Wydawca: Znak
Data wydania: 13 marca 2019
Liczba stron: 272
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Czułość samotności
Długie tytuły to dla mnie
zawsze oznaka pewnej ekscentryczności prozy, którą firmują. Tutaj jest trochę
inaczej, bo tytuł zaznacza specyficzną osobność tej powieści. Filip Zawada
pisze bowiem o ludzkim wyobcowaniu i poczuciu zbędności, jako głos sumienia
dobierając sobie niepotrzebnego nikomu chłopca, bacznego obserwatora
zmieniającej się rzeczywistości. A raczej tego jej sennego wycinka
charakterystycznego dla prowincji. Miejsca, w którym kościół odgrywa
najważniejszą rolę, a dylematy egzystencjalne rozważają pijaczkowie pod
sklepem. Zawada trochę mnie rozczarował konstrukcyjnie. Mam na myśli to, że
książka pełna jest sentencji, bon motów, dobrych rad i definicji przeżywania
świata, ale jest tego za dużo jak na percepcję dziecka. Właściwie starego
maleńkiego, ale i to nie tłumaczy faktu, że w „Rozdeptałem czarnego kota przez
przypadek” za dużo jest zdań z wyraźnie odciśniętymi na końcu kropkami.
Poza tym jest to lektura
bardzo interesująca. Dowcipna, ironiczna i inteligentna, a jednocześnie
przeraźliwie smutna. Ten smutek ma tu wiele znaczeń i jest ukazany w kilku
kontekstach. Autor nie musi stosować
hiperboli i pisać o tym, że jego dziecięcy bohater został znaleziony na
śmietniku. Widzimy, jak mocno nie przystaje do świata, w którym musi
funkcjonować, co jest ukazane w kilku rozpaczliwych próbach wołania o uwagę.
Jak bardzo jest temu światu zbędny i jak wciąż na nowo uczy się być dzielnym i
trwać w jakiejś wewnętrznej sile wobec rzeczywistości pełnej deficytów. Tych jest tak wiele, że Franciszek to przede
wszystkim suma braków, zaniedbań i wstydu ludzkości. Tej ludzkości, która przejmuje się dziecięcą krzywdą tylko przez
chwilę. Zawada pokazuje, w jaki sposób jego chłopiec trafia na margines życia.
Nikt nie chce go adoptować, choć znajdują się rodzice nawet dla jego
przyjaciela debila. Nazwanego tak czule i będącego kimś kolejnym, z kim trzeba
się pożegnać. Nieprzypadkowo zatem ważne jest w zrozumieniu tej opowieści
zdanie: „(…) najłatwiej opowiada się o tym, czego nie ma”.
Franciszek nie ma rodziców,
nie ma domu, nie ma poczucia przynależności do kogokolwiek. Nie ma celu w
życiu, bo jego istnienie wydaje się bezcelowe. Zrodziło się w wyniku przypadku
i wciąż jest takim fatalnym przypadkiem. Bohater miewa wyrzuty sumienia, kiedy
to właśnie jemu przytrafia się chwilowo coś dobrego. Bo jakże to możliwe? Nawet
lizaka trzeba zjeść po kryjomu, żeby inni nie widzieli, że mu się poszczęściło.
Że jest mu przez chwilę dobrze. Bo Franciszek to dziecko tęskniące do tego, by
ktoś je zabrał stąd, gdzie jest w sensie dosłownym i metaforycznym. Czeka na
pociąg na pustym dworcu kolejowym i jego marzeniem jest to, aby ów pociąg
przyjechał. Najchętniej zapisałby sobie w testamencie drogę do nieba, bo
włóczenie się po kręgach ziemskiego piekła zna już nazbyt dobrze. Jest samotny,
sfrustrowany, ale potrafi być złośliwy i ironiczny.
Bo to oręż w walce przed
światem domagającym się bycia posłusznym i
najlepiej niewidzialnym. Zakonnice z sierocińca chcą widzieć Franciszka tylko
wtedy, kiedy jest im potrzebny. A nikt nie potrzebuje ani tego chłopca, ani
jego rojeń o roli Boga w życiu ludzi, ani jego niespokojnych snów, ani też
tytułowego kota, jedynego przyjaciela będącego punktem odniesienia rozważań o tym, co w życiu słuszne i co sensowne. Filip Zawada stara się nie przekroczyć tej
granicy, za którą jego dziecięcy bohater będzie już tylko manipulował
czytelnikiem. Nie ma tutaj szantażu emocjonalnego, ale jest boleśnie nakreślona
sytuacja, w której znajduje się dziecko, któremu po prostu trzeba współczuć.
Ale mam wrażenie, że w tej książce nie o współczucie chodzi. Bardziej o wydobywanie
się ze swojego niegotowego, nigdy nieuporządkowanego świata przeżyć i doznań.
Że autor chce nas ze swoim bohaterem skonfrontować, ale także zbliżyć do niego
w nieco inny, nieoczywisty sposób. Franciszek to domorosły filozof. A wszystko,
co ocenia, krytykuje, ośmiesza i komentuje, to spektrum doznań dorosłego
człowieka. Takiego, w którego życiu wciąż są miejsca na zwątpienia i wahania.
Na strach, poczucie wyobcowania i niechęć do kierunku, jaki nadaje swojemu
życiu.
„Rozdeptałem
czarnego kota przez przypadek” to pełna specyficznego humoru opowieść o tym, w
jaki sposób stawić czoła życiu, które w większości przypadków jest po prostu
ponure. Jedna z zakonnic ucieka przed nim w nałóg. Niektórzy w
agresję. Inni w apatię. Franciszek nie chce być obojętny, choć przecież wszyscy
są daleko od niego samego, jego przeżyć i emocji. Dlatego pozwala w swoim życiu
pomyszkować Bogu, wchodzi z nim w specyficzną relację. Jest bękartem, który
musi być twardszy niż jego własny los, nie jest podręcznikowym przykładem
bożego dziecka, jest za to być może tym bożym wyrzutem sumienia i najlepiej by
było, by zapakował się w paczkę i nadał do innego świata, w którym może
znajdzie miejsce dla siebie. Bóg tymczasem milczy i jest równie obojętny jak
świat. A jednak wydaje się wiedzieć o bohaterze zaskakująco wiele. I daje się
czasem zaskoczyć, bo życie to splot wyjątkowo niespodziewanych okoliczności, z
których nigdy nie wiadomo, co wyniknie.
Poza
sztucznością i pewnym niedopasowaniem puent kończących wiele rozdziałów Filip Zawada
proponuje nam jednak ciekawą książkę o czułości, tęsknocie oraz takiej formie
budowania sobie bezpiecznej przestrzeni, w której musi być miejsce na kłamstwo,
by uwierzyć w cokolwiek stałego i coś, co może uratować. Nie
podoba mi się sugerowanie wprost, jakie wnioski wyciągać z opisywanych zdarzeń,
ale interesujące jest to, że Filip Zawada przede wszystkim pyta, choć jest to
powieść wspomnianych już deklaracji. Myślę, że to jedna z ciekawszych książek
tego roku, w której fundamentalne pytania egzystencjalne stawia pełen niepokoju
chłopiec – symbol człowieczeństwa, które domaga się definicji, szacunku i
dostrzeżenia. Inspirująca lektura, pozostawiająca jednak w sporym smutku i
melancholii. Ale dzięki temu ten ślad po niej jest znaczący i można zabrać Zawadę
ze sobą w życie. Bo jego historia nie ma zarysowanego końca. Właściwie nie ma
też początku. Jest obrazem fragmentu życia, który domaga się doprecyzowania i
wyjaśnienia. Przygnębiającym obrazem, choć też pozbawionym przejaskrawień czy
przesady. Ciekawa rzecz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz