2022-11-09

„Grisaille o zwykłym osiedlu” Justyna Hankus

 

Wydawca: Instytut Literatury/Fundacja Duży Format

Data wydania: 27 października 2022

Liczba stron: 152

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 30 zł

Tytuł recenzji: Zwykłe życie, niezwykła śmierć

Jakie były wasze pierwsze wrażenia, gdy ujrzeliście „Dulle Griet” Pietera Bruegla? Ja koncentrowałem się na szczegółach, bardzo długo nie widziałem tam całości, a to, co w pierwszej kolejności zwróciło moją uwagę, to wielka twarz obserwatora, pożeracza niepokojącego i zapewne pozornego chaosu przedstawionego na obrazie. Z niezwykłą książką Justyny Hankus miałem podobnie. Nie zwróciło mojej uwagi centrum opowieści, bo odniosłem wrażenie, że takiego nie ma. Dałem się porwać tej historii fragmentarycznie. Byłem przekonany, że pisarka opowiada tu epizody znaczące dużo więcej niż całościowe przesłanie tej książki. A może chodzi o technikę obrazowania – Hankus ma niebywałą zdolność przykuwania uwagi detalami. Mam wrażenie, że z tą książką jest jak z „Dulle Griet” – za każdym razem, gdy z nią obcujemy, możemy tam zobaczyć coś innego, jeszcze bardziej niezwykłego, coś niedostrzeżonego przy pierwszym kontakcie.

Jesteśmy w rzeczywistości wykreowanej przez niezwykłą wrażliwość debiutantki. Wkraczamy do opisywanych przez nią pomieszczeń z mieszaniną ekscytacji, niepokoju, zaskoczenia i zdumienia. Ta historia jednocześnie jest konglomeratem różnych opowieści i całościowo chce się zaprezentować jak zbiór malarsko zaprezentowanych przestrzeni oraz sugestywnych bohaterów. „Grisaille o zwykłym osiedlu” próbuje oddać niezwykłość absurdów istnienia. I nieistnienia. W tym samym czasie przenosi nas w rejony, w których życie zamarło, a mimo wszystko nadal się toczy. Dlaczego? „Śmierć jest rzeczą względną i niczego nie rozwiązuje”. Dlatego u Hankus końcem istnienia nie będzie nicość. Ta oniryczna i surrealistyczna powieść niewielkich rozmiarów, która wdziera się niepokojąco w zakamarki naszej wyobraźni, będzie mroczną przypowieścią o zależnościach między życiem a śmiercią, jak również o nas samych – rozsypanych tutaj jak elementy wspomnianego obrazu Bruegla, tworzących jednak całość. Żywi ze swymi udrękami i niepokojami będą swoistym jednym organizmem. A wszystko zostanie poddane obserwacji i deformacji w enigmatycznej technice malarskiej, która ma być tutaj chyba sposobem opowiadania tego, jacy jesteśmy w sobie zagubieni i jak w tym zagubieniu tworzymy mozaikę codzienności.

„W nocy obudził mnie Bruegel”. Co można zrobić z takim pierwszym zdaniem powieści? Justyna Hankus udowadnia, że bardzo wiele. Nakierowanie na pewien sposób odbioru rzeczywistości i jej przekształcania pozwoli nam przez jakiś czas panować nad światem przedstawionym. Portretowanym w taki sposób, że każdy z przejmujących rozdziałów jest jak mały obraz – doskonale naświetlona sytuacja i cienie wokół tego, czym tak naprawdę ona jest. Pozornie mamy tutaj dwie opowieści: złożoną z prozaicznych epizodów historię tego, jak budzi i kończy się dzień na pewnym bezpiecznym i uznanym za porządne osiedlu, a także narrację pierwszoosobową wywołującą tu najwięcej niepokoju oraz ekscytacji. Śledzimy życie mieszkańców kolejnych pięter warszawskiego bloku, ale na jednym z tych pięter już od jakiegoś czasu nikt nie mieszka. Czy na pewno? Hankus stara się sportretować pewną społeczność, która mierzy się ze zdarzeniem w dużym stopniu rozbijającym rutynę i zmuszającym do tego, by wyjrzeć na balkon, odejść na chwilę od swoich przyzwyczajenia, odpuścić na moment walkę o uporządkowanie po swojemu kolejnego dnia. W tej konfrontacji życie połączy się w surrealistyczny sposób ze śmiercią. Opowiadając o złożoności ludzkiej natury, Justyna Hankus sięga po wiele środków formalnych, aby przykuć uwagę i jednocześnie ją rozproszyć. Na jak wiele sposobów na przykład można opisać niepokojący dźwięk?

Od czasu „Świętego Wrocławia” Łukasza Orbitowskiego nie spotkałem się z prozą, która opowieść o mistyfikacjach i kształtowaniu się nowego ładu umieszcza w bloku mieszkalnym. Hankus jest dużo lepsza od Orbitowskiego – u niej zniknięcie będzie w zasadzie jedno, bez mnożenia zagadek. I ono da nam możliwość spojrzenia na życie tych, którzy mocno się w nim okopują, jako na jeden obraz różnorodności niepokoju. Wędrując po kolejnych piętrach, zatrzymujemy się u bohatera, którego odwiedził Bruegel, i otrzymujemy tak niepokojący oraz wieloznaczny obraz jak w przypadku „Dulle Griet”. Kto będzie tutaj Szaloną Gochą? Nie wiem dlaczego, ale pojawiła mi się w głowie i coraz intensywniej powracała do mnie myśl, że Justyna Hankus, opowiadając o wyobcowaniu, chce dotknąć problemu definiowanego przez medyków jako schizofrenia. Najwięcej niepokoju wywołuje tutaj bohaterka, która we własnym mieszkaniu usiłuje znaleźć schronienie przed czymś, co przychodzi do niej stopniowo, posługując się mrocznymi neologizmami. Język bohaterów również jest tu istotny i konfrontując ich ze sobą, autorka kreuje dowcipne sytuacje. Dystans wobec opowiadanych zdarzeń podkreślany jest również specyficznym poczuciem humoru Hankus. Bo „Grisaille o zwykłym osiedlu” to też narracja, w której autorka momentami dystansuje siebie i nas wobec swojej techniki opowiadania.

Widać w tej książce fascynację autorki tym, co dwuznaczne i niemożliwe do wyjaśnienia. Metafizyką, która nie idzie tylko w kierunku atrakcyjnych dla czytelnika symboli. Są tu ciekawie obrazowane stany emocjonalne, ale duże wrażenie robi również enigmatyczna wizyjność niektórych scen. O bohaterach Hankus opowiadają także ich ciała – ludzie ci albo im się poddają, albo z nimi walczą, są one dla nich źródłem opresji i narzędziem pracy zarobkowej. Tymczasem jeden z bohaterów nie ma już ciała, staje się wspomnieniem albo jakąś senną fantazją. A jednak istnieje. Podgląda. Nie dostrzega w świecie, który musiał opuścić, czegokolwiek atrakcyjnego. Bruegel zaś widzi coś, z czego chce stworzyć obraz. Dostrzega mróz, wilgoć, mgłę, ponury budynek mieszkalny, zajętych codziennymi szaleństwami i udrękami mieszkańców. Pieter Bruegel był niezwykle wrażliwy na ukazywanie tego, co nieoczywiste. Justyna Hankus podejmuje prozatorską grę z określonymi przez niego konwencjami ukazywania rzeczywistości i przekształca tę rzeczywistość w surrealistyczny obraz egzystencjalnego udręczenia. Niby we współczesnej dekoracji, a przecież uniwersalnego. Kogoś, czyje działania określane są mianem incydentu. Cienka jest linia tworząca ramy owego incydentu – granica między tak zwanym uporządkowaniem codziennego życia osiedlowego a pojawiającym się w samym środku tego życia obłędem. Tylko jeden krok może nas dzielić od tego, co niemożliwe do opisania, do opowiedzenia. Autorka w błyskotliwy sposób podejmuje grę z malarską wrażliwością i naturalistycznym wręcz obrazowaniem świata, w którym przecież nie ma niczego interesującego. Z lęków, smutków, ucieczek w alternatywne życie lub medyczne wspomaganie spokoju wydobywa coś, czego jej bohaterowie nie mogą się spodziewać, bo nie antycypują tego, jak surrealistycznie może się rozpaść fasada codzienności.

„Grisaille o zwykłym osiedlu” to fantazja o zagadkowości pewnej relacji życia i śmierci. Wszystkie nasze małe codzienne sprawy otrzymują tu niecodzienną i zastanawiającą wykładnię – kiedy jesteśmy częścią, kontekstem jakiejś głębszej w swym znaczeniu opowieści. Jaki zatem obraz wyłania się z fantazji Justyny Hankus? Nie stara się być dydaktyczna jak Bruegel. Jest uważną obserwatorką życia, ale przede wszystkim dobrze wie, w jaki sposób artystycznie to życie odkształcić, by jego opowiadanie stało się estetyczną przyjemnością dla czytelnika. I wyzwaniem. Bo to jedna z tych krótkich powieści, które na długo wprowadzają zamieszanie do naszych myśli. Jednocześnie są tam frazy, które zderzają metaforykę z naturalistycznym opisem. Hankus proponuje nam prozę, która dodatkowo znakomicie brzmi. Warto część z jej zdań przeczytać sobie na głos.

Brak komentarzy: