2012-06-19

"Drzewo morwowe" Tomasz Białkowski

Tomasz Białkowski pisze tak jak Hubert Klimko – Dobrzaniecki, czyli jest zupełnie nieprzewidywalny. Każda jego nowa książka to specyficzna jakość na rynku wydawniczym. Każda w jakiś sposób osadzona jest w problematyce egzystencjalnej, wskazuje sytuacje trudne lub bez wyjścia. Białkowski za każdym razem inaczej, a w gruncie rzeczy wciąż tak samo pisze o dylematach człowieka uwikłanego w zdarzenia, pośród których musi mierzyć się z samym sobą. Taki też będzie główny bohater „Drzewa morwowego”. To kryminał i jednocześnie zapowiedź początku serii z dziennikarzem Pawłem Werensem w roli głównej. Chociaż najnowsza książka Tomasza Białkowskiego to opowieść kryminalna i sensacyjna, zaspokoi szersze oczekiwania jego czytelników, bo po raz kolejny u tego autora znajdziemy i rozważania o roli tego, co minęło, i egzystencjalne rozterki tych, którzy nie odnajdują się w życiu, i w końcu refleksje o mrocznej stronie natury człowieka.
 
Olsztyn staje się ponownie – po „Człowieku z Palermo” Filipa Onichimowskiego – centrum sensacyjnych zdarzeń umieszczonych z topograficzną dokładnością w stolicy Warmii i Mazur. Werens przed laty uciekł z Olsztyna, nie mogąc pogodzić się z pewnym przerażającym zdarzeniem, które położyło cień na całe jego życie i spowodowało, że przez dziesięć lat nie kontaktował się ze swoim ojcem. Wraca do przeklętego miasta, bo ma do rozwikłania dziennikarską zagadkę o rytualnie mordowanych mężczyznach. Na wstępie – co uznaje za pech – potrąca na ulicy psa, a później okazuje się, iż nie ma rezerwacji w hotelu. Przez chwilę myśli o nocowaniu o ojca, ale jednak wybiera stryja. To specyficzny starszy pan, pełen charyzmy i męskiego wdzięku. Stryj Mariusz to były ksiądz. Został ekskomunikowany, ale uważa, że tak naprawdę to on sam odszedł z kościoła, decydując się na akt apostazji. Jego wiedza religijna w połączeniu ze świeckim stoicyzmem i racjonalnym poglądem na świat bardzo pomogą Werensowi zbliżyć się do rozwikłania makabrycznej zagadki mordów.

Policjant, prokurator i lekarz sądowy – trzej mężczyźni zostają w brutalny sposób pozbawieni życia. Prawdopodobnie znają okrutnego zabójcę, którym jest tajemniczy garbus o zdeformowanej – jak się dowiemy później, podczas pożaru sądu – twarzy, jaka bynajmniej nie jest twarzą człowieka z ludzkimi odczuciami. Ofiary są torturowane, a po śmierci w ich ustach znajduje się motyle. Niezwykłe motyle. Jak wyjaśnia Werensowi lepidopterolog, to jedwabniki morwowe. Będą kluczowym śladem w śledztwie i pozwolą dość szybko rozpracować zabójcę. Paweł Werens zrobi to szybciej niż ospała policja. Poznając jednak dramatyczne losy ofiar garbusa i jego samego, dziennikarz będzie musiał zmierzyć się z własną mroczną przeszłością i w momencie próby dokonać aktu heroizmu, mierząc się z potężną fobią.

Tymczasem zabójstwa z 2004 roku – bo wówczas toczy się właściwa akcja „Drzewa morwowego” – ściśle powiązane są z mrocznymi zdarzeniami lat 1976 – 1979. Oto bowiem odkrywamy wraz z autorem barokowy pałac, a w nim tajemnicze zgromadzenie, które oddaje się orgiom z nieletnimi. Przewodzi im niejaki Montalto. Utożsamia się z papieżem Sykstusem Piątym, który przyjął takie miano. Zakapturzeni mężczyźni to prawdopodobnie sekta kainitów, zaś zbrodnie popełniane przez garbatego mężczyznę przepełnione są gnostyckimi znakami i wskazują na działanie planowe, wyrachowane i oparte na wzorcach męczeńskiej śmierci pierwszych chrześcijan.

W tym momencie „Drzewo morwowe” trzeba jednak skrytykować. Odniesień do religijnej przeszłości jest zbyt wiele i nie wszystkie się ze sobą spójnie łączą. Werens dużo dowiaduje się od swego stryja, który wyjaśnia pewne znaki, przesłanki, niedostrzegalne przez policję i prasę niuanse. Morderstwa po latach połączone z upiorną działalnością „braci Ezawa i Koraha” to nieco przekombinowana wersja sensacyjnej opowieści o grzechach i zaniedbaniach Kościoła przed wiekami. Werens dojdzie do kilku wniosków tylko dzięki wskazówkom stryja. Konsternuje nieco ignorancja młodego człowieka, który nie ma pojęcia o tym, czym jest Wulgata czy Septuaginta, gdy tymczasem w tym pierwszym przekładzie Biblii wspólnie ze stryjem odnajdzie rozwiązanie kryminalnej zagadki morderstw.

Białkowski napisał dość przejmującą opowieść o roli Zła w życiu człowieka i o tym, że fascynacja Złem to droga piekielna już za życia. Piekłem są dla młodego Werensa wspomnienia i wyrzuty sumienia. Podobne problemy będzie mieć garbus, ale jego motywacje do mordów po latach nie będą już takie jasne. „Drzewo morwowe” niebezpiecznie łączy niewygodne prawdy o Kościele z trudnymi do zrozumienia prawdami o istocie ludzkiego losu. Tego losu, który każe nam wciąż na nowo mierzyć się ze swymi wstydliwymi sprawami skrywanymi w tajemnicy przed innymi.

Jeśli autor planuje cykl kryminalnych powieści, ta pierwsza jest mocną zapowiedzią tego, o czym pewnie przeczytamy w przyszłości. Trudno dzisiaj napisać naprawdę dobry kryminał. Pomijając zalew dobrej, skandynawskiej jakości tego gatunku, w dzisiejszej prozie polskiej wielu próbuje swych sił, pisząc właśnie takie, a nie inne książki. „Drzewo morwowe” wyróżnia się tym, iż służy nie tylko rozrywce czytelników. Skłania do głębszych refleksji o tym, jak wiele zła tkwi w nas, wokół nas i jak bardzo instytucje (np. kościelne) determinują nasze spojrzenie na świat, który przecież nigdy nie jest taki, jakim chcielibyśmy go widzieć.

Wydawnictwo Szara Godzina, 2012

3 komentarze:

Aleksandrowe myśli pisze...

Bardzo ciekawa recenzja. Książkę mam już na swojej półce i tylko czeka aż się za nią zabiorę :)

PanoramaQueen. pisze...

W dniu wczorajszym książka trafiła w moje ręce. Czy przeczytam? Rzeczy pewniejszej na świecie nie ma niż moja lektura "Drzewa morwowego".

Marcin Włodarski pisze...

Cieszę się na wspomnienie "Człowieka z Palermo".