2020-04-17

„Baku, Moskwa, Warszawa” Marcin Michał Wysocki


Wydawca: QES Agency

Data wydania: 16 kwietnia 2020

Liczba stron: 320

Oprawa: twarda

Cena det.: 37,99 zł

Tytuł recenzji: W poszukiwaniu siebie

Książka Marcina Michała Wysockiego to dowód na to, że literacka inspiracja kryje się wszędzie, a czasami w relacji z drugim człowiekiem. Wystarczy wówczas uważnie słuchać, a potem dopisać to, co być może nie zostało powiedziane. Prosty sposób i w gruncie rzeczy prosta w swym wyrazie opowieść. Ale napisana jednak nietuzinkowo. W „Baku, Moskwa, Warszawa” najważniejsze to podkreślenie wagi oraz istoty stwierdzenia „mój czas”. Opowiedziana jest niespiesznie historia, w której nie ma też jakichś dramatycznych zwrotów akcji, choć dramaty – społeczne i polityczne – rozgrywają się w czytelnie zarysowanym tle. To budująca narracja o tym, że konsekwencja w działaniu pozwala spełnić marzenia, ale również rzecz pokazująca, jak te marzenia konfrontują się z nieprzewidywalną prozą życia. Wysocki napisał o istocie ludzkiej tożsamości i o różnych strategiach buntu. Wskazuje w tej książce, że to, co w nas najlepsze, bardzo często rodzi się jako reakcja opozycyjna wobec niesprzyjającej nam rzeczywistości. Jest w tej narracji też dużo nostalgicznej refleksji o tym, czym jest emigracja. Ale również wskazanie, że życiowa podróż może być celem samym w sobie, choć często generuje sytuacje niebezpieczne i niepokojące. Sadiq z tej powieści jest takim wschodnim Odyseuszem, który nie spodziewa się jednak tego, do jakiej Itaki dotrze. Czyta się to bardzo dobrze i z przekonaniem, że ta fikcja literacka to rzeczywiście treść czyjegoś życia.

A fikcyjny bohater pochodzi z wieloetnicznego i wielokulturowego Baku, w którym jednak widoczne są animozje wynikające z tego, kto i gdzie się urodził. Azerbejdżan tych kilku dekad minionego stulecia zmienia się na równi z bohaterem. To chyba najciekawsza część tej opowieści: historia tego, skąd Sadiq Aszurow wyruszył w swoją życiową drogę. Bo najważniejsze przed tym wyruszeniem jest przecież to, co zabieramy w sercu w świat. Sielanka rodzinnych wspomnień przełamana jest akcentowaniem tego, co było trudne, bo to świadectwo dorastania pośród miłości, ale także wielu na początku niezrozumiałych antagonizmów. Baku to miejsce, z którego Aszurow wziął to, co do życia najlepsze, lecz również miasto, które z różnych powodów trzeba było opuścić. Po to, by wracać tam jako inny człowiek. Wciąż tak samo zakochany w lokalnym kolorycie. W różnych przejawach emigranckiego życia, które czasem było słodkie jak azerskie figi, ale niekiedy też dokuczliwie w swej słodkości.

Najpierw interesował się kuzynką, potem sąsiadką. Przyszedł czas, że Sadiq zdecydował o życiowej fascynacji. Teatr, film, szeroko pojęta sztuka. A wraz z tym otwarcie na różnorodność ludzkiego istnienia. Baku zachowało się w pamięci jako miejsce, w którym stygmatyzowało się Ormian i gdzie władza radziecka wciąż na nowo dociskała swój ciężki but przy mniejszym lub większym rozlewie krwi. Tymczasem Wysocki pokazuje, w jaki sposób jego bohater nawiązał przyjaźnie z Ormianinem czy Rosjaninem, kwestionując jednocześnie podziały, jakie tworzą się w głowach, by pozornie porządkować rzeczywistość, a tak naprawdę tworzyć iluzję obcości, wobec której trzeba trzymać gardę. „Baku, Moskwa, Warszawa” to opowieść o tolerancji, otwartości umysłu i zbliżeniach z ludźmi, którzy niosą ze sobą te same uniwersalne historie. Spotkania i portretowane relacje burzą uprzedzenia oraz krzywdzące stereotypy. Ta książka jest trochę o odkrywaniu samego siebie w kimś, kto jest inny i pozornie daleki. Pokazuje ważność każdej relacji i dzięki temu wszyscy bohaterowie drugiego planu są tu zarysowani wyraźną kreską.

To też opowieść o tym, jak wyglądają doświadczenia miłości w życiu, które tej miłości oczekuje, ale nie jest gotowe na kompromisy czyniące z uczucia zobowiązanie. Bohater książki bardzo długo szuka kobiety, która zaakceptowałaby go i która przede wszystkim tak jak on poszukiwałaby w miłości uwolnienia, a nie kojarzyła ją z szeregiem ustaleń, oczywistym planem na życie, ponurym poczuciem wygaszania uczucia na rzecz funkcjonowania w ustalonym rytmie i porządku. Dlatego też miłość nie przychodzi do Sadiqa od razu, ale Wysocki portretuje kilka interesujących relacji. Po to, by pokazać, że odwzajemnienie przywiązania musi się odbywać na pewnych uniwersalnych warunkach. Wtedy gdy ludzie chcą z uczuciem podarować sobie wolność. Bo przecież cała ta książka będzie również historią poszukiwania życiowej wolności. W każdym wymiarze, choć bez definiowania i określania.

Marcin Michał Wysocki proponuje nam czytelnicze obcowanie z takim rodzajem bohatera, którego nie można nie polubić. Poczciwość i pewna ugodowość światopoglądowa idą w parze z zauważalnym spokojem Sadiqa. Dzięki zdystansowaniu do najtrudniejszych nawet doświadczeń życiowych otrzymujemy także wyjątkowo stonowaną narrację, w której bolesne momenty życia opowiadane są w taki sposób, że z każdego gorzkiego doświadczenia wynika jakaś nauka dla bohatera. Czasem odnosi się wrażenie, że ta jego poczciwość prowadzi donikąd. Że przydarzą mu się tylko ograniczone okoliczności życiowe. Że w tym buncie i wędrówce nie ma jakiejś dynamiki, wszystko dzieje się bardzo ewolucyjnie. Ale to nie jest opowieść o tym, jak tożsamość wydobywa się z walki. Raczej o mądrości akceptowania tego, na co nie ma się wpływu, przy jednoczesnej czujności, pamiętaniu, by bacznie się rozglądać. Zmiana życiowego azymutu może się kryć w przypadkowo poznanej osobie. Nie trzeba tej zmiany wymuszać przez walkę, spalanie się, emocjonalną wojnę o siebie i świat.

„Baku, Moskwa, Warszawa” to również książka o życiowej pasji. Bohater słyszy z ust swoich rozmówców różne definicje sztuki. Od samego początku chce jednak stworzyć swoją. Sztuka ma być dla niego nie tyle wartością, ile przede wszystkim pojęciem, w którym odnajdzie się egzystencjalny sens. Idziemy drogą twórcy, który poszukuje. Czasem zarzuca sobie zbytnią zachowawczość, ale ostatecznie podąża ku chłopięcemu celowi – ku byciu artystą. W tym znaczeniu możemy obserwować na kartach tej książki, że opowiadana rzeczywistość chce być oddana bardzo plastycznie. Dziełem sztuki w opisie może stać się prozaiczna czynność, spotkanie czy nawiązana relacja. Wysocki opowiada nam historię człowieka, który chce znaleźć uniwersalny wyraz dla wszystkich, najbardziej nawet bolesnych życiowych doświadczeń. I w narracji widać te próby. Całość tworzy zatem wrażenie pamiętnika z czasu doświadczania sztuki oraz artyzmu życia. Bo choć potrafi opowiedzieć o okrucieństwie i ludzkiej podłości, jest to jednak książka mająca dawać nadzieję. Tę prostą, ale również nadzieję, że każdy z nas może odnaleźć życiową drogę, jakkolwiek nieprzychylne byłyby mu okoliczności. Autor nie opisuje tego dydaktycznie, za co jestem mu wdzięczny. Rzadko zdarza się czytać opowieść tak pogodną i tak jednocześnie czułą na to, że owa pogoda ducha to nie przejaw nieodpowiedzialnego optymizmu. Bardzo budująca książka.

Brak komentarzy: