2022-04-01

„Wizyta” Katharina Volckmer

 

Wydawca: Pauza

Data wydania: 4 kwietnia 2022

Liczba stron: 128

Przekład: Agnieszka Walulik

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Przesyt prowokacji

Najbardziej rozbawiło mnie w tej książce to, że bohaterka przekroczyła trzydziesty rok życia i uznaje, że wkracza w starość. Ale w króciutkiej „Wizycie” nie ma wielu momentów, w których można się uśmiechnąć. Cała ta literacka diatryba – bo tak ją poniekąd odbieram – jest książką absolutnego przesytu. Miałem wrażenie uczestniczenia w jakimś zamęcie, w którym słowa wyrażają światopogląd, opinie, podsumowania i wnioski z tych podsumowań będące bardzo często banałami przedstawionymi tutaj w prowokacyjnej konwencji. Narracja Kathariny Volckmer to taki trochę „Kompleks Portnoya” à rebours. Po pierwsze – wyznania naprawdę młodej kobiety, choć tu powinien być już od razu postawiony znak zapytania. Po drugie – monolog Niemki kierowany do Żyda, opowieść o niemieckim wstydzie nazizmu z ukazaniem tego wstydu w najbardziej kontrowersyjnej formie. Po trzecie wreszcie – opowieść kierowana do spowiednika, który coś naprawia, zmienia i konstytuuje, ale robi to dużo lepiej niż terapeuta, bo terapia zostaje u Volckmer zakwestionowana, zdeprecjonowana i w niektórych fragmentach ośmieszona.

Osoba wypowiadająca się w tej minipowieści nie leży na kozetce, gdzie milczący mężczyzna koncentruje się na jej opowieściach. To nie gabinet psychoterapeutyczny. Odsłanianie tego, gdzie się znajdujemy, to ciekawa przygoda literacka, zatem warto pozostawić tę kwestię zagadkową. Tym bardziej że to, czego doświadcza tu ktoś uprawiający dość męczący monolog, jest związane z tym, czego dowiadujemy się o opresji, kulturowych wyznacznikach płciowej dominacji i o tym, że przemoc wbrew polskiej gramatyce jest jednak rodzaju męskiego.

Największa niespójność i nielogiczność „Wizyty” polega moim zdaniem na tym, że opowieść wydobywa się z ust kogoś, kto ma pretensje do świata, że zawsze jest przez nas widziany przez pryzmat osobistych doświadczeń i przeżyć, a tymczasem ten ktoś jest dokładnie taki, jak określany przez niego świat. Jeśli ów paradoks był zamierzony, można powieść odczytać jeszcze inaczej, niemniej dla mnie jest przede wszystkim konglomeratem różnego rodzaju przemyśleń tworzących tutaj – bynajmniej nie twórczy – chaos.  Każda z poruszanych kwestii wydaje się zaledwie zasygnalizowana. To takie wstępy bez rozwinięcia, a na pewno bez sensownego podsumowania, choć widzimy tu czytelne podsumowania i bardzo często mają one charakter kolejnej niepewności. Zaletą tej książki – biorąc pod uwagę to, że jest naprawdę o wszystkim, a raczej stara się być o wszystkim ze swoją ironią i cynizmem, które nie w każdym miejscu są uzasadnione – jest jej zwięzłość. Bałbym się pomyśleć, ile jeszcze dygresji dotyczących czasem oczywistych spraw mogłoby się tu pojawić, gdyby ten monolog nie skończył się tak szybko. Volcker proponuje nam tu punktowanie, nazywanie, ale i rozmywanie odpowiedzialności za różnego rodzaju przejawy zła w człowieku. Pod koniec – który usiłuje nakreślić z przytupem, więc warto doczytać, a potem sprawdzić, jakie to banalne – autorka proponuje tezę, że jesteśmy nawzajem swoimi grzechami. Tekst podporządkowany będzie wyliczaniu różnego rodzaju win i uciekaniu od odpowiedzialności za ukazanie ich pełnych kontekstów oraz całościowych konsekwencji.

„Wizyta” jest w dużym skrócie o tym, że płeć zawsze dzieli świat, mentalność i ludzkie ciało. Że to ciało właśnie stanie się opresją, jeśli jest kobiece, albo narzędziem zdobywania i posiadania, jeżeli jest męskie. Kobiecość i męskość są akcentowane przez czytelne atrybuty. Dziwnym trafem łączące się w stale podkreślanym akcie seksualnym, który pojawia się tu w kilku symbolicznych wymiarach. Szkoda tylko, że sporo z tego trywializuje powtarzany jak mantra czasownik „ruchać”. Co dalej? To opowieść o fałszu naszej tożsamości, także tej seksualnej. O polaryzacji poglądów i postaw, które doprowadzają do tego, że atomizujemy się w społeczeństwach. Wreszcie to, co jest tu sugerowane jak odkrycie, a jest truizmem: to książka o tym, że subiektywnie postrzegamy świat. Są tu miejsca, które zaskakują swą infantylnością (w pogardzie do ludzkości marzenie o tym, by na tych złych nasrały gołębie), ale też momenty prowokacyjnych tez, bo co na przykład według narratorki ma wspólnego wojna z seksem?

Najbardziej jednak przykuwa uwagę ta sfera opowieści, która w mocno dyskusyjny sposób porusza kwestię odpowiedzialności Niemców za zbrodnie nazizmu. Katharina Volckmer opowiada o tym w charakterystycznym dla niej stylu. Przejaskrawieniami, absurdami, kontrowersyjnymi analogiami. Jeśli porównać „Wizytę” ze znakomitą powieścią na ten sam temat, czyli z „Istotą rzeczy” Iris Haniki, można odnieść wrażenie, że ta druga być może trochę stara się być poprawna politycznie, ale to Volckmer chce za wszelką cenę się wyróżnić, proponując fantazje i diagnozowanie, z których wynika przede wszystkim wewnętrzna potrzeba wyróżnienia się osoby opowiadającej. „Wizyta” i „Istota rzeczy” to dwie krótkie powieści. Dwie proponujące w gruncie rzeczy antypatycznych bohaterów. A jednak Hanika przedstawia problem, proponuje jasne diagnozy, jest rzeczowa i konsekwentnie stara się zadawać trudne pytania. Volckmer stwierdziła, że postać Hitlera może tu posłużyć z jednej strony do ukazania tego, jak bardzo oryginalna jest nasza mówczyni (choć naprawdę wcale taka nie jest), z drugiej zaś – jako narzędzie dłuższego nieco i bardziej skomplikowanego wywodu o przemocowym charakterze męskiej natury, a w gruncie rzeczy o świecie, w którym kobieta od urodzenia znajduje się na gorszej pozycji.

Sporo tu również fantazji o toksycznej rodzinie i zdeformowanych relacjach z ojcem i matką, z powodu których osoba snująca swe rozważania staje się dokładnie taka, jaką jest na fotelu u lekarza. Nic tu nowego, twórczego ani w zasadzie wartego rozważania, bo pojawia się jedynie punktowanie. Co z nami robią dysfunkcje rodzinne i jak zrujnowany może być nasz świat, kiedy niesiemy ze sobą odium niechęci do naszych rodziców, a zwłaszcza do matki. Mamy także nawiązania do nietuzinkowej, również toksycznej i przemocowej relacji z mężczyzną, który jest anonimowy, ale to dzięki niemu i przez niego opowiadająca jest w stanie zrozumieć, jak bardzo skomplikowany jest jej lęk przed samotnością. „Wizyta” jest też o depersonalizacji oraz szeroko pojętym uprzedmiotowieniu. Trudno orzec, czy to monolog kogoś, kto jest nadzwyczaj silny i asertywny, czy też kogoś, kto usiłuje skryć gorycz, celowo kontestując pewne kwestie i wypowiadając się świadomie prowokacyjnie. To dla mnie zbyt wiele tematów w zbyt krótkiej narracji. Opowieść o jednostce niedopasowanej do świata, która sama usiłuje ten świat dopasować do siebie. Nie uwierzyłem temu wszystkiemu. Będąc w swoistym czytelniczym zagubieniu, odczułem przede wszystkim ulgę, że dobrnąłem do końca zaatakowany albo przez oczywisty wymiar przedstawianych problemów, albo przez niezbyt udaną nieoczywistość prowokacji. Spore rozczarowanie.

1 komentarz:

adek pisze...

Mocna, ciekawa i wciągająca. Na pewno warto polecić.