2021-11-26

„Archiwum zagubionych dzieci” Valeria Luiselli

 

Wydawca: Pauza

Data wydania: 15 października 2021

Liczba stron: 528

Przekład: Jerzy Kozłowski

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 44,90 zł

Tytuł recenzji: W drodze

Liczni czytelnicy będą usatysfakcjonowani, zapoznając się z tą powieścią, jedną z bardziej oryginalnych, ciekawych i przede wszystkim wymagających, które ukazały się w tym roku. Na pewno wielbiciele amerykańskich bezdroży. Absolutnie zajmująca powieść drogi, w której widzi się zniuansowanie Stanów Zjednoczonych – wielkiego kraju tak różnych od siebie ludzi. I nie mam tu na myśli tego, w jaki sposób narratorka pokazuje wyrazistsze oblicza ksenofobii, kiedy bohaterowie coraz bardziej na zachód oddalają się od swojego bezpiecznego i liberalnego Nowego Jorku, w którym połączyła ich pasja do porządkowania kakofonii. To też barwna historia pejzażu – także tego emocjonalnego podróżujących. „Archiwum zagubionych dzieci” spodoba się wielbicielom prozy zaangażowanej społecznie. Odnajdą się tu również ci, którzy lubią powieści będące intertekstualnymi zagadkami. Luiselli proponuje również opowieść o dojrzewaniu do odpowiedzialności za własne dzieci oraz rozwoju wrażliwości na los tych pozornie obcych. Finezyjnie prezentująca się przede wszystkim wówczas, gdy zwrócimy uwagę na to, że dzieci nie mają tu imion. Że dziewczynka jest biologiczną córką matki, a chłopiec biologicznym synem ojca. Że rodzice uznają intelektualną demokrację, dzieci mają w ich mniemaniu tak samo rozwiniętą wrażliwość i percepcję jak dorośli. Że w pewnym momencie kończy się narracja o jednej podróży, a zaczyna zaskakująca historia kolejnej. Że Luiselli proponuje tu bardzo niejednoznaczną konfrontację bohaterów z samymi sobą, a są oni bardzo niejednoznaczni. Kto tu z kim tak naprawdę podróżuje i w jakim celu?

To rzecz z górnej półki, ale jednocześnie opowiadająca bardzo wprost i bardzo jednoznacznie o kilku zasadniczych dramatach XXI wieku. O tym, że zapomnieliśmy nagle – to słowa z powieści – że „migracja jest naszą rzeczywistością”. Zawsze była jej integralnym elementem, ale w pewnym momencie i pod wpływem pewnych uwarunkowań zaczęła być postrzegana jako problem. Kiedy autorka opowiada o wykluczeniu niewinnych istot ludzkich, tworzy jednocześnie rozpisaną na kilka rodzajów narracji symboliczną opowieść o tym, jakie konsekwencje niosą ze sobą wykluczanie i samotność wówczas, kiedy ktoś zacznie rozumieć istotę swojego wykluczenia. To rzecz w takim oczywistym i pierwszoplanowym znaczeniu o bezbronnych dzieciach, które ruszają w drogę ku wolności. W znaczeniu metaforycznym, a nawet metafizycznym historię tę opowiada kilkanaście elegii, których strukturę autorka wyjaśnia na koniec, ale dużo ciekawsze jest interpretowanie ich bez wykładu Luiselli. Dlaczego? Chodzi tu przede wszystkim o sposób, w jaki amerykańska pisarka łączy narracje. To, czym dla siebie się stają, w jak silnym związku są ze sobą i jak stopniowo ten związek jest odsłaniany. Bo z jednej strony jest to przecież książka, której linearność wydaje się niezachwiana bez tych uznawanych początkowo za ekscentryczne fragmentów. Z drugiej – to bardzo ambitny projekt literacki, proza synestezyjna, opowieść stworzona za pomocą bodźców odbieranych wszystkimi zmysłami. Historia łącząca w sobie ważkie kwestie społeczne z niezwykle intymnym obrazem poszukiwania siebie w odbiciach, które czasami ułatwiają ujrzenie się naprawdę, ale dużo częściej zacierają obraz nas samych. Jesteśmy złożeni z tego, czego doświadczyliśmy, i z tego, czego nam brakuje. Ale jesteśmy przede wszystkim istotami w wiecznej drodze ku realizacji pragnień. Brzmi to dość prosto, jednak w tej narracji nie jest w żaden sposób prosto pokazane.

Tak więc mamy opowieść o przemierzaniu Stanów Zjednoczonych. Nowojorskie małżeństwo zabiera ze sobą dwójkę dzieci i wszystko rozpoczyna się od sceny wyjazdu – traktowanej dosłownie, ale potem urastającej do rangi jednego z najważniejszych tutaj symboli. Ruszają w kierunku nowego projektu. Każde z nich myśli o swoim. Nie mają pewności, czym skończy się ta podróż. Jest wyraźnie zarysowana niepewność, że dotarcie do celu może ich podzielić. Z jednej strony chcą dotrzeć tam, dokąd jadą, z drugiej jednak – najważniejszy wydaje się sam akt przemierzania przestrzeni, bo wówczas bohaterowie konfrontują się ze sobą w sytuacjach, jakie do tej pory z różnych powodów były im obce. I dla mnie najciekawszą zagadką jest to, ile osób naprawdę udaje się w tę podróż. Bo to, że Luiselli nie zamierza tworzyć oczywistego przekazu, jest widoczne już od samego początku.

O ile fotografia ma być dokumentacją jakiejś całości, o tyle dźwięki mają wzbogacać obraz tej całości o istotne detale, których nie dostrzega się, bo wymagają specyficznej uwagi. Mężczyzna biega tu z mikrofonem po różnych miejscach. Tymczasem jego biologiczny syn robi zdjęcia polaroidem. One stanowią potem integralną część tej powieści. Coś dzieje się tu w nieokreślonej przestrzeni doświadczania życia. „Archiwum zaginionych dzieci” jest również powieścią zadającą oczywiste i bardzo mocne pytania. Wtedy kiedy sugeruje nam społeczny status migracji rozumianej jako problem. I kiedy znaczenie zaczynają mieć dziecięce dramaty. Dziecięca nieumiejętność konfrontowania się z granicą – tą oczywistą, oddzielającą od rodziny i wolności, ale również z tą mentalną, gdy doświadczenie przestaje nazywać się rozwojowym, a ma stać się częścią tak zwanej dojrzałości. Tymczasem Luiselli dramatycznie pyta na kartach swojej powieści: „Co się dzieje, gdy zostawia się dzieci zupełnie same?”. Niespodziewana różnorodność sugerowanych odpowiedzi zaskoczy takiego czytelnika, który zawsze jest pewien, że potrafi przewidzieć rozwój fabuły w czytanej książce.

Tu jeszcze jedna opowieść ukryta jest w pudłach, które rodzina zabiera w drogę. Jest w nich to, co oczywiste, ale i nieoczywista pustka. Są książki, bo w tej powieści ukryło się ich bardzo wiele. Ślady innych lektur są bardzo często mroczne, a czasami finezyjnie fragmentaryczne. Widać, że autorka zastosowała swój prywatny klucz, by zaintrygować intertekstualnością, ale równocześnie wciąż mylić tropy. Opowiada się tu również każdy z bohaterów osobno. Nie musi do tego używać słów. Choć oczywiście najważniejsza jest opowieść – w tym znaczeniu archaicznym, w swojej mitotwórczej funkcji. I jest nasze wyjście naprzeciw tej opowieści. Dlatego spośród wielu nawiązań i parafraz literackich najbardziej podoba mi się włączenie tu ducha Whitmana, kiedy odczytujemy „Archiwum zaginionych dzieci” jako specyficzny zwrot ku nieznanemu. Bohaterowie mocno wsłuchują się w innych, ale czy dostatecznie uważnie słuchają samych siebie? Kto i na jakich zasadach zwraca się tu ku zagadce? Co w gruncie rzeczy jest nieznane, a czemu autorka próbuje złudnie nadać ramy czegoś w pełni zrozumiałego?

To bardzo ciekawa powieść o tym, w jaki sposób na miarę naszych czasów można portretować literacko przestrzeń, czas, dźwięk, emocje czy ludzkie wyobcowanie. Myślę, że Valeria Luiselli dołożyła wszelkich starań, by liczba interpretacji tej książki była równa temu, ile razy się ją przeczyta. To na pewno przewrotna, ale dość mroczna opowieść o tym, gdzie zaczyna i kończy się wolność, a także o wolności wyboru i samostanowienia. Intrygująca dodatkowo, kiedy snuje fantazje o lustrzanym odbiciu naszych stanów emocjonalnych, które bardzo często są zagadką dla otoczenia. Jedna z ciekawszych amerykańskich powieści drogi. A tam naprawdę już trudno wymyślić i skonstruować coś oryginalnego w tym zakresie. Zdecydowanie zatem warto się z nią zapoznać.

Brak komentarzy: