Wydawca: FORMA
Data wydania: 25 października 2018
Liczba stron: 130
Oprawa: miękka lakierowana
Cena det.: 29 zł
Tytuł recenzji: Prozaiczne wyobcowanie
Jarosław Maślanek i Wojciech
Klęczar to moi dwaj współcześni polscy pisarze od smutku, wyobcowania i
melancholii. O ile Maślanek wokół tych motywów tworzy bardzo dobre powieści, o
tyle Klęczarowi jego powieść nie wyszła. Trzonem
konstrukcyjnym „Flu Game” są powracające z opowiadań „Wielopole” struktury
składniowe obrazujące bohatera wędrującego po krakowskich knajpach i
wysłuchującego ich bywalców. To, co dawało dobry fundament krótkim formom
narracyjnym, nie jest już zaletą powieści, nawet jeśli uznamy, że Klęczar się
nie powtarza i ma nam do zaoferowania nową historię. „Flu Game” ma bardzo
niespójną kompozycję. Stworzona jest z epizodów, które po pierwsze – nie wiążą
się w całość, a po drugie – sprawiają wrażenie zlepionych bez głębszego
zamysłu. Zmęczyłem się i bohaterem tej książki, i przeżywanymi przez niego
wydarzeniami, i przesłaniem tej historii. Autor źle wyważył proporcje – odnieść
można wrażenie, że pod koniec próbuje stworzyć coś interesującego dla
równowagi. Najpierw grzęźniemy mocno w dość trywialnych i sztampowych
rozważaniach o życiu, a potem interesujący kierunek, w jakim zmierza ta powieść
na ostatnich stronach, staje się jakby rozpaczliwym ratunkiem dla całości.
Nieudanym, gdyż „Flu Game” jest powieścią przypadkowości i wywołuje znużenie.
Szkoda, bo może to kwestia sięgania po coś, co zostało wyeksploatowane w „Wielopolu”.
A może cała ta historia nie została dokładnie przemyślana.
Kamil jest sędzią, który w
wolnym czasie kręci się w okolicach krakowskiego Rynku i w gwarze miejsc
publicznych stara się zapominać o wszystkim, co go ukształtowało, uczyniło z
niego smutnego mizantropa. Pojmowanie pojęcia sprawiedliwości w pracy a
rozumienie go w życiu prywatnym to dla bohatera jakby dwie osobne kwestie.
Kamil uznawany jest za zbyt łagodnego sędziego. Uważniej niż inni przysłuchuje
się sądzonym, obserwuje ich, jest w stanie wykazać się dużą dozą empatii w
rozumieniu motywów ich postępowania. Mniej tej empatii ma w stosunku do siebie.
Unika prawdziwej konfrontacji ze zdarzeniami, które naznaczyły go na zawsze.
Enigmatycznie wspomina trudne relacje z kobietami, bliskich ludzi oddalających
się od niego i wydarzenia, w których uczestniczył kiedyś aktywnie, dzisiaj zaś
czuje się cieniem samego siebie sprzed lat. Tytuł powieści nawiązujący do sławnego meczu Michaela Jordana obrazuje
pewną tęsknotę Kamila. Być może za tym, by znowu poczuć się częścią jakiejś
całości. Być może chodzi o zwycięstwo nad słabościami. Te dopadają bohatera
bardzo łatwo. Kamil traci pewność siebie. Udając zdecydowanego kreatora
sprawiedliwych wyroków, wciąż niesprawiedliwie i stronniczo zarzuca sobie może
zbyt wiele.
Tu zamykałby się pomysł na
naprawdę interesującą powieść. Tymczasem Wojciech Klęczar idzie w złym
kierunku. Kamil Wojas jest konsekwentnie antybohaterem i tak też autor go
przedstawia, świadom każdego zagrożenia, łącznie ze znudzeniem czytelnika. Tyle
że bohater nie tworzy tutaj opowieści. Nie ma jej tak naprawdę, jest zbiór dość
przypadkowych scen i nieprzystające do całości zakończenie, w którym Klęczar
chce pokazać czytelnikowi, że być może stępił jego uwagę, by mocniej zaskoczyć,
i że to wszystko było celowe. Niestety,
w tę narrację wkrada się nuda, która nie pozwoli o sobie zapomnieć. Także
przeświadczenie, że „Flu Game” jako egzystencjalna powieść o pewnego rodzaju
melancholii i wycofaniu jest historią zbudowaną na sugestiach, nie śmiałych
rozwiązaniach autorskich.
Kamil słucha tych, którzy
narzucają mu swoje opowieści. Jednocześnie uważnie obserwuje i wyciąga wnioski.
Ta czujność czasami zanika, gdy na przykład uznaje, że Finowie to
Skandynawowie. Ale problem polega na tym, że to, co przyciągało uwagę do „Wielopola”,
tutaj staje się już swoistą watą słowną. Odwiedzanie knajp, udawanie
zainteresowania historiami innych. Zupełnie zatomizowanymi, a w dodatku bardzo
prozaicznymi. Wędrowanie, snucie się po znajomych zakątkach w celu zapomnienia,
kim się w nich jest lub kim się było. To chyba nie jest wystarczająco dobry
pomysł na powieść. Historię, w której pojawia się sporo chaosu. Także humoru,
choć wcale pewnie nie miało być humorystycznie, gdy bohater infantylnie tupie
nogą i decyduje, że od dziś nie będzie pojawiał się w pracy. Klęczar stara się pokazać metaforyczne
znikanie swojego bohatera, by potem umieścić go w intrygującej przestrzeni, ale
wrażenie robi właśnie tylko ona. Sam Kamil jest po prostu smutny i samotny. Nie
ma portretowania tego smutku ani niuansowania samotności. Są wspomnienia, z
których można niczym z puzzli złożyć pewien spójny obraz osobowości mężczyzny i
zajrzeć dużo głębiej niż on sam. Jednakże „Flu Game” to także powieść
chybionych pomysłów. Niepotrzebnych scen, za długich i niewiele wnoszących
monologów. Książka o wyobcowaniu w słowach i o słowach potęgujących potrzebę
oddalania się od tych, którzy je wypowiadają.
Przykro mi, że ta powieść –
w pewnym stopniu dwutorowa, bo złożona także z istotnych, choć pretensjonalnych
zapisków z młodości – jest świadectwem tego, że Wojciech Klęczar nie ma nam
formalnie i literacko do zaproponowania niczego więcej niż to, co zostało już
przez niego zaproponowane. Pojawiające się w powieści miejsce będące zagadką –
czy chodzi o ekspiację Kamila, czy też o pogrążenie się w piekle wyobcowania –
tworzy złudne przeczucie, że w świecie przedstawionym „Flu Game” wszystko
zaczyna się dopiero po zamknięciu książki. Klęczar
pisze naprawdę piękną polszczyzną o czymś, co prozaiczne, niewywołujące
większego zainteresowania lub zwyczajnie przepełnione truizmami. Nie przyciąga
uwagi do tej powieści, choć jest ona na pewno ciekawą próbą ukazania światu
problemów ludzi, dla których rzeczywistość z kilku powodów jest opresyjna i
boją się wyjść jej naprzeciw. Nie pomaga
zagadka ginących w tajemniczych okolicznościach krakowian. Nie pomaga wolta
narracyjna, w której bohater staje się nagle bogaczem z nowymi możliwościami. „Flu
Game” jest o słabościach i niemożności wydobycia się z toksycznego czasu
przeszłego, ale także o specyficznym zatrzymaniu się w tym czasie, czynieniu ze
swego życia czegoś stale tymczasowego. Ujmuje ta melancholia, odrobina
dekadencji i chęć zbliżenia się do stanów emocjonalnych nieatrakcyjnych dla
innych ludzi. Nie stoi za tym jednak literacka jakość. Wyjątkowo boli
rozczarowanie pisarzem, z którym kiedyś było czytelnikowi po drodze i który zajmował
myśli, kazał intensywnie rozmyślać i sporo czuć przy czytaniu. Tutaj mamy
pewien schematyzm, powtarzalność i chęć opowiedzenia raz jeszcze tego, co
zostało już opowiedziane. Szkoda, bo „Flu Game” mogłaby być odważną i ciekawą
powieścią o braku odwagi i o obojętności wobec siebie oraz życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz