2025-02-19

„O wilku mówiono w izbie” Ewa Wieżnawiec

 

Wydawca: Wydawnictwo KEW


Data wydania: 13 lutego 2025

Przekład: Małgorzata Buchalik

Liczba stron: 140

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Demony i pamięć

To jest książka jak petarda. Językowo barwna jak jej okładka. Fabularnie zawikłana w taki sposób, że odkrywamy dwie biografie, jednocześnie poznając prawdę o miejscu, które niezwykle skomplikowało życie babki i wnuczki, każdej na inny sposób. Wieżnawiec fascynuje i przeraża. Z jednej strony aż trudno czytać niektóre fragmenty, ma się już dość okrucieństwa i wstrząsających obrazów. Z drugiej jednak – trudno oderwać się od lektury. Nie chodzi o dynamikę opowieści, lecz przede wszystkim jej język. To, jak portretowane są detale białoruskiej prowincji, a także to, w jaki sposób autorka wykorzystuje narzędzie retrospekcji: tu mają one formę opowieści seniorki, która przeżyła piekło. A piekła egzystencjalnego doświadcza właśnie jej wnuczka.

Znakomita jest już pierwsza scena: w publicznej toalecie kobieta usiłuje odkorkować butelkę wina. Rynie po raz kolejny nie wyszło. Wraca z zagranicy do rodzinnej białoruskiej wioski. Do babci, która była jej bliska od zawsze. Do domu, który przed laty został podzielony i ten podział funkcjonuje tutaj w symbolicznym znaczeniu. Ale zanim zrozumiemy, że to nie powieść o powrocie ani też atrakcyjnie zapowiadające się studium kobiecego alkoholizmu, ujrzymy kobietę w drodze. Najpierw dosłownie. Ostatni odcinek podróży córki marnotrawnej do domu, gdzie nie czeka na nią nic oprócz wciąż dawanej bezwarunkowo czułości, jest jednocześnie barwną opowieścią o białoruskiej pustce. Do wsi pośrodku niczego Ryna idzie niczym mityczna wędrowniczka, a my dzięki barwnym opisom poznajemy szczegóły świata, od którego ten prawdziwy się odwrócił. Bo nikogo nie obchodzą ani Ryna, ani współczesna Białoruś. Tymczasem Ewa Wieżnawiec opowie tragiczną, na poły metafizyczną historię o ludzkiej krzywdzie, o narodzie wykorzystanym i katastrofalnie doświadczonym oraz o społeczności, z której albo kompulsywnie chce się uciec, bo wszystko gdzieś dalej wydaje się lepsze, albo usiłuje się nabrać wprawy w zapominaniu o lęku. Na pewno jednak niczego się nie zapomina. „O wilku mówiono w izbie” to bowiem przejmująca historia białoruskiej tożsamości narodu i terenu wykorzystywanych, poturbowanych, naznaczonych przelewaniem krwi i niesprawiedliwością. Głodem, śmiercią, poczuciem wyobcowania. Kiedy na początku pojawia się teza, że Białorusini to mało emocjonalna nacja, nie spodziewamy się rozwinięcia tej myśli, próby wyjaśnienia, dlaczego tak może być.

Mnóstwo emocji kumuluje się w relacji babci i wnuczki. Darafieja przestaje widzieć świat w sensie dosłownym, bo ślepnie. Ryna nie chce się mu przyglądać, znieczulając się alkoholem, ale ma też inne powody do eskapizmu. Dwie dziwaczki. Pochodzące z różnych pokoleń i z różnych powodów naznaczone wyobcowaniem. Bliskie sobie w sposób szczególny poprzez to wyobcowanie. Ewa Wieżnawiec najpierw opowie kameralną historię o rodzinie, w której nastąpiły emocjonalne deformacje, a silna relacja dostała szansę przetrwania tylko na zasadzie opozycji do całej reszty. A później – głosem seniorki – zaprezentuje opowieść dużo bardziej wstrząsającą. O tym, co z białoruską prowincją zrobiła Historia. Ile zła przetoczyło się przez miejsce, które przetrwało wszystko, ale jakby zahibernowało się w znieczuleniu na to zło.

Zło symbolizowane jest tutaj na kilku poziomach. Oprócz figury tytułowego wilka są również inne elementy magiczne, związane z transcendencją, zorientowane na opowiadanie o świecie poprzez pryzmat wierzeń czy zabobonów. Bo seniorka nie ufa realizmowi i nie chce być jego częścią. Tak jak Ryna ucieka w alkoholowe upojenie, tak wiekowa Darafieja odnajduje spokój jedynie w sferze tego, w co wierzy. Hochsztaplerka, lokalna wiedźma, staruszka rozumiejąca siłę i rolę otaczającej człowieka natury? A może postać, która ma wytłumaczyć, skąd wzięły się wszelkie lęki i traumy wnuczki? Ryna zniknęła z białoruskiej prowincji na osiem długich lat, a jednak wraca, jakby los przywiódł ją w to miejsce specjalnie, bo stąd nie można uciec. Darafieja nie uciekła. Przeżyła ponad sto lat i opowiada o tym, co przeżyła. Potworności doświadczane przez Białoruś są tutaj sportretowane w niezwykle barwnej i przerażającej konwencji. Wieżnawiec celowo rozbija narrację o poczuciu życiowego dyskomfortu Ryny historiami o tym, w jakim egzystencjalnym dyskomforcie od zawsze żyje naród białoruski. W tym wszystkim widzimy niesamowitą dokładność, dosadność i soczystość opisu detali: zarówno natury, jak i ludzkich działań. Znakomicie także poprowadzone są nieliczne dialogi. Całość tworzy zapadający w pamięć obraz Białorusinki, która przeżywa żałobę po tym, co utraciła właśnie jako białoruska kobieta, nie kobieta w ogóle.

„O wilku mówiono w izbie” to historia o tym, że wspólnota może być opresyjna, rodzina rozpada się z przyczyn naturalnych, a naród nie jest męczennikiem pośród innych, tylko przypadkiem staje się miejscem, do którego dociera najwięcej zła. „Tutaj nigdy nic nie będzie” – stanowczo stwierdza Darafieja. Tymczasem dla Ryny wkroczenie w nicość to pokłosie skomplikowanych doświadczeń i relacji odsłanianych nam inaczej niż to, czego doświadczyła babcia, która nie może już więcej oglądać świata i opowiada wnuczce, dlaczego nie warto już tego robić.

Wieżnawiec ciekawie opowiada o egzystencjalnym fatalizmie – człowieczym i narodowym. Jednocześnie o sile przywiązania do miejsca, w którym hulają jedynie dusze zamordowanych, wciąż rezonuje zło, miejscowe bagna sygnalizują jego bliskość, a wszechobecny torf zamiast solidnej ziemi potęguje wrażenie tymczasowości. Tu nic nie może powstać naprawdę, bo wszystko zostało zrujnowane. Czy współczesna Białoruś to przestrzeń oraz kraj, w których nie sposób wydostać się z niemocy, bo tak to uwarunkowała historia? Co tu jest najciekawsze? Postać wiekowej babci przekazującej wnuczce szorstką miłość poprzez okrutne wspomnienia? A może sylwetka młodej kobiety z tendencjami ucieczkowymi, która tak naprawdę nie wie, że historię Białorusi można zrozumieć przede wszystkim wtedy, gdy pojmie się to, co metafizyczne pośród brudu, bylejakości, szarości i poczucia bycia kimś gorszym?

Ewa Wieżnawiec zaprasza nas do świata kobiet mimo wszystko bardzo silnych w porównaniu z postaciami męskimi, padającymi – dosłownie i symbolicznie – jak muchy pod naporem doświadczeń, które unieść mogą świadomie tylko kobiety. Ryna i Darafieja przestały się już czegokolwiek bać; każda z innego powodu i na innym etapie swojego życia. Porzucone, oszukane i nieszczęśliwe próbują w swojej relacji zachować to, co najcenniejsze: solidarność. Białoruska pisarka opowiada o świecie, który ukształtował naród pozornie nieprzejawiający emocji. Tych emocji będzie podczas lektury bardzo dużo. Świetna robota translatorska, bo ta książka iskrzy w każdym detalu. Wieżnawiec wie, w jaki sposób wykorzystać szczegółowy opis, aby konkret przekuć w wizję z pogranicza snu i jawy, której bliżej do snu. Niespokojnego koszmaru, który wciąż śni białoruska kobieta i być może białoruski naród. Mocna powieść balansująca na granicy surrealizmu, dosadności realizmu i ze specyficznym we fragmentach, ale wyraźnie zauważalnym poczuciem humoru. Książka charakteryzująca bohaterów przez ich język, a otoczenie przez jego enigmatyczność. Nie do zapomnienia.


Brak komentarzy: