2024-12-02

„Czeluść” Anna Kańtoch

 

Wydawca: Wydawnictwo Powergraph

Data wydania: 15 listopada 2024

Liczba stron: 192

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 49 zł

Tytuł recenzji: Zapominanie

Anna Kańtoch jest znakomitą polską portrecistką egzystencjalnego mroku i kreatorką atmosfery niepewności. Nawet jeśli pokazuje swoje umiejętności w serii kryminałów, czyli w gatunku, który trochę banalizuje jej zdolności pisarskie. Dlatego bardzo się cieszę, że ukazała się „Czeluść”. Książka, która już od pierwszych stron zabiera nam poczucie bezpieczeństwa, opowiadając soczystymi i pięknymi zdaniami o niepokoju. Bardzo krótka powieść, która zostanie w pamięci na długo, niektórym być może na zawsze. Zacząłem ją czytać, będąc przekonany, że tego samego wieczoru skończę, bo to przecież jedna z tych książek „na raz”, którą się po prostu pochłania. Pochłonęła mnie jednak proza życia i musiałem przerwać lekturę. Nie wiem, który stan jest trudniejszy do wyrażenia: tamte obsesyjne myśli, że przecież muszę wiedzieć, co się wydarzyło, i jak najszybciej dokończyć „Czeluść”, czy kompletne rozłożenie na łopatki, kiedy przeczytałem ją do końca. A niniejszy tekst jest jedynie początkiem rozmyślań nad tą historią i wyrazi zaledwie niewielką część niepokoju, który ze mną pozostał.

Kańtoch nie pozwala zdefiniować gatunkowo swojej najnowszej powieści. Motyw noir rozpełza się po całej tej narracji. Z jednej strony jesteśmy osadzeni w potwornie bolesnej (także dosłownie) rzeczywistości, z drugiej jednak – oniryczny klimat „Czeluści” wciąż narzuca pewną czujność wobec biegu wydarzeń. O ile wydarzenia rzeczywiście toczą się linearnie. Anna Kańtoch udowadnia, że pamięć i jej utrata albo zaburzenia to wciąż znakomity temat literacki. Zwłaszcza gdy kwestia pamiętania łączy się z upływem czasu wymuszającym zapominanie. I w tym znaczeniu jest to jedna z najbardziej przejmujących książek o samotności, jakie przeczytałem w ostatnich latach. Bycie samotną dla głównej bohaterki to bycie w dyskomforcie z samą sobą. Coraz większym. Coraz bardziej bolesnym. Agnieszka zatrzymała czas i siebie tam, gdzie miała nad jednym i drugim kontrolę. Teraz dzieje się coś, co zderza ją z przeszłością i ingeruje w teraźniejszość. Kańtoch łączy dwie płaszczyzny czasowe, opowiadając jednocześnie o postępującej dezintegracji osobowości. Mamy do czynienia z konfabulantką, paranoiczką, schizofreniczką czy kontrolującą opisywany chaos hochsztaplerką, która nie tylko igra z wyobraźnią czytających, lecz być może świadomie nią manipuluje?

„Są tylko moje słowa” – mówi Agnieszka. I rzeczywiście tak jest. „Czeluść” to studium wycofywania się w głąb siebie naznaczonego takim rodzajem eskapizmu, że najbezpieczniej jest wtedy, kiedy jest najmniej świadomie. Agnieszka cierpi czy czerpie korzyści z tego, w jaki sposób opowiada o sobie? A może to znakomita autotematyczna powieść o potędze i niebezpieczeństwach umiejętności pisania, bo przecież główna bohaterka pisze swoją powieść? Ukrywa historię w historii, kreuje rzeczywistość na swoich zasadach. A może odkształca ją w taki sposób, by pokazać, jak bardzo czuje się wyobcowana w świecie, do którego od dawna już nie pasuje?

Agnieszka jest retro. Filmy odtwarza tylko za pomocą magnetowidu, telefonu używa jedynie do dzwonienia, nie absorbują jej i nie interesują szum i chaos niesione przez Internet. Akademicka kariera nie wypaliła, gdyż bohaterka nie była dostosowana. Teraz jest coraz bardziej rozpaczliwie osobna. Kupiła dom na wsi, aby znaleźć namiastkę normalności, jednakże dom staje się klatką, przestrzenią, w której emocje Agnieszki nasilają się, a wraz z nimi – postępuje coraz większe poczucie dezintegracji. Nie wiemy, co naprawdę dzieje się wokół tej kobiety, ale wiemy, że w niej samej jest tęsknota za jakąkolwiek formą uporządkowania. Szum emocjonalny i chaos egzystencjalny powodują problemy z pamięcią. „Agnieszka straciła wspomnienie” to jedno z ciekawszych pierwszych zdań powieści, które udało mi się ostatnio przeczytać, bo za nim znajdować się będą liczne, jedynie uchylone furtki interpretacyjne. Nie da się opowiedzieć, o czym jest „Czeluść”. Da się za to sporo poczuć. Kańtoch pisze w taki sposób, że uniemożliwia odbiorcy antycypacje. Jest się z bohaterką dokładnie w tym miejscu i z tym bagażem przemyśleń, o których właśnie się przeczytało. I to jest w tej powieści najbardziej przerażające.

„Czeluść” jest powieścią, w której wyraźniejsze wydają się postacie drugiego planu niż sama opowiadająca historię. Konstrukcja książki opiera się na dość banalnym schemacie fabularnym: coś istotnego, traumatycznego wydarzyło się w młodości i to doświadczenie, do którego szczegółów nie można dotrzeć, na zawsze determinuje tożsamość kobiety w średnim już wieku, a może w wieku, w którym czas pewne rzeczy zapominać. I Agnieszka zapomniała. Siebie? Spektrum własnych doświadczeń emocjonalnych sprzed lat, które sprawiło, że wiedzie życie takie jak teraz? Kto ukrywa się w jej domu? Z kim tak naprawdę rozmawia? Komu zwierza się ze swoich wątpliwości, a kogo prosi o to, by powiedział prawdę, gdyż prawda związana jest z pamiętaniem, a Agnieszka jest sobą tylko w różnych rodzajach wątpliwości i niepamięci? Anna Kańtoch nie rozgrywa tu egzystencjalnej psychodramy za pomocą prostych środków wyrazu. Jej bohaterka nazywa wprost tezę, do której od wielu lat się przychylam także jako pisarz: kobieta to znacznie ciekawsza postać literacka niż mężczyzna. „Czeluść” udowadnia, że kobieta jest przede wszystkim dużo bardziej mroczną niż on istotą.

Docenić należy także umiejętność takiej manipulacji uwagą czytelnika, że ta powieść jednocześnie przeraża i niebezpiecznie do siebie przykuwa. Wątek amnezji rozpisany został tutaj znakomicie, bo funkcjonuje na wiele sposobów. Jest oczywiście bazą enigmatycznej powieści, lecz również kategorią poznawczą świata stwarzanego na zasadzie asocjacji przez wyobraźnię tej, która być może najbardziej… boi się siebie. Groza „Czeluści” to nie tylko znakomicie oddana atmosfera niepewności, bo niczemu, nikomu, a już na pewno samej Agnieszce nie można zaufać. Jednocześnie z grozy wyłania się zwyczajna ludzka ciekawość: dokąd zaprowadzą bohaterkę mistyfikacje i na jakim naprawdę etapie życia jest. Albo co się w tym życiu wydarzyło, że staje się ono jakimś mrocznym mirażem.

Świetna propozycja czytelnicza na długie zimowe wieczory, która skondensuje mrok wokół odbiorców. Aż chce się zapalić dodatkowe światło, nawet w ciągu dnia. Kańtoch wie, jak umiejętnie operować mrokiem, z którego po lekturze tej krótkiej książki można bardzo długo nie wyjść. Także dosłownie. Zawsze uważałem, że to sztuczne i pompatyczne, gdy ktoś pisze: ta książka odebrała mi dech. Ale już tak nie uważam.