2011-07-10

"Stacja Tajga" Petra Hůlova

Nie za bardzo rozumiem, skąd biorą się zachwyty nad nową książką Petry Hůlovej. To opowieść zbyt wielowątkowa i zbytnio wieloaspektowa, a to nie służy młodej autorce. Spróbuję wskazać mocne strony tej dość mrocznej i w gruncie rzeczy bardzo przygnębiającej książki oraz przy okazji wskazać to i owo, co nie czyni ze „Stacji Tajga” jakiejś wielkiej literatury, a jedynie książkę w miarę dobrą.

Tytułowa tajga to mroczna przestrzeń, gdzie rozegrają się najważniejsze wydarzenia. „Czarne lasy. Jakby ciężarówkami zwożono do nich całą ciemność. Ciemnozielone, z polanami porośniętymi wiecznie mokrą trawą tam, gdzie słońce nigdy nie zachodzi”. Do syberyjskiej tajgi trafia tuż po wojnie duński podróżnik Hablund Doran. Jego celem jest między innymi sfilmowanie niezwykłego obrzędu Kawaszi i bliższe poznanie kultury syberyjskich enklaw, które tylko nieliczni śmią nazywać wsiami. Nie do końca zrozumiała determinacja bohatera, by dotrzeć tam, gdzie dociera, a w konsekwencji zostać na dłuższy okres czasu w Charyniu, który powoli odcina go od dotychczasowego życia oraz niemożność pełnego zrozumienia, dlaczego czeska pisarka tworzy tak zawikłany życiorys, to wyraźny minus. Można bowiem tworzyć powieść niedomówień, podczas gdy Hůlova po prostu daje upust swej nadmiernie pobudzonej kulturoznawczymi studiami wyobraźni.

Sześćdziesiąt lat później śladami Hablunda wyrusza młody antropolog Erske. Postać dużo ciekawsza, choć rozdziały, w których jest głównym bohaterem, należą akurat do najsłabszych fabularnie. Erske rusza w stronę Syberii, albowiem Hablund nie powrócił nigdy ze swojej podróży tak jak nie powróciła nigdy kochająca go żona Mariane, która wchodzi w złożone relacje z pewną kobietą, uciekającą od piekła mroźnej Syberii. Erske nie ma już tak sprecyzowanego celu jak Hablund. Właściwie to kierują nim zupełnie inne pobudki. Na uczelni jego notowania spadły, informacje o Doranie i zdobycie kilku ciekawych materiałów z podróży w głąb Syberii, dałyby mu wiele. Mężczyzna nie jest może zbyt dociekliwy, ale blisko mu do rozwiązania zagadki zimy 1949 roku, kiedy to wydarzyło się coś, o czym dowiemy się dosłownie w ostatnim akapicie powieści, ale co uważny czytelnik jest w stanie przewidzieć.

Hůlova stara się zbliżyć czasy powojenne ze współczesnością i stworzyć coś na kształt opowieści o różnicach kulturowych, a także o tym, że kultury także wewnątrz samych siebie się dzielą, stwarzając tym samym zagrożenie samounicestwieniem. Doran i Erske teoretycznie penetrują syberyjskie przestrzenie w zupełnie innym czasie historycznym. Tymczasem tam, gdzie docierają, pojęcie czasu jest pojęciem względnym. Albo nawet w ogóle nie istnieje. Żyjący w tajdze ludzie dzielą się wyraźnie. Ci gorsi, buraczarze, nawet między sobą z trudem odnajdują porozumienie. Lepsi, charyniacy, tylko pozornie się nimi czują. Niezwykły pomost między nimi tworzy wsiowa idiotka, Jowaka Josifowa, której udało się dostać do charyniaków, lecz zostaje brutalnie wygnana. Obie grupy dostają porządnie od jednostek sielsowietu i tu moim zdaniem Hůlova przesadziła z ideologizacją, pozwalając zbyt łatwo organom władzy centralnej dotrzeć tam, gdzie mało kto dociera. Dotrzeć i penetrować, jak centrum Petersburga na przykład.

Erske dostrzega wyraźnie marazm Charynia i okolic. „Tutaj jest taki zwyczaj z tą zimą. Nie robi się niczego, co mogłoby być zrobione w zimie. W zimie też nic nie zrobią, ponieważ będzie zima, a od wiosny zaczynają przygotowania do następnej”. Jest w nim wiele sceptycyzmu, ale i swoiste młodzieńcze nieokrzesanie, które pomaga zbliżyć się z obcymi mu ludźmi o wiele bardziej niż jego poprzednikowi sprzed sześćdziesięciu lat. To także miejsce wielu tradycji i obrzędów tak niepowtarzalnych jak środowisko, do którego próbują wedrzeć się Duńczycy. Wystarczy przeczytać fragment opisujący rytualne wesele Hablunda i Saszki (tak, nasz główny bohater w desperacji zdobywa się nawet na taki krok). I tu trzeba przyznać Hůlovej, że się postarała, bo „Stacja Tajga” to intrygujący zapis tego, co ludzie na co dzień między czarnymi drzewami czynią.

Pozwalam sobie pominąć wiele wątków i kilka ważnych postaci, ale ze wszystkimi czytelnicy spotkają się na kartach powieści, jeżeli po nią sięgną. Skomplikowana narracja nie uczyni lektury łatwiejszą, a o samej tajdze i Syberii może lepiej poczytać w encyklopedii?

Wydawnictwo W.A.B., 2011

8 komentarzy:

Pisany inaczej pisze...

Nie przepadam za książkami wielowątkowymi, w których jest mnogość postaci. Lubię proste historie, gdyż z założenia przy książce mam się dobrze bawić i odpoczywać :-)

Evita pisze...

Wielowątkowa fabuła, dużo postaci i do tego skomplikowana narracja? To ja raczej podziękuję, i na dzień dzisiejszy odpuszczę sobie tę lekturę, choć miałam ją w planach :)

Wykop książkę - Ramona i Natalia pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Wykop książkę - Ramona i Natalia pisze...

[przepraszam, literówka:)] A ja z kolei z chęcią przeczytam. Bardzo lubię i cenię czeską literaturę, ale znam głównie tę "klasyczną" - Fuks, Pavel, Hrabal, Capek, Kundera, ta bardziej współczesna jest mi obca. Nie wiem, czy Petra Hulova jest reprezentatywna dla tej literatury, ale skomplikowana narracja i mroczny klimat wystarczająco mnie zachęciły :) Natalia

Jarosław Czechowicz pisze...

Przy tej książce dobrze się nie zabawicie, niestety...

Evito, spróbuj zacząć czytać, może nie będzie tak źle :-)

Natalio, też się nie orientuję we współczesnej literaturze czeskiej, stąd też ciekawość skłoniła mnie do lektury. Nie wydaje mi się, żeby to była jakaś reprezentatywna próbka pisarstwa młodych Czechów.

Kalina pisze...

Kupiłam pod wpływem entuzjastycznych recenzji. Pierwsza książka tej autorki, Czas czerwonych gór miała dobre fragmenty, myślałam że w Stacji Tajga będzie ich więcej. W dodatku czytałam, że w zeszłym roku promowała tę książkę w Londynie. Tymczasem jest to dla mnie mroczny bełkot. Nic więcej. Tyle, że przetykany gdzieniegdzie celnymi obserwacjami. Żałuję, że kupiłam wcześniej niż ukazała się ta recenzja. Nie zrażając się pomyślałam, że może moja "babskość" zobaczy w tej książce to co widziały te, które się nią zachwycały. Ale nic nie zobaczyłam.

Macstanczyk pisze...

Książka na pewno nie jest łatwa, ale przenosi w niesamowity klimat gdzie człowiek zachodu, obcy jest zawsze samotny i zdany tylko na siebie. Nie zagłębia się zbytnio w zwyczaje i problemy ogólne pozostawia możliwość doczytania lub pominięcia sygnalizowanych zdarzeń, czy lokalnych wierzeń i zwyczajów. Ja drugie tyle czasu przesiedziałem nad internetem oglądając mapy, fotografie tajgi i ludzi i czytając o historii plemionach itp. Ta książka pozwala uciec w tajgę, na pustkowie jeżeli ktoś oczywiście potrzebyje takiej ucieczki. Myślę, że samotny wyjący wilk na okładce jednych powinien zachęcić, innych odstraszyć. Właśnie zachęcony ww księżką kupiłem czas czerwonych gór.
Polecam.
Maciek

Anna Koronowska pisze...

Uwielbiam tę autorkę. Przenosi w inne światy, niekoniecznie bajkowe, ale niewątpliwie ciekawe.