2018-11-16

„Flu Game” Wojciech Klęczar


Wydawca: FORMA

Data wydania: 25 października 2018

Liczba stron: 130

Oprawa: miękka lakierowana

Cena det.: 29 zł

Tytuł recenzji: Prozaiczne wyobcowanie

Jarosław Maślanek i Wojciech Klęczar to moi dwaj współcześni polscy pisarze od smutku, wyobcowania i melancholii. O ile Maślanek wokół tych motywów tworzy bardzo dobre powieści, o tyle Klęczarowi jego powieść nie wyszła. Trzonem konstrukcyjnym „Flu Game” są powracające z opowiadań „Wielopole” struktury składniowe obrazujące bohatera wędrującego po krakowskich knajpach i wysłuchującego ich bywalców. To, co dawało dobry fundament krótkim formom narracyjnym, nie jest już zaletą powieści, nawet jeśli uznamy, że Klęczar się nie powtarza i ma nam do zaoferowania nową historię. „Flu Game” ma bardzo niespójną kompozycję. Stworzona jest z epizodów, które po pierwsze – nie wiążą się w całość, a po drugie – sprawiają wrażenie zlepionych bez głębszego zamysłu. Zmęczyłem się i bohaterem tej książki, i przeżywanymi przez niego wydarzeniami, i przesłaniem tej historii. Autor źle wyważył proporcje – odnieść można wrażenie, że pod koniec próbuje stworzyć coś interesującego dla równowagi. Najpierw grzęźniemy mocno w dość trywialnych i sztampowych rozważaniach o życiu, a potem interesujący kierunek, w jakim zmierza ta powieść na ostatnich stronach, staje się jakby rozpaczliwym ratunkiem dla całości. Nieudanym, gdyż „Flu Game” jest powieścią przypadkowości i wywołuje znużenie. Szkoda, bo może to kwestia sięgania po coś, co zostało wyeksploatowane w „Wielopolu”. A może cała ta historia nie została dokładnie przemyślana.

Kamil jest sędzią, który w wolnym czasie kręci się w okolicach krakowskiego Rynku i w gwarze miejsc publicznych stara się zapominać o wszystkim, co go ukształtowało, uczyniło z niego smutnego mizantropa. Pojmowanie pojęcia sprawiedliwości w pracy a rozumienie go w życiu prywatnym to dla bohatera jakby dwie osobne kwestie. Kamil uznawany jest za zbyt łagodnego sędziego. Uważniej niż inni przysłuchuje się sądzonym, obserwuje ich, jest w stanie wykazać się dużą dozą empatii w rozumieniu motywów ich postępowania. Mniej tej empatii ma w stosunku do siebie. Unika prawdziwej konfrontacji ze zdarzeniami, które naznaczyły go na zawsze. Enigmatycznie wspomina trudne relacje z kobietami, bliskich ludzi oddalających się od niego i wydarzenia, w których uczestniczył kiedyś aktywnie, dzisiaj zaś czuje się cieniem samego siebie sprzed lat. Tytuł powieści nawiązujący do sławnego meczu Michaela Jordana obrazuje pewną tęsknotę Kamila. Być może za tym, by znowu poczuć się częścią jakiejś całości. Być może chodzi o zwycięstwo nad słabościami. Te dopadają bohatera bardzo łatwo. Kamil traci pewność siebie. Udając zdecydowanego kreatora sprawiedliwych wyroków, wciąż niesprawiedliwie i stronniczo zarzuca sobie może zbyt wiele.

Tu zamykałby się pomysł na naprawdę interesującą powieść. Tymczasem Wojciech Klęczar idzie w złym kierunku. Kamil Wojas jest konsekwentnie antybohaterem i tak też autor go przedstawia, świadom każdego zagrożenia, łącznie ze znudzeniem czytelnika. Tyle że bohater nie tworzy tutaj opowieści. Nie ma jej tak naprawdę, jest zbiór dość przypadkowych scen i nieprzystające do całości zakończenie, w którym Klęczar chce pokazać czytelnikowi, że być może stępił jego uwagę, by mocniej zaskoczyć, i że to wszystko było celowe. Niestety, w tę narrację wkrada się nuda, która nie pozwoli o sobie zapomnieć. Także przeświadczenie, że „Flu Game” jako egzystencjalna powieść o pewnego rodzaju melancholii i wycofaniu jest historią zbudowaną na sugestiach, nie śmiałych rozwiązaniach autorskich.

Kamil słucha tych, którzy narzucają mu swoje opowieści. Jednocześnie uważnie obserwuje i wyciąga wnioski. Ta czujność czasami zanika, gdy na przykład uznaje, że Finowie to Skandynawowie. Ale problem polega na tym, że to, co przyciągało uwagę do „Wielopola”, tutaj staje się już swoistą watą słowną. Odwiedzanie knajp, udawanie zainteresowania historiami innych. Zupełnie zatomizowanymi, a w dodatku bardzo prozaicznymi. Wędrowanie, snucie się po znajomych zakątkach w celu zapomnienia, kim się w nich jest lub kim się było. To chyba nie jest wystarczająco dobry pomysł na powieść. Historię, w której pojawia się sporo chaosu. Także humoru, choć wcale pewnie nie miało być humorystycznie, gdy bohater infantylnie tupie nogą i decyduje, że od dziś nie będzie pojawiał się w pracy. Klęczar stara się pokazać metaforyczne znikanie swojego bohatera, by potem umieścić go w intrygującej przestrzeni, ale wrażenie robi właśnie tylko ona. Sam Kamil jest po prostu smutny i samotny. Nie ma portretowania tego smutku ani niuansowania samotności. Są wspomnienia, z których można niczym z puzzli złożyć pewien spójny obraz osobowości mężczyzny i zajrzeć dużo głębiej niż on sam. Jednakże „Flu Game” to także powieść chybionych pomysłów. Niepotrzebnych scen, za długich i niewiele wnoszących monologów. Książka o wyobcowaniu w słowach i o słowach potęgujących potrzebę oddalania się od tych, którzy je wypowiadają.

Przykro mi, że ta powieść – w pewnym stopniu dwutorowa, bo złożona także z istotnych, choć pretensjonalnych zapisków z młodości – jest świadectwem tego, że Wojciech Klęczar nie ma nam formalnie i literacko do zaproponowania niczego więcej niż to, co zostało już przez niego zaproponowane. Pojawiające się w powieści miejsce będące zagadką – czy chodzi o ekspiację Kamila, czy też o pogrążenie się w piekle wyobcowania – tworzy złudne przeczucie, że w świecie przedstawionym „Flu Game” wszystko zaczyna się dopiero po zamknięciu książki. Klęczar pisze naprawdę piękną polszczyzną o czymś, co prozaiczne, niewywołujące większego zainteresowania lub zwyczajnie przepełnione truizmami. Nie przyciąga uwagi do tej powieści, choć jest ona na pewno ciekawą próbą ukazania światu problemów ludzi, dla których rzeczywistość z kilku powodów jest opresyjna i boją się wyjść jej naprzeciw. Nie pomaga zagadka ginących w tajemniczych okolicznościach krakowian. Nie pomaga wolta narracyjna, w której bohater staje się nagle bogaczem z nowymi możliwościami. „Flu Game” jest o słabościach i niemożności wydobycia się z toksycznego czasu przeszłego, ale także o specyficznym zatrzymaniu się w tym czasie, czynieniu ze swego życia czegoś stale tymczasowego. Ujmuje ta melancholia, odrobina dekadencji i chęć zbliżenia się do stanów emocjonalnych nieatrakcyjnych dla innych ludzi. Nie stoi za tym jednak literacka jakość. Wyjątkowo boli rozczarowanie pisarzem, z którym kiedyś było czytelnikowi po drodze i który zajmował myśli, kazał intensywnie rozmyślać i sporo czuć przy czytaniu. Tutaj mamy pewien schematyzm, powtarzalność i chęć opowiedzenia raz jeszcze tego, co zostało już opowiedziane. Szkoda, bo „Flu Game” mogłaby być odważną i ciekawą powieścią o braku odwagi i o obojętności wobec siebie oraz życia.

Brak komentarzy: