystując burzliwe dzieje swojej rodziny, proponuje nam ciekawą hybrydę reportażu, dziennika prasowego i pamiętnika. Słucha i zapisuje. Ważni i cenni są dla niego ludzie. Dzięki nim ta książka nabiera kształtu, który uwiódł polskich odbiorców.

Żaden kraj nie jest jednorodny. A jednocześnie tak często dajemy się przekonać stereotypom, dzięki którym łatwiej jest uwierzyć, że dany rejon nazwany konkretnym państwem ma wyraźne oblicze. Łatwiej jest upraszczać, a książka Dionisiosa Sturisa w każdym swoim akapicie ucieka od uproszczeń. Tak jak ludzie, którzy musieli lub chcieli uciekać z Grecji. Przed drugą wojną światową, w trakcie nazistowskiej okupacji, tuż po niej, gdy kraj bynajmniej nie zaznał spokoju i stabilizacji. Symbolika opowieści o wędrówkach jest tu znacząca, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę, że autor sugeruje, iż współczesna tożsamość Grecji to również przybysze. Demonizowani przez populistyczne partie emigranci, których determinację i bezradność Sturis opowiada w kilku krótkich tekstach, gdzie jednak bardzo sugestywnie zbliżamy się do poczucia stygmatu bycia obcym. W kraju, w którym społeczność jest naprawdę różnorodna i którego specyfikę tworzą właśnie kontrasty. „Grecja. Gorzkie pomarańcze” to zatem opowieść o tym, jak trudno w Grecji być – oczywiście w szerszym rozumieniu, choć dla niektórych systemowe pozwolenie na to, by być legalnym obywatelem, jest czymś najważniejszym. Jak odnaleźć harmonię i szczęście w kraju nieustannie wstrząsanym różnego rodzaju niepokojami. Jak boleśnie jest być stygmatyzowanym i odrzucanym. Wypędzanym, skazanym na wielomiesięczną tułaczkę. Co to znaczy być w Grecji z powrotem. To też znacząca kwestia, bo nie tylko wątki rodzinne opowiadają nam tutaj o ludziach, którzy z różnych powodów opuścili kraj i po jakimś czasie wrócili, by odnaleźć samych siebie na nowo.

Ta książka dedykowana jest mamie autora i cała jej konstrukcja pokazuje symbolicznie, że Grecja to matka. Z każdym rodzajem przywiązania do niej, z bezwzględną miłością i bezwarunkowym poczuciem przynależności. W sensie dosłownym Sturis przeplata swoje narracje o tematach społecznych czy politycznych z historią swojej matki, która miała odnaleźć szczęście u boku greckiego męża, a musiała walczyć o to, by odzyskać dla siebie i swoich dzieci świat, z którego ruszyła w drogę przekonana o tym, że podąża właśnie ku szczęściu. Na początku byłem przekonany, że Dionisios Sturis wierny opowieści o tym, kim stawała się jego matka, utrzyma dwie równoległe narracje, bo wówczas ta opowieść doskonale broniłaby się jako historia tego, czym jest rzeczywiste, mentalne, społeczne, ale i trochę polityczne macierzyństwo. Tymczasem autor nie trzyma tej dyscypliny, po pewnym czasie opowieści prywatne i rodzinne stają się wielowątkowe, a matka znika z pierwszego planu. Myślę, że to klasyczny przykład subiektywizmu twórczego. „Grecja. Gorzkie pomarańcze”, choć bardzo spójna w przekazie, nie będzie i celowo nie chce być książką z jakąś uporządkowaną strukturą. Co więcej – bardzo ciekawie pracują tutaj wszelkie niedopowiedzenia. Te momenty, w których Sturis żegna nas z daną historią wtedy, kiedy chcielibyśmy ją poznać jeszcze lepiej. Takie celowe urwania, pozostawianie w niedosycie. Z jednej strony można tu opowiedzieć wszystko, z drugiej jednak – część tych narracji nie chce być opowiedziana w taki sposób, że autor odsłoni całe historie.

Świetnie wykorzystana jest tu tytułowa metafora dla określenia i niejednoznaczności Grecji i niejednoznacznego opowiadania o niej, zwłaszcza o tym, co po grecku boli. Fałszywe drzewa cytrusowe kuszą turystów przekonanych o tym, że zerwą z nich soczyste i słodkie owoce, a natrafiają na gorycz, której się nie spodziewali. Dionisios Sturis w tych trzydziestu trzech opowieściach z epilogiem jest takim trochę ironicznie uśmiechniętym gospodarzem, który wręcza nam kosz owoców, byśmy posmakowali. Niektórzy z nas spróbują słodyczy, niektórzy spotkają się z tym, co pozostawi po sobie nieprzyjemny ślad. W portretowaniu Grecji jest właśnie taki: czujny, otwarty i gotowy na to, by opowiadać o niej przybyszom – czytelnikom, a jednocześnie bezkompromisowo punktujący to, co boli Greków od lat. I to, co bolesne w greckiej świadomości społecznej, zwłaszcza skontrastowanej z kryzysem.

Opowieści o nim sprzed właściwie już dekady niekoniecznie będą czymś, co nie jest aktualne. W portretowanych obliczach kryzysu Sturis chce określić tę Grecję, do której przywiązał się mimo trudności i mimo jej szorstkości, wewnętrznej niestabilności. Mamy tu bardzo różne obrazy tego, w jaki sposób grecki kryzys zantagonizował obywateli i wpłynął na wszystkie sfery ich codziennego życia. Sturis wdycha podczas manifestacji gaz łzawiący, ale znajdzie się również w warsztacie albańskiego tapicera, który opowie, czym dla niego stało się życie w kryzysie. Usiądzie do rozmów ze staruszkami, którym pozostaje już tylko drwina z tego, jak kurczą się ich emerytury, lecz porozmawia także z aktywistami czy przybliży oblicza greckiej polityki. Najbardziej jednak przejmująco o skutkach bycia Grecji w ogniu opowiada tekst, w którym imieniem bezradności jest Vaggelis, a imieniem bezradności systemowej Klimaka. Grecy nie podejmują nieudanych prób samobójczych, oni się po prostu zabijają. Potrafią być twardzi, bywają wielkimi szowinistami, są pozornie odporni na każdy rodzaj niepowodzenia, a jednak historia o tym, w jaki sposób pomaga się Greczynkom i Grekom stojącym na skraju egzystencjalnej przepaści, wybrzmiewa tu wyjątkowo sugestywnie.

Dionisios Sturis sugeruje również, że oblicza Grecji to jej wyspy. Odwiedza wiele z nich i można odnieść wrażenie, że każda ukształtowała sobie własną tożsamość, która w swojej sile czasem pozwala odciąć się od chaosu kontynentalnej części kraju. Na przykład Ikaria, przestrzeń długowieczności, od której mieszkańców świat mógłby się uczyć tego, co to jest solidarność. Tak opowiadana Grecja jest jak zatomizowana, ale to przede wszystkim opowieść o tym, co znaczy być obywatelem kraju, który bardzo często trudno jest bezwarunkowo kochać. „Grecja jest źle urządzona” – stwierdza jeden z rozmówców Sturisa, niebieski ptak, którego dalszych losów nie poznajemy. Tak, w dużej mierze to kwestia „urządzenia”. Problemy zarysowane w tym reportażu są jednak pochodną problemów europejskich, a nawet światowych. Ta książka pokazuje niezmierną różnorodność Grecji. Trochę jej fatalizm, ale przede wszystkim bycie krajem wielkiego potencjału, który z różnych powodów nie może być wykorzystany. Bardzo interesująca i fragmentarycznie inspirująca opowieść o miejscu, które zawsze będzie w sercu Sturisa matką.

1 komentarz:

ClaudiaMorningstar pisze...

Każdy kraj jest niejednolity.