2022-03-07

„Błękitne noce” Joan Didion

 

Wydawca: Relacja

Data wydania: 9 marca 2022

Liczba stron: 256

Przekład: Jowita Maksymowicz-Hamann

Oprawa: twarda

Cena det.: 44,90 zł

Tytuł recenzji: Macierzyństwo utracone

Kiedy recenzowałem poprzednią wydaną w Polsce książkę Joan Didion, jej autorka jeszcze żyła. „Błękitne noce” są już głosem umarłej. Tym bardziej boleśnie i dosadnie ta niezwykle intymna książka rezonuje w wyobraźni odbiorcy. W oczywistym znaczeniu jest ona kontynuacją „Roku magicznego myślenia”, ale uważam, że jej wydźwięk jest dużo bardziej kameralny – nie tylko dlatego, że Didion koncentruje się tu jedynie na dramacie odejścia córki, nie łącząc go z kolejnym ciosem utraty jak we wspomnianej książce i mniej orbitując tutaj wokół własnej tożsamości twórczyni. Nie jest tak, że „Błękitne noce” to będzie wyłącznie pamiętnik cierpiącej matki. Joan Didion po raz kolejny wspomina o tym, jakie doświadczenia – także twórcze – ukształtowały ją jako osobę gotową albo niegotową na ogrom cierpienia, które musiała przyjąć. Ta książka mocniej niż „Rok magicznego myślenia” podkreśla bezkompromisowość śmierci. Wiąże ją silnie z filozofowaniem na temat upływu czasu. Tego, że jest tak samo bolesny w przeszłości i teraźniejszości. W tak samo niewielkim stopniu goi rany i rzadko zadaje pytania, na które nie ma odpowiedzi.

Jeśli już jestem przy pytaniach retorycznych, to warto zaznaczyć, że „Błękitne noce” są narracją, w której uderzają one w nas wyjątkowo sugestywnie. To pytania o to, czy na każdym etapie życia Didion była dobrą matką dla Quintany. W nich zawarta jest intymna wątpliwość, czy wszystkim wydarzeniom związanym z córką poświęcano należną im uwagę, gdy Quintana żyła. Bo autorka konfrontuje się tu z utratą w bardzo klasyczny sposób – oglądając przedmioty po zmarłej i dotykając ich. A gdzieś między tymi rzeczami – takimi jak zachowany mleczny ząb córki czy jej ubrania – czai się nieznośna niepewność tego, czy ukochana istota otrzymała wszystko to, co powinna była otrzymać.

Didion porusza tutaj kwestię macierzyństwa, wspominając adopcję nieżyjącej córki. Te ważne momenty, w których mogła się ona czuć bezpieczna i zaopiekowana także wtedy, kiedy poznała prawdę o swoim pochodzeniu. Kiedy miała okazję skonfrontować się z rodziną biologiczną. „Błękitne noce” to studium najważniejszej na świecie więzi, która niekoniecznie musi mieć związek z biologią. Nie trzeba urodzić córki, aby dać jej to, co najlepsze. Nie trzeba dopisywać zbyt jasnych definicji do schematów i uproszczeń. Quintana pojawia się w życiu Didion dokładnie wtedy, kiedy autorka tego najbardziej potrzebuje i jest całkowicie gotowa na bycie matką ze wszystkimi tego konsekwencjami. A jednak nie spodziewa się najboleśniejszej z możliwych sytuacji: momentu, w którym córka umiera, a matka ma żyć dalej.

Cytowany w książce Bonaparte twierdził, że strasznie jest umierać bezdzietnie. Widzimy, że dużo bardziej straszne, przejmujące do głębi i na zawsze, jest przeżyć własne dziecko. Nieopisanym i największym cierpieniem jest przyglądanie się temu, jak życie uchodzi z kogoś, komu to życie, jego możliwości, troskę i poczucie bezpieczeństwa, dawało się zawsze bezwarunkowo. A tymczasem staje się w obliczu czegoś bezkompromisowego. „Błękitne noce” to zatem rzecz o najtrudniejszej do uniesienia bezradności. Ale również opowieść o wyjątkowej relacji i dziewczynce stającej się kobietą przy matce ofiarowującej jej przede wszystkim wybór. Zawsze.

Śmierć nie jest wyborem. Śmierć jest przypadkiem i okrucieństwem. Didion wspomina w tej książce znajome osoby, które odeszły ze świata przedwcześnie. Asocjacje krążą tutaj wokół niezawinionego cierpienia tych pozostających przy życiu – zmuszeni są, by zaakceptować nieakceptowalne. Ale jest to też wstrząsająca narracja o tym, jak sama Didion mierzyła się ze słabościami swojego organizmu. O czasie, w którym nie była pewna, czy nie doświadcza choroby, za którą stać będzie tylko odejście ze świata. I z bolesną potem pewnością tego, że autorka jednak będzie żyła dalej, a jej organizm nie odmówi pracy. Ktoś otrzymuje od losu więcej szans niż ktoś odchodzący zdecydowanie za wcześnie. W taki sposób krystalizuje się tu opozycja życia i śmierci, którą Didion definiuje po swojemu, nadając jej coraz szersze znaczenie. Tkwi w pułapce niemocy, ale z drugiej strony wie, że jej egzystencjalnym obowiązkiem jest określenie granic między istnieniem a nieistnieniem oraz zrozumienie swojej roli w tym pierwszym. W istnieniu matki, przyjaciółki, najbardziej oddanej osoby i człowieka, którego rozpacz spowodowana utratą staje się niezwykle trudna do opisania.

Tytuł nawiązuje do zjawiska atmosferycznego, które staje się symbolicznym czasem przejścia i przemiany. Ta książka opowiada o tym, że właśnie w tym najtrudniejszym momencie życia tożsamość Didion domaga się nowego definiowania. Dzieje się to wówczas, gdy autorka bardzo intensywnie spotyka się z doznaniami czasu przeszłego. Tam ukryte jest to, co zarówno daje jej siłę w obliczu odchodzenia ukochanego dziecka, jak i konstytuuje niemoc. Będzie to zatem opowieść umieszczona między tym, czego się doświadczyło, a tym, czego się doświadcza – i czego istoty nie można nazwać. Nade wszystko „Błękitne noce” to świadectwo egzystencjalnego smutku. Tak napisane, że chwilami odnosi się wrażenie, iż nie powinno się mieć dostępu do tak prywatnych zapisków. A jednak to, co prywatne, staje się tu uniwersalne. Razem ze śmiercią przychodzi również zło. Coś na tyle mrocznego, że umieszcza osobę, która doświadcza umierania kogoś bliskiego, w bezczasie – nie jest ona ani wśród żywych, ani w cieniu życia. Opowiadając o rozpaczy matki, Didion sugestywnie i na wiele sposobów portretuje będący jednym z doświadczeń granicznych stan bezradności. Potem jest się już kimś innym. W miejscu kogoś nieistniejącego. Zmarła Quintana będzie już tym, co i w jaki sposób zapamiętała jej matka. A cała opowieść koncentruje się na tym, że pamięć przynosi chwilowe ukojenie, jednak jest również czymś, co staje się najbardziej okrutne.

Wyjątkowo wzruszające są te fragmenty, w których Joan Didion kompulsywnie pyta samą siebie o to, czy przypadkiem nie było tak, że czegoś nie zauważyła, nie zrozumiała, coś mimowolnie pominęła w relacji z córką. Czy właściwie koncentrowała się na tym, w jaki sposób Quintana wyrażała swoje potrzeby. Czy umiała wyjść tym potrzebom naprzeciw. W końcu – czy właściwie komentowała to, co należało skomentować. „Błękitne noce” są bowiem w pewnym stopniu opowieścią o tym, czego córka mogła nie usłyszeć, a co teraz zapisane nabrzmiewa żalem i rozczarowaniem. Poczuciem tego, że być może było się niedoskonałym rodzicem. Podczas gdy zawsze jest się kimś takim w niedoskonałym – gdyż kończonym zawsze śmiercią – życiu.

Kompozycja przypomina „Rok magicznego myślenia”, bo powraca swoista chaotyczność i podporządkowanie tej narracji asocjacjom. Didion zakłada oddawanie swoich stanów emocjonalnych za pomocą rozchwianej struktury książki. Pojawiają się tu zdania wyraźnie oznajmujące, z dosadną kropką na końcu, lecz również wypowiedzenia wielokrotnie złożone z wtrąceniami – chwiejne i skomplikowane jak emocje stojące za frazą, nad którą autorka mimo wszystko świadomie panuje. Pozostaje jednak margines przypadkowości. Miejsca, w których odbiorca może zastanawiać się nad tym, czy akurat ta refleksja powinna być refleksją publiczną. Ciekawe jest również przyglądanie się temu, w jaki sposób Didion buduje tu napięcie, które potrafi za chwilę zniwelować. Wciąż jednak znajduje się w swoistej egzystencjalnej poczekalni. Pomiędzy rozpaczą a nadzieją jest ukrytych bardzo wiele przeżyć. Wracając do przeszłości z córką, amerykańska intelektualistka odsłania bezradność umysłu wobec siły zderzenia z faktem, którego nie można zaakceptować. Teraz autorka jest już poza światem, poza wątpliwością, poza tęsknotą czy gniewem. Kiedy czyta się „Błękitne noce” ze świadomością, że Didion nie dopowie ani nie dopisze tu już żadnego zdania, ta narracja przejmuje wystarczająco mocno, by pozostać w myślach na długo. Piękna książka o rozpaczy i rozpaczliwa opowieść o tym, jak śmierć rujnuje każdy piękny obraz świata, gdy wspomnienie bardziej uwiera, niż daje wytchnienie.

Brak komentarzy: