Wydawca: Wydawnictwo
Literackie
Data wydania: 25 marca 2020
Liczba stron: 456
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Los i odchodzenie
To jest paradoksalnie dobry
moment na wydanie tej książki. Trudne czasy, w których pojawiają się trudne
pytania. „Pod słońcem” może złagodzić kilka lęków, a niektóre wątpliwości
wyostrzyć. Czyta się tę książkę z niebywałą przyjemnością. To właściwie
kilka książek w jednej. Opowieści, które wzajemnie się uzupełniają, a czasami
stają wobec siebie w bardzo ciekawym kontraście. Widać dużą pracę twórczą
poetki, która stała się prozaiczką. Niezwykle świadomą tego, jak i o czym
pisze. Kiedy zachwycałem się „Nieważkością”, jej wszelkimi rodzajami
niedomknięć, poetycką wizją tego, jak wyglądają losy kobiet i jak kobiety mogą opowiedzieć siebie, nie
spodziewałem się prozy tak innej, gruntownie podomykanej w niektórych
kwestiach, prozy ponownie portretującej kobiety nad wyraz czule, ale i powieści
o wielu kontekstach, wynikających może trochę z „Nieważkości”. W nowej powieści
Fiedorczuk wyróżnia jedną bohaterkę, oddając jej sugestywną narrację
pierwszoosobową. Ale ta książka to także kontynuacja tematyki zawartej w
zbiorze opowiadań „Bliskie kraje”. Julia Fiedorczuk ponownie opowie o niepokoju
przemijania i bezkompromisowości śmierci. Wydaje mi się nawet, że w „Pod
słońcem” – opowieści o ludzkim życiu – śmierć właśnie jest najważniejszym,
trudnym do przyswojenia, ale i fascynującym bohaterem.
Miłka ma przez całe życie
jedno ważne pragnienie. Chce, żeby już nigdy więcej nie było wojny. Pojawiają
się reminiscencje pierwszego i drugiego światowego konfliktu zbrojnego. Ale
wojna jest tu tylko bolesnym, trochę dusznym tłem. Z wojny wydobywają się
ludzkie lęki i wątpliwości. Fiedorczuk mówi o czasie, w którym definicja
naszej egzystencji dla niektórych musiała zawrzeć się w dwóch naprędce
spakowanych walizkach. Ale wojna to także zło wchodzące w podświadomość coraz
silniej, coraz uporczywiej. Naznacza tutaj prawie każdego. Bohaterowie tej
książki stają na życiowym rozdrożu. Pożegnali wojenną niepewność, by
skonfrontować się z nową formą życia. Ich przekleństwem jest pamięć. Ta pamięć,
o której autorka będzie tu opowiadała w bardzo różny sposób. Ludzie wydobyci z
wojny wchodzą w nową rzeczywistość, w której rany się nie zabliźniły, a nowy
porządek świata dopiero nieśmiało wydobywa się z pamięci chaosu.
Świat przedstawiony „Pod
słońcem” to też rzeczywiste pogranicze. Podlaskie wsie, w których ludzie muszą
przekraczać granice państw, aby poznać się bliżej i zrozumieć, że ograniczenia
w zbliżeniach są tylko formalne. Tam, na wschodzie, kryją się dodatkowe traumy
albo też piękne wspomnienia. Ze wschodu ktoś wracał pełen nadziei na normalne
życie. Tam też ktoś wyjeżdżał, bo miał nadzieję na zmianę. Jesteśmy jednak w
jednym miejscu, topograficznie określonym i czytelnym, ale w miejscu, w którym ludzie
swoje pochodzenie oraz własną tożsamość niekoniecznie definiują tym, do czego
przynależą. Julia Fiedorczuk opowiada ciekawie o jednej z form
przynależności. Tej w związku. Małżeństwo Miłki z Michałem to oś, wokół której
zbudowane zostaną inne narracje. O bliskości ludzi, ale także o ich oddaleniu.
O takiej samotności, którą można przeżywać
również obok drugiej osoby.
Jak wspomniałem, to powieść o
śmierci, która dopada bohaterów w różny sposób. Jest samobójstwo, jest
bezradność ostatnich dni na szpitalnym łóżku, kiedy to trzeba robić dobrą minę
do złej gry. Jest przede wszystkim odsłaniana tajemnica umierania i naszej
gotowości lub braku gotowości na ostatni z życiowych etapów. „Tyle rzeczy jest
do przeżycia” – konstatuje jeden z bohaterów. A jednak z różnych powodów
niektórzy doświadczą ich mnogości, inni zaś nie będą mieli tej okazji. Śmierć
na kartach powieści Fiedorczuk jest oczywiście nieodłącznym elementem istnienia,
ale pokazywana jest w taki sposób, że ma w sobie coś magicznego, trochę
nierealnego. Śmierć jest tu nieco poetyckim zjawiskiem. Groźnym i
przerażającym, ale w niektórych partiach tekstu fascynującym. Dlatego „Pod
słońcem” balansuje między subtelną melancholią a bezkompromisowością opisu
tego, co jest zawsze ostateczne. I to też wielka zaleta tej książki – nie czyni
nas, czytających, bezbronnymi wobec opowiadania o umieraniu, wymaga od nas
czynnej refleksji, ale przede wszystkim ujrzenia śmierci w charakterze symbolu.
Drugim biegunem opowieści z
tej książki jest miłość i ludzkie przywiązanie do siebie. „Miłość jest dla
młodych” – mówi matka Miłki. Fiedorczuk opowie o miłości jako o czymś, co
wyzwala się czasem w najmniej oczekiwanych okolicznościach, ale też o czymś, na
co możemy być gotowi stale. Relacja wspomnianych już bohaterów zaprezentowana
zostaje z dużą drobiazgowością, jednak autorka nie definiuje tego, co w jej
świecie przedstawionym znaczy „kochać”. Ukazuje, że miłość może pojawić się
zawsze, ale też zawsze być zagadką. Bo sporo spraw, o których traktuje ta
książka, to sprawy zagadkowe na zawsze.
Bardzo podoba mi się to, że
autorka skupia się przede wszystkim na jednostkowym odbiorze trudności życia i
bardzo pięknie opowiada o tym, jak różnorodnie o swe życie potrafimy zapytać.
Nakreślone są ramy czasowe, ale świetne jest to, że najważniejszą rzeczą jest nie
tło polityczno-społeczne, lecz zwyczajne losy ludzi w każdym przejawie ich
niezwyczajności. Fiedorczuk zbliża nas do swoich bohaterów w
taki sposób, że niejako przebywamy z nimi tuż obok w wielu sytuacjach.
Wielokrotnie podzielamy ich lęki i niepewności. To ogromnie istotne, by podkreślić, że „Pod słońcem” to powieść
z bardzo sugestywnymi postaciami potrafiącymi zabrać czytelnika w wiele różnych
podróży. A jednak nie ma tutaj tego, do czego często sięgają twórcy powieści
panoramicznych. Nie ma ścisłego związku z tym, jak zmienia się polska
rzeczywistość powojenna, z tym, jak po wojnie na nowo odbudowują swoje poczucie
wartości wszyscy, którzy stale zadają pytania o to, kim tak naprawdę są.
Fiedorczuk jest naprawdę
wrażliwa na niezwykłość prozy życia, bo portretuje ludzi, których biografie
łatwo mogą zostać zapomniane. Opowiada o tych, którzy z różnych powodów w swej
zwyczajności poczuli się wyobcowani. Jest Saszka, który w swym
wariactwie bezpiecznie zapomniał o sobie i się od siebie uwolnił. Jest
Marianna, która prawdziwej wolności poszukuje w nagim marszu po wsi i po lesie.
Jest najboleśniej chyba samotny Franciszek, nauczyciel, którego śmierć
obrazuje, jak bardzo osobny był dla siebie i innych. Jest też Eugeniusz,
którego los wypędził do lasu, potem z ofiary zrobił przestępcę, a po pobycie w
zakładzie karnym kazał na nowo bać się – tym razem dalszego życia. Wspaniale
jest zbliżać się do postaci portretowanych przez Julię Fiedorczuk i oddalać od
nich. To jedna z tych książek, której odczytań może być tak wiele, jak wiele
jest różnych – choć pozornie podobnych – losów bohaterów. Piękna i mądra
książka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz