2020-04-03

„Pod słońcem” Julia Fiedorczuk


Wydawca: Wydawnictwo Literackie

Data wydania: 25 marca 2020

Liczba stron: 456

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Los i odchodzenie

To jest paradoksalnie dobry moment na wydanie tej książki. Trudne czasy, w których pojawiają się trudne pytania. „Pod słońcem” może złagodzić kilka lęków, a niektóre wątpliwości wyostrzyć. Czyta się tę książkę z niebywałą przyjemnością. To właściwie kilka książek w jednej. Opowieści, które wzajemnie się uzupełniają, a czasami stają wobec siebie w bardzo ciekawym kontraście. Widać dużą pracę twórczą poetki, która stała się prozaiczką. Niezwykle świadomą tego, jak i o czym pisze. Kiedy zachwycałem się „Nieważkością”, jej wszelkimi rodzajami niedomknięć, poetycką wizją tego, jak wyglądają losy kobiet i jak kobiety mogą opowiedzieć siebie, nie spodziewałem się prozy tak innej, gruntownie podomykanej w niektórych kwestiach, prozy ponownie portretującej kobiety nad wyraz czule, ale i powieści o wielu kontekstach, wynikających może trochę z „Nieważkości”. W nowej powieści Fiedorczuk wyróżnia jedną bohaterkę, oddając jej sugestywną narrację pierwszoosobową. Ale ta książka to także kontynuacja tematyki zawartej w zbiorze opowiadań „Bliskie kraje”. Julia Fiedorczuk ponownie opowie o niepokoju przemijania i bezkompromisowości śmierci. Wydaje mi się nawet, że w „Pod słońcem” – opowieści o ludzkim życiu – śmierć właśnie jest najważniejszym, trudnym do przyswojenia, ale i fascynującym bohaterem.

Miłka ma przez całe życie jedno ważne pragnienie. Chce, żeby już nigdy więcej nie było wojny. Pojawiają się reminiscencje pierwszego i drugiego światowego konfliktu zbrojnego. Ale wojna jest tu tylko bolesnym, trochę dusznym tłem. Z wojny wydobywają się ludzkie lęki i wątpliwości. Fiedorczuk mówi o czasie, w którym definicja naszej egzystencji dla niektórych musiała zawrzeć się w dwóch naprędce spakowanych walizkach. Ale wojna to także zło wchodzące w podświadomość coraz silniej, coraz uporczywiej. Naznacza tutaj prawie każdego. Bohaterowie tej książki stają na życiowym rozdrożu. Pożegnali wojenną niepewność, by skonfrontować się z nową formą życia. Ich przekleństwem jest pamięć. Ta pamięć, o której autorka będzie tu opowiadała w bardzo różny sposób. Ludzie wydobyci z wojny wchodzą w nową rzeczywistość, w której rany się nie zabliźniły, a nowy porządek świata dopiero nieśmiało wydobywa się z pamięci chaosu.

Świat przedstawiony „Pod słońcem” to też rzeczywiste pogranicze. Podlaskie wsie, w których ludzie muszą przekraczać granice państw, aby poznać się bliżej i zrozumieć, że ograniczenia w zbliżeniach są tylko formalne. Tam, na wschodzie, kryją się dodatkowe traumy albo też piękne wspomnienia. Ze wschodu ktoś wracał pełen nadziei na normalne życie. Tam też ktoś wyjeżdżał, bo miał nadzieję na zmianę. Jesteśmy jednak w jednym miejscu, topograficznie określonym i czytelnym, ale w miejscu, w którym ludzie swoje pochodzenie oraz własną tożsamość niekoniecznie definiują tym, do czego przynależą. Julia Fiedorczuk opowiada ciekawie o jednej z form przynależności. Tej w związku. Małżeństwo Miłki z Michałem to oś, wokół której zbudowane zostaną inne narracje. O bliskości ludzi, ale także o ich oddaleniu. O takiej samotności, którą można przeżywać również obok drugiej osoby.

Jak wspomniałem, to powieść o śmierci, która dopada bohaterów w różny sposób. Jest samobójstwo, jest bezradność ostatnich dni na szpitalnym łóżku, kiedy to trzeba robić dobrą minę do złej gry. Jest przede wszystkim odsłaniana tajemnica umierania i naszej gotowości lub braku gotowości na ostatni z życiowych etapów. „Tyle rzeczy jest do przeżycia” – konstatuje jeden z bohaterów. A jednak z różnych powodów niektórzy doświadczą ich mnogości, inni zaś nie będą mieli tej okazji. Śmierć na kartach powieści Fiedorczuk jest oczywiście nieodłącznym elementem istnienia, ale pokazywana jest w taki sposób, że ma w sobie coś magicznego, trochę nierealnego. Śmierć jest tu nieco poetyckim zjawiskiem. Groźnym i przerażającym, ale w niektórych partiach tekstu fascynującym. Dlatego „Pod słońcem” balansuje między subtelną melancholią a bezkompromisowością opisu tego, co jest zawsze ostateczne. I to też wielka zaleta tej książki – nie czyni nas, czytających, bezbronnymi wobec opowiadania o umieraniu, wymaga od nas czynnej refleksji, ale przede wszystkim ujrzenia śmierci w charakterze symbolu.

Drugim biegunem opowieści z tej książki jest miłość i ludzkie przywiązanie do siebie. „Miłość jest dla młodych” – mówi matka Miłki. Fiedorczuk opowie o miłości jako o czymś, co wyzwala się czasem w najmniej oczekiwanych okolicznościach, ale też o czymś, na co możemy być gotowi stale. Relacja wspomnianych już bohaterów zaprezentowana zostaje z dużą drobiazgowością, jednak autorka nie definiuje tego, co w jej świecie przedstawionym znaczy „kochać”. Ukazuje, że miłość może pojawić się zawsze, ale też zawsze być zagadką. Bo sporo spraw, o których traktuje ta książka, to sprawy zagadkowe na zawsze.

Bardzo podoba mi się to, że autorka skupia się przede wszystkim na jednostkowym odbiorze trudności życia i bardzo pięknie opowiada o tym, jak różnorodnie o swe życie potrafimy zapytać. Nakreślone są ramy czasowe, ale świetne jest to, że najważniejszą rzeczą jest nie tło polityczno-społeczne, lecz zwyczajne losy ludzi w każdym przejawie ich niezwyczajności. Fiedorczuk zbliża nas do swoich bohaterów w taki sposób, że niejako przebywamy z nimi tuż obok w wielu sytuacjach. Wielokrotnie podzielamy ich lęki i niepewności. To ogromnie istotne, by podkreślić, że „Pod słońcem” to powieść z bardzo sugestywnymi postaciami potrafiącymi zabrać czytelnika w wiele różnych podróży. A jednak nie ma tutaj tego, do czego często sięgają twórcy powieści panoramicznych. Nie ma ścisłego związku z tym, jak zmienia się polska rzeczywistość powojenna, z tym, jak po wojnie na nowo odbudowują swoje poczucie wartości wszyscy, którzy stale zadają pytania o to, kim tak naprawdę są.

Fiedorczuk jest naprawdę wrażliwa na niezwykłość prozy życia, bo portretuje ludzi, których biografie łatwo mogą zostać zapomniane. Opowiada o tych, którzy z różnych powodów w swej zwyczajności poczuli się wyobcowani. Jest Saszka, który w swym wariactwie bezpiecznie zapomniał o sobie i się od siebie uwolnił. Jest Marianna, która prawdziwej wolności poszukuje w nagim marszu po wsi i po lesie. Jest najboleśniej chyba samotny Franciszek, nauczyciel, którego śmierć obrazuje, jak bardzo osobny był dla siebie i innych. Jest też Eugeniusz, którego los wypędził do lasu, potem z ofiary zrobił przestępcę, a po pobycie w zakładzie karnym kazał na nowo bać się – tym razem dalszego życia. Wspaniale jest zbliżać się do postaci portretowanych przez Julię Fiedorczuk i oddalać od nich. To jedna z tych książek, której odczytań może być tak wiele, jak wiele jest różnych – choć pozornie podobnych – losów bohaterów. Piękna i mądra książka.

Brak komentarzy: