2019-11-29

„Kortyzol” Przemysław Gulda


Wydawca: Prószyński i S-ka

Data wydania: 7 listopada 2019

Liczba stron: 240

Oprawa: miękka

Cena det.: 36 zł

Tytuł recenzji: Męski smutek

Książka Przemysława Guldy wzbudziła we mnie ambiwalentne odczucia. Wciąż na nowo ścierały się ze sobą niedowierzanie, współczucie, ciekawość i poczucie, że nie mam prawa przebywać w tym świecie, że to wszystko jest zbyt intymne, że z taką treścią nie powinno się występować publicznie. Czytałem jednak z uwagą do samego końca. To świadectwo osobistej odwagi, ale również książka mogąca sugerować niewłaściwe tropy, być może dla wielu bardzo mylące i dodatkowo wpędzające w opresje. To, co ma wyróżniać „Kortyzol”, to opowiadanie o smutku poprzez płeć. Tak jakby rzeczywiście płeć warunkowała inne jego przeżywanie. Myślę, że Gulda chce przede wszystkim sprzeciwić się powszechnemu wizerunkowi cierpienia i rozpaczy, które – nie jest to jednak normą – sankcjonowane są bardziej w przypadku kobiet, to znaczy kobiety mogą śmiało je wyrażać, przede wszystkim w przestrzeni publicznej. Tymczasem otrzymujemy spowiedź cierpiącego mężczyzny. Takiego, który nie wstydzi się swych łez, umiejącego przyglądać się osobistej melancholii, umiejącego ją akceptować i poszukiwać dróg wspólnej egzystencji. „Kortyzol” z jednej strony opowiada o tym, co bardzo ważne – o umiejętności mierzenia się z własnym bólem i sankcjonowania w sobie stanu smutku, bez spychania go gdzieś w podświadomość, gdyż trzeba sobie jakoś radzić, a nikt z nas nie chce o cudzym zwątpieniu słuchać, bo ono może nadwątlić nas samych. Z drugiej jednak strony ta książka dezinformuje, wręcz kłamie. Wówczas kiedy autor sugeruje, że leki antydepresyjne są uzależniające, a terapia jest dla tych, którzy nie potrafią rozmawiać ze sobą i nie mają nikogo, z kim mogliby przedyskutować, dlaczego są smutni.

„Kortyzol” świetnie portretuje, jak to, co konieczne w stanie pogłębionego smutku, staje się wręcz irracjonalne – rozmywają się życiowe priorytety, wygaszane są naturalne potrzeby ciała oraz umysłu. Pokazuje krok po kroku, jak zajęcia, działania, rozmaite rzeczy czy kontakty z ludźmi na naszej drodze zaczynają tracić sens, a wraz z nim jakąkolwiek wartość. To zatem interesujące studium wyobcowania w wewnętrznej udręce i bardzo słuszny zwrot ku tym mężczyznom, którzy nie dają sobie prawa do przeżywania smutku, co może go tylko potęgować, rodzić dodatkowe frustracje. Cyniczny odbiorca może stwierdzić, że Gulda napisał książkę o tym, jak rzuciła go dziewczyna i jak bardzo mu z tym źle, ale trywializowanie pokazanego problemu nie jest na miejscu. Są fragmenty, które bardzo przejmują – metafora walki ze sobą czy rozpaczliwe próby pożegnania osoby decydującej się na koniec, którego autor nie akceptuje.

Są jednak inne problemy przy odbiorze tej narracji. Napisana jest w zasadzie w tonie sprawozdawczym, ale pojawiają się momenty, w których autor próbuje być poetycki i symboliczny. Nie wychodzi to za dobrze, gdy czytamy o pościeli zimnej z rozpaczy, i nie wypada też przekonująco, kiedy w funkcji symbolu stoi sytuacja lub zdarzenie dość trywialne. Kolejna sprawa to liczne powtórzenia. Zdaję sobie sprawę, że mają oddawać rytm myślenia zdruzgotanego człowieka, który wraca wciąż do tych samych przemyśleń, bo taka jest naturalna kolej rzeczy, kiedy w smutku chce się coś wyprzeć, a pamięta to bardzo intensywnie. Problem polega na tym, że książka na tym cierpi. Odbiór czytelniczy również. Gulda posługuje się powtórzeniami nie całkiem chyba świadom tego, że niszczą mu „Kortyzol”. Opowieść o bohaterstwie walki z własnymi demonami, która jednak jako książka musi przykuwać uwagę, a jedynie rozprasza ją powrotami wciąż do tych samych kwestii.

Kolejna zastanawiająca mnie sprawa to nazywanie swojego stanu depresją bez żadnej profesjonalnej diagnozy. O ile bohater książki niechętnie udaje się do psychoterapeuty, gdzie powiela najczęstszy błąd w postaci oczekiwania, że terapeuta przekaże gotowe recepty na poprawę nastroju, a nie zasugeruje, jak naprawdę rozmawiać ze sobą, o tyle nie ma tu mowy o ani jednej wizycie u psychiatry. A to przecież lekarz, a nie lektura objawów w Internecie, daje właściwą diagnozę. Odnieść zatem można wrażenie, że narrator Guldy po prostu coś sobie wmawia i potem usilnie tropi te objawy, które zgadzałyby się ze wskazaną teorią.

Nie mam pojęcia, jak nazywa się smutek opowiadającego, ale mam wrażenie, że w tej historii za dużo jest egocentryzmu, który prowadzi do teatralizowania pewnych zachowań i niepotrzebnej górnolotności oczywistych przemyśleń. To naprawdę ciekawa autoanaliza, jednak ma się wrażenie, że nie wychodzi poza to, co subiektywne, nie analizując nawet dobrze objawów somatycznych. Gulda chce zobrazować trudność w byciu samemu po rozstaniu, ale także uwierające przekonanie, że szczęściem może być tylko związek – poza nim jest nicość, rozpad, zmierzanie ku destrukcji. Oczywiście od początku jest się bardzo ciekawym, ku czemu te wszystkie rozważania zmierzają, potem jednak pojawia się rozczarowanie, ale cały czas staram się pamiętać o społecznej oraz terapeutycznej roli tej książki. Jest ważna, gdy uświadamia, że przeżywanie słabości to nie domena kobiet, i jest też potrzebna jako skrupulatny zapis stanu wewnętrznego konfliktu. Bohater w gruncie rzeczy nie chce czuć się źle, ale pozostawiony samemu sobie nie jest w stanie wydobyć się z matni.

Zastanawia mnie też, dlaczego kobiety nazywane są tu konsekwentnie dziewczynami, a jeśli chodzi o odniesienia do męskości, mamy głównie zaprzeczenia stereotypom. Pojawiają się też dyskusyjne tezy, jak ta, że mężczyźni w przeciwieństwie do kobiet nie potrafią słuchać. Na pewno „Kortyzol” opowiadający o rozpaczliwych próbach rekompensowania sobie życiowych braków jest książką uniwersalną i absolutnie wykraczającą poza płeć. W innych kwestiach jest już inaczej. Na co mają społeczne przyzwolenie kobiety? W jaki sposób z trudnościami emocjonalnymi mają radzić sobie mężczyźni? Która płeć której daje większe wsparcie w dramatycznych chwilach upadku? Pojawia się sporo pytań do dyskusji, ale dominuje jednak przekonanie, że autor chce coś udowodnić, a w zasadzie niczego nie jest pewien. Dlatego też czytanie tej książki było dla mnie uwierające, z wieloma sprawami się nie zgadzałem. Najtrudniejsze było jednak przyjęcie zasadniczej tezy – że w obniżeniu nastroju zdecydowanie inaczej działa kobieca, a inaczej męska sfera emocji. Dlatego „Kortyzol” pozostawia mnie pośród wątpliwości i pewnego zagubienia. Kompletnie nie mam pojęcia, czy to dobra, czy zła książka. Na pewno jest świadectwem nietuzinkowej wrażliwości i pewnej determinacji. Opowiedzieć swój świat smutku publicznie w taki bezpośredni sposób trzeba umieć. Trzeba też zastanowić się, co w takim monologu wewnętrznym ma być sugestią, a co swobodną refleksją. Granice między nimi trochę się tutaj zacierają.

Brak komentarzy: