2025-02-24

„Metry na sekundę” Stine Pilgaard

 

Wydawca: Wydawnictwo Pauza


Data wydania: 12 lutego 2025

Przekład: Zuzanna Zywert

Liczba stron: 288

Oprawa: miękka

Cena det.: 49,90 zł

Tytuł recenzji: Nowi i oswojeni

Kameralna i nietuzinkowa opowieść o próbie dostosowania się do prowincjonalnej społeczności, ale także o próbie zrozumienia samej siebie w nowej sytuacji życiowej. Bo bohaterka tej książki będzie w stanie widzieć lokalną społeczność, w której znalazła nowy dom, przede wszystkim przez pryzmat własnych doświadczeń. Jedynaczki, trochę ekscentryczki, trochę egocentryczki, osoby przełamującej tabu, śmiało na przykład mówiącej o sferze seksualności, autorki lokalnego prasowego kącika porad, która radząc innym ludziom, odsłania siebie w taki sposób, że widzimy, co mogłaby skutecznie doradzić sobie, gdyby nie ukryła się pod pseudonimem. Płynie się przez tę opowieść, bo napisana jest pięknym językiem, w którym zdania to jednocześnie refleksje, ale również pytania, często retoryczne, bez stawiania znaku zapytania, jednak z lekką dozą prowokacyjności. I ciekawie sportretowana wrażliwość samotniczki, która usiłuje z siebie wyprzeć tę wrażliwość. A także obraz sennej duńskiej prowincji z elementami socjologicznymi, na przykład opowieścią o tym, jak funkcjonuje duński model edukacji.

Bohaterka „Metrów na sekundę” ma dużo trudniej niż jej partner. Ona jest indywidualistką, która wydostała się z dotychczas bezpiecznej dla niej tkanki miejskiej. On pochodzi z prowincji, więc dużo łatwiej mu zasymilować się z nowym otoczeniem, które tak naprawdę wcale nie jest nowe, bo zna się mechanizmy funkcjonowania małej społeczności, kiedy się w niej dorastało. „Nowi na polach” – taki ładny obraz w introdukcji proponuje nam Stine Pilgaard, sugerując już na wstępie, że otrzymamy opowieść o jakiejś jedności skonfrontowanej z otoczeniem, do którego trzeba się dopasować. Tymczasem oboje „nowi” są zasadniczo różni i inaczej przyjmują codzienność w nowym miejscu. Jej podoba się fiord i zachodniojutlandzki dialekt, ale nie do końca jest w stanie naprawdę porozumieć się z miejscowymi. On wydaje się przez chwilę ciekawszą postacią – jest racjonalistą świadomym tego, do jakiego miejsca przyjechali ze swoim synkiem, a jednocześnie wszystko widzi paralelami literackimi, jest nauczycielem kreatywnego pisania.

Ona chciałaby żyć twórczo i nie jest pewna, czy prowincja jej nie ograniczy. Dlatego decyduje się na pisanie wspomnianych już prasowych porad, co jest jedną z kilku perspektyw ukazywania i uzupełniania tutejszego świata przedstawionego (między innymi w tekstach piosenek uzupełniających główną narrację). Wydaje się, że komentując problemy innych ludzi – czasem banalne, a czasami bardzo skomplikowane, choć przedstawione w banalnej konwencji – odpowiedzialna za rady oferowane ludziom w potrzebie sama odsłania w nich swoją wrażliwość, pragmatyzm połączony ze specyficznym rodzajem emocjonalności. To taki kontrapunkt do tradycyjnej, linearnej narracji o perypetiach młodej pary na duńskiej prowincji. Skoncentrowanej przede wszystkim na teraźniejszości. Fragmentarycznie i enigmatycznie widzimy świat oraz przekonania, z którymi młoda para przybyła do małej miejscowości w zachodniej Jutlandii. Najważniejsze jest to, co dzieje się teraz. Pojawiają się nawet rozważania o tym, czym jest „wieczna teraźniejszość”. Tymczasem najciekawsze jest to, jak portretowana jest główna bohaterka.

Między innymi poprzez sposób, w jaki uczy się jeździć samochodem. Musi zrobić prawo jazdy, a to oznacza dostosowanie się do kodeksu drogowego. Ten funkcjonuje tutaj oczywiście symbolicznie, bo przecież cała intensywność tej krótkiej powieści skoncentrowana jest na tym, co to znaczy dostosować się. No właśnie. Czy na początek należy znaleźć pracę, nadać wreszcie dziecku imię i sformalizować związek, bo małżeństwo wygląda tu dużo lepiej niż po prostu bycie ze sobą? A może dostosować się to najpierw wszystko bezkrytycznie zaakceptować albo przynajmniej milczeć wtedy, kiedy chce się powiedzieć sporo? Wprawianie się w milczeniu wydaje się tu kwestią rozpatrywaną szerzej. Bohaterka nie tylko od najbliższej osoby słyszy, że jeśli chce stać się częścią nowej społeczności, o pewnych sprawach nie powinna mówić, pewnych poglądów nie powinna wygłaszać. Tymczasem ona chce się zaprzyjaźniać, on budować zdrowy i serdeczny dystans. Co będzie efektem takiego postrzegania tej samej przestrzeni i tych samych ludzi?

Pilgaard snuje rozważania o różnego rodzaju granicach, które ludzie boją się przekroczyć. Budując stabilność relacji na nordyckiej prowincji, ale także stawiając na poczucie przynależności do wspólnoty. Ja, od dwóch lat usiłujący się odnaleźć w świecie podobnym do świata, z którym konfrontuje się bohaterka, choć chyba bardziej surowym nie tylko z racji położenia bardziej na północ Europy, odbierałem tę powieść jako częściową paralelę swoich emigracyjnych rozterek, kiedy usiłowałem (i nadal to robię) znaleźć kompromis między tym, jaki jestem naprawdę, a tym, jakim powinienem być, żeby pasować. Bo do prowincji zawsze trzeba pasować, nawet jeśli daje duży margines wolności i pozwala na bycie dziwakiem. Główna bohaterka tej książki nie jest dziwaczką. Zaskakująco szybko znajduje tę podstawową płaszczyznę porozumienia z miejscowymi. „Wiem, kim pani jest” – zwraca się do niej sprzedawca, sugerując tym, że została zauważona. Czy zaakceptowana? I co może kryć się w takim zdaniu? Ile nieprawdy, skoro bohaterka dopiero na prowincji zaczyna zadawać sobie pytanie o to, kim jest naprawdę, i bardzo trudno jej znaleźć odpowiedź?

„Metry na sekundę” to także interesująca historia macierzyństwa, w którym na przykład narzędziem do rozumienia i poznawania nowej rzeczywistości staje się język. Synek głównych bohaterów – bo trzeba zaznaczyć, że jej partner jest gdzieś w tle, ale to nie jest postać drugoplanowa w tej narracji – też wpisuje się w różnorodność opowiadania o problemie przynależności i akceptacji. Myląc odgłosy wydawane przez różne zwierzęta, staje się zaskakujący dla otoczenia, ale intrygujący dla matki. Ostatecznie uczy się onomatopei określającej dźwięk wydawany przez owcę. Otoczenie jest zadowolone. Jego matka także. Dopasować się to znaczy być takim jak inni, określać świat tymi samymi słowami, rozumieć tak samo ogólne pojęcia, być wiernym wyznaczonym normom?

Stine Pilgaard portretuje duńską prowincję jako miejsce, w którym duże znaczenie mają wszelkiego rodzaju stowarzyszenia, robienie czegoś wspólnie, doświadczanie rutyny i oczywistości życia w gromadzie. Tam jest wszystko to, od czego – co zostaje dwukrotnie podkreślone – nie można uciec. Bohaterka książki nie chce nigdzie uciekać. Jeśli już, to czasem w głąb siebie. Jednakże to powieść przede wszystkim o otwieraniu się – na siebie, swój nowy świat i nowy rodzaj wypracowanej dzięki temu otwarciu wolności. To nie jest historia indywidualistki usiłującej stać się częścią wspólnoty. To pełna ciepła i mądrych refleksji opowieść o tym, że człowiek bardzo często potrzebuje po prostu wsparcia innych. Bezpiecznego dystansu, ale i wsparcia.


Brak komentarzy: