Wydawca: Karakter
Data wydania: 12 lutego 2019
Liczba stron: 176
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 35 zł
Tytuł recenzji: Stan chorobowy
Aneta Żukowska nie żyje. Nie
chciałaby, aby mówiono o niej, że przegrała walkę z nowotworem. Nie chciałaby
żadnych klisz, stereotypowych ujęć, nie chciałaby porównań, zestawień, fraz
boleśnie naznaczonych obojętnością, ale też tych nadmiernie egzaltowanych,
które wcale nie mają nic wspólnego z czułością, rozpaczą i współczuciem. A jednak „Mięcho” – przejmujący i ważny
zapis tego, w jaki sposób funkcjonować z amputowaną przyszłością i jak znieść,
że trzeba intensywnie przeżyć czas, który pozostał – to przede wszystkim
opowieść o czytelnej deklaracji oraz jej wieloznacznych odczytaniach. „Mam
raka”. To zdanie jest fundamentem, pewnym początkiem, ale również zdaniem
pułapką. Aneta Żukowska na swoim blogu starała się opisywać to, co widzi,
czuje, czego doświadcza i czego nie jest pewna w związku ze swoją chorobą.
Napisała o tym, że trzeba umieć wyrazić chorowanie. Że konieczne są próby
werbalizowania śmierci. Że nie jest możliwe, aby przejąć intensywność choroby i
przełożyć ją na intensywność życia, które pozostało. To książka o tym, że
wspomniane chorowanie może być pewnym rodzajem filozofii. I zapiski usiłujące
pokazać, że ludzki umysł i ludzkie ciało to nie tylko bojaźliwe drżenie przed
końcem.
„Mięcho” jest publikacją
złożoną z dwóch części. Pierwsza z nich to intymne zapiski autorki, która
usiłowała przyjrzeć się nowej formule istnienia, jaka została wytyczona przez
obecny w jej organizmie nowotwór. W drugiej części przyjrzymy się jej
ciekawości – pacjentki i kobiety. Przeczytamy dwa wywiady, z onkolożką i
psycholożką. To dowód na to, że Żukowska przez cały czas była bardzo ciekawa
kontekstów swojego stanu. Tego, w jaki sposób nowotwór funkcjonuje w umyśle
tych, których nie dotyka bezpośrednio, ale przecież wciąż intensywnie i stale,
wraz z każdym nowym pacjentem. Bo choć autorka wspomina, że w poczekalniach i w
trakcie wlewania chemioterapii do jej żył często odcinała się od świata
współchorujących za pomocą słuchawek z muzyką, była ich bardzo ciekawa,
opowiada o nich z empatią. Czuła pewną bolesną wspólnotę, ale „Mięcho” to
przede wszystkim obraz tego, jak usiłowała się poza nią wydostać. Ze swoimi
potrzebami i przede wszystkim potrzebą wolności. Tej paradoksalnej wolności w
zniewoleniu śmiercionośnym schorzeniem. Bo wokół niej deklaracja „mam raka”
wywołuje przede wszystkim milczenie. A Żukowska nie chciała milczeć. Także dla
tych, w których imieniu mogła się wypowiedzieć – wcześniej, za życia, i teraz,
bo to niezwykle ważna książka o tym, ile siły i determinacji do porządkowania
sensu istnienia może mieć człowiek w najbardziej nawet przygnębiającej sytuacji
egzystencjalnej.
Najciekawsze
wydają mi się rozmyślania o tym, czy umiemy być chorzy i czy naprawdę możemy
wziąć za siebie odpowiedzialność w tym stanie. O tym, że choroba to zawsze
zmiana, zawsze ingerencja w jakieś bezpieczne mentalne status quo i
jednocześnie coś bezkompromisowo nieodwracalnego.
Aneta Żukowska doskonale rozumie bezbronność ciała, które musi przyjmować
kolejne dawki chemioterapii, ale tytułowe mięcho – funkcjonujące tutaj w kilku
ciekawych odniesieniach – to przede wszystkim niegotowy na podsumowania, na „bycie
mędrcem” umysł. Umysł kobiety, która wie, że zabraknie jej czasu na wszystkie
przyjemności i dobre doświadczenia, dlatego wie, że to chore ciało trzeba
dopieścić. A zamiast poważnych życiowych podsumowań warto wymienić to, co
przyjemne, i to, co przyjemności nie daje.
„Mięcho” to zapiski o sile
czasu, w którym brakuje sił i jakichkolwiek motywacji. Jest w tej książce stale
akcentowane prawo do bycia sobą – ze swą rozpaczą i bezsilnością, ale również z
tą potężną dawką energii, która każe chłonąć życie równie mocno jak ciało
wchłania trucizny mające leczyć. To
książka będąca pewną afirmacją żałoby. Nie umniejsza i nie banalizuje strachu
oraz bezkompromisowości śmierci. A jednocześnie widzi w oczekiwaniu na nią stan
pewnej wyjątkowo perfidnej samotności, wobec której konieczny jest bunt, by
zachować swobodę – także mówienia i pisania o tym, o czym wielu boi się mówić i
pisać. Żukowska nie jest ani wyjątkowo odważna, ani też jakoś specjalnie
zdeterminowana ku temu, by wzmacniać intensywność życia, czując jego kres. Jest
przede wszystkim mądra i uważna. Względem siebie, swoich potrzeb. Oczekiwań
jako pacjentki, jako kobiety, jako człowieka, któremu dyskurs społeczny próbuje
nadać znamiona albo jakiejś winy, albo wielkiego bohaterstwa. Nowotwór jest tu
stanem krytycznym ciała, ale jednocześnie punktem wyjścia do tego, by pozbawić
się krytycyzmu względem siebie. By ujrzeć swoje ciało w chorobie oraz duszę w
pewnym rodzaju oczekiwania. Trzeba poczuć i zrozumieć ten niesprawiedliwy i
bezwzględny czas, jaki został wytyczony, ale przede wszystkim trzeba zrozumieć
własne potrzeby. To nie jest poradnik. To nie jest przewodnik. To uczciwie
spisana narracja, w której ból, strach, oczekiwanie i tęsknoty łączą się w
pewną spójną całość pytania. Zadawania mądrych pytań w czasie, w którym
mądrością ma być po prostu akceptacja. A nie o nią, może nie przede wszystkim o
nią chodzi.
„Mięcho”
to książka bardzo bezpośrednia. Jest świadectwem świadomego buntu, gdy Żukowska
zdaje sobie sprawę z tego, że jej życie musi mieć inny rytm niż ten wyznaczany
przez kapiące w kroplówce toksyny. Autorka świadomie
podkreśla, że nie szuka łatwych ulg w wierze. Wierzy w samą siebie. W siłę i
świadomość tego, że ma prawo być ekshibicjonistką, ma nawet obowiązek ujawniać
sprawy i formułować problemy, które w sferze tabu wciąż stygmatyzują chorych na
nowotwory. Chorych, których wciąż przybywa. Dla których „Mięcho” może być
lekturą trudną, bo w pewnym stopniu bezkompromisową. Ale to przede wszystkim
narracja dla tych, którzy stoją obok i jedyne, co potrafią wyrazić, to
współczucie. „Mięcho” to ostatecznie książka o trudnych, lecz jak najbardziej
świadomych wyborach. Niewarunkowanych niczym, odważnych, pozwalających odnaleźć
swą tożsamość w tym, co chce ją zrujnować. Żukowska wskazuje, czego należy się
bać, do czego podchodzić z dystansem, a wobec czego pokazać niefrasobliwość i
mądrze się buntować. Cieszę się, że zostawiła po sobie coś na kształt
epitafium. Pozostawiła myśli i emocje. Ślad po tym, że wszystko, co związane ze
swoją chorobą, chciała przeżyć świadomie i przyjrzeć się temu z różnych stron.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz