2022-09-05

„Euforia” Elin Cullhed

 

Wydawca: Książnica

Data wydania: 7 września 2022

Liczba stron: 320

Przekład: Ewa Wojciechowska

Oprawa: twarda

Cena det.: 49,90 zł

Tytuł recenzji: Ku nieistnieniu

Za każdym razem, gdy literatura obca porusza mnie przede wszystkim językiem, a nie fabułą, zastanawiam się nad tym, jak by to było, gdybym czytał daną książkę w oryginale. Ewa Wojciechowska wykonała tu naprawdę wspaniałą pracę, ale biorąc pod uwagę to, w jaki sposób Elin Cullhed niuansuje wrażliwość i specyficzną percepcję swojej bohaterki, bardzo chciałoby się sprawdzić, jak z tym całym zamysłem pisarka poradziła sobie w oryginale. Bo to dość trywializujące: określić „Euforię” jako poruszającą fantazję literacką o twórczyni, która zawładnęła wyobraźnią i emocjami autorki książki.

Tak, Sylvia Plath otrzymuje tu specyficzne nowe życie, ale od początku można się zorientować, że Cullhed interesuje przede wszystkim ostatni rok życia jej bohaterki i wcale nie zależy jej na tym, by w jakimkolwiek dydaktycznym tonie sugerować, dlaczego Plath mogła odebrać sobie życie. Ba, o samobójstwie nie ma tu mowy wprost, choć oczywiście wszystko jest opowieścią o cieniu, który po równi pochyłej prowadził do dramatycznego rozstania się z życiem. „Euforia” znakomicie obrazuje emocjonalną labilność Sylvii Plath, jej gorzkie doświadczenie niedopasowania do rzeczywistości oraz niezgody na narzucone jej role, lecz przede wszystkim jest bardzo wartościową książką fantazjującą o tym, w jaki sposób poetka tkwiąca tu w oczekiwaniu na wydanie swojej głośnej powieści postrzega ludzi z najbliższego otoczenia. Jak interpretuje, co mówią i robią, w jaki sposób wkradają się do jej świadomości, siejąc tam często spustoszenie. Ale przede wszystkim najważniejsze jest ukazywanie, dlaczego Plath pogrąża się w narastającym niepokoju za każdym razem, kiedy dane jej będzie obcować z człowiekiem, który wzbudza w niej coraz więcej wątpliwości.

Osią fabularną powieści jest oczywiście obrazowanie bliskiego związku dwojga charyzmatycznych ludzi będących artystami. Bycie mężczyzną i bycie kobietą będą tutaj ukazane jako bardzo złożona dychotomia. Największy dramat egzystencjalny Sylvii Plath zdaje się opierać na tym, jak bardzo opresyjne jest zderzenie płci: ich funkcjonowanie, możliwości rozwoju narzucane przez płeć, płciową niezależność i podległość. Walka w małżeństwie Plath i Teda Hughesa w dużej mierze opiera się na tym, że płciowość tworzy dwa fronty, a konfrontacja w każdym aspekcie zmierza do katastrofy. Kim może być mężczyzna, a kim musi być kobieta u progu lat sześćdziesiątych minionego stulecia w Anglii? Elin Cullhed chce nas oprowadzić po tym intensywnie przeżywanym i doświadczanym małżeństwie w taki sposób, by od tytułowej euforii – znaczącej tu dużo więcej – przejść do gorzkiego rozczarowania. Od zawłaszczenia, wręcz „skolonizowania” (cytuję za autorką) do dezintegracji osobowości powodowanej bezradnością wobec przekonania, że aby przetrwać, trzeba umieć przede wszystkim pokochać samego siebie.

Ted uznaje się za tego, który „dużo myśli”. Jego partnerka zdecydowanie za dużo przeżywa. Hughes formułuje wobec Plath kilka zarzutów, a te najbardziej precyzyjne mówią o tym, że żona ma potrzebę nieustannej kontroli i że bywa fałszywa. Jakże duży ładunek hipokryzji skrywają te zarzuty, kiedy pozna się anatomię tego specyficznego związku. Tu ściera się nie tylko męskość, dla której oczywiste jest, że można się udać na ryby, kiedy małżonkę trawi niebezpieczna gorączka, albo pozbyć się nadmiaru nasienia, gdy wreszcie przestanie być ciężarna, z kobiecością wciąż na nowo sygnalizującą, że w małżeństwie jest jakimś słabszym czy gorszym ogniwem, do którego nic nie przynależy, ale które ze wszystkiego musi się tłumaczyć. Cullhed zabiera nas w świat dużo ciekawszej konfrontacji.

Małżonkowie są twórcami. Każde z nich ze swoją wrażliwością i potrzebami artystycznymi staje się nie tyle wyzwaniem dla tego drugiego, ile przede wszystkim swoistym punktem odniesienia, bo tworzą inaczej, są w swej wrażliwości twórczej osobni i za każdym razem konfrontują się, nie jednoczą. Tu ważne będą poszczególne słowa i zaborcze gesty, a batalia artystycznych dusz rozegra się w sferze, którą szwedzka pisarka przedstawia najbardziej sugestywnie – to emocje towarzyszące jej bohaterce, do odczytania wprost albo w łatwej metaforyce, ale także emocje mężczyzny przekonanego o tym, że ze względu na swój status pisarski ma do zaoferowania więcej, lecz i jemu więcej zaoferować należy.

Te starcia są w powieści najbardziej przejmujące, jednakże nie można zapominać o tym, że „Euforia” to przede wszystkim historia o tym, że życie staje się ciężarem nie do uniesienia. Cullhed bardzo pięknie portretuje macierzyństwo, Sylvia Plath w roli matki jest siłą, pewnością siebie, omnipotencją, czujnością i przede wszystkim miłością. Ale jest również postępującym zagubieniem. Poczuciem niespełnienia albo nieistnienia w roli matki we właściwy sposób. Przejmujące jest to, co czyta się już na początku i od początku wiedząc, jak Sylvia Plath zakończyła życie. Kilkuletnia córka i niedawno narodzony syn. „Nie mogę nigdy przestać dla nich żyć”. Siła matczynej miłości jest tu ogromna, lecz konfrontuje się z bezradnością, kiedy kobieta nie wie, czy intuicyjnie wszystko dobrze rozgrywa. Czy dzieci mają poczucie bezpieczeństwa i są otoczone właściwą opieką. Czy te dwa młode życia wystarczająco pewne są tego, na kim mogą polegać. Po małżeńskim dramacie pozostają już tylko dzieci. Istoty niewinne, jak również niegotowe na to, by spotkać się ze swoją matką taką, jaka ona jest naprawdę. Plath wciąż chce czemuś lub komuś zawierzyć, na czymś lub kimś się oprzeć. Miłość do dzieci jest dla niej najważniejsza. Dlaczego? Dlatego że gorzki obraz jej walki ze sobą i swoim wyobcowaniem zasadnie i najbardziej przejmująco puentuje zdanie: „Nikt nie potrafił dać mi miłości”.

Siedmioletni związek z mężczyzną, dla którego bohaterka tej książki „opuściła siebie”, będzie jednocześnie relacją bez kompromisów, pełną różnego rodzaju szorstkości i zadawanych sobie nawzajem ran. To nie jest jednak opowieść o niegotowości bycia ze sobą dwóch charyzmatycznych osobowości. Elin Cullhed przez cały czas i z wyjątkową czułością skupia się przede wszystkim na ogromie niezwerbalizowanych emocji Sylvii Plath, które połączone są tutaj głównie niepokojem. Cała ta powieść jest nim przepełniona w bardzo fatalistycznym wymiarze. Tu to, co najbliższe oraz mające dawać poczucie bezpieczeństwa i przynależności, zaczyna być mroczne, opresyjne, zaczyna czegoś wymagać, niczego nie dając. Zamknięta w symbolicznym szklanym kloszu Plath reaguje bez skrajności i bez związku z narastającym wyobcowaniem tylko na decyzje wydawnicze. Zwyczajnie się smuci i jest jej przykro, gdy odpowiedzialni za jej dorobek twórczy nie chwalą go tak, jak oczekuje. Jest przepełniona szczęściem, dowiadując się o możliwości publikacji tego, co dla niej najważniejsze. Można odnieść wrażenie, że powieść ukazuje stłamszony wizerunek poetki i pisarki, dla której twórczość mogła być życiowym wybawieniem od każdego cienia, który się do niej nieszczęśliwie zbliżał. Tymczasem Cullhed, opowiadając o spełnieniach i marzeniach, snuje przede wszystkim gorzką historię tego, co stawało się czasem dramatycznym przypadkiem i zbiegiem złych okoliczności, rzutując na całe życie oraz decyzję o tym, czy to życie kontynuować. Ekspresyjna i sugestywna opowieść o poszukiwaniu własnego szczęścia, które być może za bardzo miało być zawsze odbiciem poszukującej w drugim, tak często opresyjnym człowieku.

Brak komentarzy: