2020-12-04

„Nieludzko piękna jesień” Jacek Melchior

 

Wydawca: Seqoja

Data wydania: 30 listopada 2020

Liczba stron: 284

Oprawa: miękka

Cena det.: 42 zł

Tytuł recenzji:  Życie, tatuaże i wtórność

Trudno uznać, że piąta książka Jacka Melchiora jest powieścią, podobnie jak trudno określić jej lekturę mianem satysfakcjonującej. Jakkolwiek wiele sympatii i szacunku mam dla autora, który potrafi czytać i oglądać – książki, filmy i ludzi – wyjątkowo uważnie i z wielkim wyczuciem niuansów, nie jestem w stanie pochwalić „Nieludzko pięknej jesieni”. To złożona z sześciu opowiadań, które śmiało mogłyby funkcjonować jako osobne teksty, opowieść o tym, jak – parafrazując tytuł i cytując jednego z bohaterów – „nieludzko niepojęci” są ludzie. Rzecz pokazująca ich życiowe rozterki, smutki i szczęścia przez pryzmat seksualności połączonej z tym, że urodzili się w danym czasie i w danych okolicznościach. Jesień rozumiana symbolicznie to także czas ich życia – wszyscy stoją w takim miejscu, że na wiele spraw i działań są już za starzy, a wiele innych nie może im się przydarzyć bez względu na metrykę, bo uwarunkowały ich takie, a nie inne zbiegi okoliczności. Największym problemem tej książki jest to, że nie ma w niej czegoś, co stanowiło zawsze cechę dystynktywną twórczości Melchiora. Nie ma tu po prostu soczystej i pasjonującej opowieści. Są biograficzne strzępy, a bohaterowie prezentowani punktowo – albo nieznośnie intymnie obnażani, albo prezentowani w działaniach, których motywów się nie rozumie, bo Jacek Melchior chciał nam opowiedzieć o ludziach dużo, lecz zrobił to nieumiejętnie. Półżycia, które wiodą bohaterowie, domagałyby się bardziej wyraźnej kreski. Empatii i czułości, jakich do postaci ze swoich poprzednich książek autor miał bardzo dużo. „Nieludzko piękna jesień” chce być książką panoramiczną, ale staje się miejscami trudną do zniesienia autoironiczną grą z samym pisaniem. I bardzo uwiera, niestety.

Bo właśnie sposób, w jaki Melchior opowiada swoje historie, to kolejna wada tej narracji. Autor umie dbać o to, by zdania drżały, bodły czytelnika, frapowały go i zwodziły na manowce, ale ten sposób opowiadania stał się już bardzo popularny i czułem się nieco podobnie, jakbym czytał Zośkę Papużankę albo inne pisarki, które piszą asocjacjami. Strumienie świadomości tego typu chyba nie robią już na mnie wrażenia, choć może to tylko przesyt. Jakkolwiek na to patrzeć, w poprzednich powieściach Jacka Melchiora jego charakterystyczna fraza uwodziła. Język podporządkowywał się opowiadanej historii, a nie sam w sobie ją imitował. Tutaj jest trochę tak, jak słyszy to bohater pierwszego tekstu – „wszystko łączy się ze wszystkim”. I robi się niebezpieczna kakofonia, w której można się zagubić, ale która przede wszystkim nieco zmęczy. Nie pomagają też inne formalne dodatki. To nic, że spotkają się tu także Camus, Żulczyk czy Hopper. Ich obecność zdaje się wymuszona, a Jacek Melchior naprawdę nie musi udowadniać swojej erudycji i tego, jak nonszalancko potrafi się do niej odnieść. Cytaty inkrustujące teksty są tu włożone trochę na siłę, podobnie jak motyw tatuowania, który w ostatnim – moim zdaniem najważniejszym dla autora tekście – staje się zupełnie marginalny, jakby Melchior przypomniał sobie, że trzeba tam wcisnąć ten tatuaż w każdą opowieść, tak samo jak tytułowe słowa.

Wspominam historię pisarza, która zamyka książkę, nieprzypadkowo. To przede wszystkim najbardziej obszerny tekst, po którym widać, że z jakichś powodów miał tu być najważniejszy. I jest. Melchior, który wydał każdą powieść w innej oficynie wydawniczej, niby nie opowiada tu o sobie, ale jednak to robi. Trochę kokieteryjnie wychodzi ta opowieść, ale jest niewątpliwie najciekawsza w książce. Melchior portretuje ludzkie dysonanse poznawcze, kreśląc historię pisarza, który z jednej strony chce uwolnić się od swoich narracji, z drugiej jednak – wciąż jest z nimi w gorzkiej symbiozie. Ta ambiwalencja ujawnia się też wtedy, kiedy Melchior wchodzi w rejon groteski, by opisać dzisiejsze relacje między twórcą, jego wydawcą a masowym odbiorcą. Samo pisanie jest tu potraktowane w kategorii życiowego wyzwania. Bo „Nieludzko piękna jesień” stara się na kilka sposobów opowiedzieć właśnie o życiu jako formie wyzwania.

„Wszystko, co dotyczy życia, zawsze jest ryzykiem”. To słowa z jeszcze innego tekstu, znamienne w tym znaczeniu, że bohaterowie całej książki w życiu ryzykowali wielokrotnie. Na tyle, na ile mogli, i w takim zakresie, w jakim szanse na podjęcie ryzyka dawały im pochodzenie, wykształcenie oraz skomplikowane relacje z innymi, w które weszli. Podoba mi się, jak autor „Dojrzałą poznam” portretuje swoje postacie na zasadzie kontrapunktu. Wiekowa Mimi przez dekady żyła w blasku sławy śpiewaczki, ale tak naprawdę przez całe życie skrywała prawdę o sekretnym spotkaniu erotycznym, które nigdy nie miało prawa się wydarzyć i nigdy nie mogło mieć dalszego ciągu. Życie Agi, sprzątaczki, jest seksualnie wyzwolone. Tam, gdzie Mimi odbierała dowody atencji od licznej publiki, Aga otrzymuje je w pomrukach zadowolonych z pieszczot kochanek. Tu ujawnia się sfera wolności bohaterki, ale całe jej pozostałe życie to klatka uwarunkowań i uzależnień. Aga wie, że wyrosła z tak zwanej szarej masy i zawsze będzie nikim, niezauważalna. Tego typu piękne kontrasty, choć w odniesieniu do płci męskiej, zbudowały między innymi „Kochanka” – najlepszą powieść Melchiora. Tu, w tych osobnych tekstach, są jakby szkicem czegoś ważnego, co nie powstało. Na co autor być może nie miał siły, motywacji ani fantazji. Nie chodzi mi o to, że chciałem powtórki z „Kochanka” i jej nie dostałem. Chodzi mi przede wszystkim o to, że najnowsza książka Jacka Melchiora jest świadectwem zmarnowanego potencjału. Nie obronią jej świetne fragmenty, kiedy tworzą naprawdę nużące opowieści o marynarzu wspominającym podboje seksualne czy mężczyźnie tatuującym sobie różę na łydce i także snującym opowieści o tym, z kim się przespał, przetykane apendyksami w postaci tego, kto co złapał podczas intymnych przygód.

Są więc fragmenty, i to bardzo obszerne, które niczego tu nie wnoszą i przez które przebiega się wzrokiem bez większej ekscytacji, ale przede wszystkim bez satysfakcji czytelniczej, że znowu obcuje się ze świadomym swojej wartości pisarzem. Jacek Melchior rozpłynął się tu jakoś, rozdał tym bohaterom za wiele z siebie, ale najgorsze jest to, że językowo opowiada ich w ten sam, po pewnym czasie bardzo statyczny sposób. Chciałbym uwierzyć w to, że ta książka naprawdę opowiada o ludzkiej samotności, zagubieniu, egzystencjalnym lęku przed samym sobą i o tym, że seksualność zawsze jest skorelowana z tożsamością, o czym mało kto poza Jackiem Melchiorem tak dobitnie i ambitnie opowiada. Pozostaje niedosyt i poczucie, że było się blisko czegoś ciekawego, ale tym razem po prostu nie wyszło. Chciałbym to widzieć inaczej, bo pamiętam, jak zachwycały mnie poprzednie narracje autora, i chciałbym wierzyć, że po prostu czegoś nie dostrzegłem albo zwróciłem uwagę nie na to, co najważniejsze. Tyle tylko że nie mam takiego wrażenia, a książkę uznaję za jedno ze sporych rozczarowań czytelniczych tego roku.

Brak komentarzy: