2012-03-12

"Huragan" Laurent Gaudé

Latem 2005 roku huragan „Katrina” spustoszył Nowy Orlean. Pięć lat po tym zdarzeniu opublikowana została w ojczyźnie autora książka, której tłem jest dzikie uderzenie żywiołu. Siedem lat później polski czytelnik ma okazję zapoznać się z polskim tłumaczeniem „Huraganu”. W powieści Laurenta Gaudé siła wiatru i deszczu zestawiona jest z siłą ludzkich uczuć, których moc jest równie silna i destrukcyjna. To opowieść o życiu, śmierci, o odradzaniu i unicestwianiu. Historia wielowątkowa, ale jednocześnie bardzo jasna i czytelna. Symboliczny huragan rozpęta się w umysłach tych, którzy przez całe życie starali się tłumić emocje. U Gaudé mamy zatem do czynienia z podwójnymi siłami. Dodatkowo z sugestywną siłą oddziaływania jego książki na czytelnika. Wartą poznania.

Autor buduje swoją narrację jak scenariusz klasycznego amerykańskiego filmu katastroficznego. Mamy zatem kilka biografii zwykłych, szarych obywateli i siłę wielkiego żywiołu, który je połączy. Śledzimy losy każdego z osobna i jednocześnie przyglądamy się temu, jak huragan „Katrina” nadciąga, niszczy i odchodzi. Tymczasem biografie pozostają z nami. Nie da się bowiem przejść obojętnie wobec psychologicznej głębi, z jaką zarysowane są te sylwetki. A to już zdecydowanie odróżnia powieść Gaudé od hollywoodzkiego obrazu o destrukcji.


Jest ich piątka. Różni od siebie, ale w obliczu kataklizmu stają się podobni. Tak samo bezradni i tak samo przerażeni. A każde pójdzie w swym strachu w zupełnie inną stronę. Poznajemy wiekową Murzynkę Josephine, która jako pierwsza przeczuwa nadejście huraganu i dla której jest on pewnym punktem granicznym, poza którym nie będzie już buntu i wstydu, jakie towarzyszyły jej przez długie życie. Josephine przeżyła własne dzieci i nie dane jest było pochować zamordowanego męża. Pielęgnuje w sobie nienawiść do białych taką samą, jakiej przez lata od nich doświadczała. To, co się dzieje w Nowym Orleanie, nie zniszczy jej. Josephine uległa duchowej zagładzie dawno temu. Teraz pozostaje jej jedynie złość i żal, które stają się dla bohaterki jedynymi uczuciami, jakich doświadcza.


Poznajemy bezimiennego księdza, który poświęca także nieco swego czasu na pełnienie obowiązków kapelana więziennego. Huragan paradoksalnie daje mu szczęście i spełnienie, bo gromadząc wokół siebie biednych i poszkodowanych w kościele, czuje się wreszcie ważny i słuchany. Ów człowiek tak naprawdę nie rozumie roli, jaką Bóg mu wyznaczył w życiu. Jest zagubiony i w tym zagubieniu przerażony. Z trudem udaje mu się pełnić swe obowiązki. A kiedy widzi prawdziwe oblicze kataklizmu, uznaje fakt, iż jego pan wyznaczył mu inną, bynajmniej nie pokojową misję…


Buckeley zaś to więzień z piętnem morderstwa na sumieniu. On i jego ośmiu kompanów wykorzystują chaos wprowadzony przez atak huraganu, by uciec z więzienia i przez chwilę poczuć się panami całego Nowego Orleanu. Buckeley tylko pozornie odzyskuje wolność. Więźniowie podczas huraganu zrozumieją, że nie mogą uciec. Nie da się uciec od mrocznej strony samych siebie… Od tego także próbuje oddalić się Keanu Burns. Sześć lat wcześniej porzucił Rose dla źle pojmowanego poczucia wolności i pracy na platformie wiertniczej. Nękany traumą wspomnień postanawia wrócić do kobiety. Nie bacząc na to, że drugim pasem autostrady ciągną się samochody uciekinierów z Nowego Orleanu, on wjeżdża w sam środek piekła, by odnaleźć Rose. Tylko czy kobieta, która nie umie kochać swego syna i czuje jedynie smutek wraz ze zgorzknieniem będzie w stanie przyjąć na nowo byłego kochanka?


”Piękno świata zostało zbrukane i szaleńcy się radują”. Tak sytuację niszczenia miasta przez żywioł postrzega jeden z jego bohaterów. Paradoksalnie jednak – choć huragan zabija – jest to w gruncie rzeczy symboliczna opowieść o życiu. Josephine czuje, że żyje za długo i nie jest w stanie tego znieść. Podczas huraganu wstępuje w nią nowa siła. Nie odwróci okrutnej przeszłości, ale może bez mrugnięcia powieką patrzeć w oczy tych, których do tej pory się wstydziła. Keanu i Rose chcą rozpocząć nowe życie, zerwać z bolesną przeszłością i wreszcie zacząć czuć coś naprawdę. Buckeleyowi i jego kompanom huragan życia nie odbiera, ale ofiaruje. Ksiądz natomiast rewiduje poglądy o tym, kim był i z lękiem spogląda na to, kim się staje. Wszyscy bohaterowie tej książki muszą zdefiniować życie na nowo. To życie, które w zetknięciu z potęgą żywiołu wydaje się być tak kruche i ulotne.


„Huragan” to wyrażona oszczędnymi środkami głęboka rozprawa o istocie ludzkiej natury i o tym, jak bardzo pragniemy tego, czego nie mamy i czego mieć nie możemy. To opowieść o konfrontacji z żywiołem, ale przede wszystkim z mrocznymi stronami psychiki, z którymi nie nawiązujemy na co dzień kontaktu. Czy możliwe jest nadanie życiu innego, lepszego sensu? Czy może być tak, że w obliczu morderczego wiatru i deszczu ktokolwiek, cokolwiek może się odrodzić i stać się inne?


tłum. Hanna Igalson - Tygielska
Wydawnictwo W.A.B., 2012

2 komentarze:

Unknown pisze...

W moim przypadku "Katrina" ma raczej pozytywny wydźwięk jako ochrzczony tym imieniem salon fryzjerski w moim miasteczku. Zdumiewające, że lejek formujący się przy odpływie wody w wannie, czy podczas mieszania herbaty słodkie zawirowanie, może zabrać pół mieszkania, samochód i katastrofalnie zagrozić życiu. Gorzej niż rozwód.
Dowiedziałem się, że wyłącznie kobiece imiona huraganów stosowano do 1979 roku. Ruch żywiołowych feministek wmieszał w sprawę mężczyzn. Stąd w tamtym roku zaatakował cyklon Jose. Następczynią wspomnianej Katriny jest Katia. Spokojnych wiatrów.

Latouche pisze...

Bardzo sugestywna, poruszająca książka. Na początku trudno mi było zaakceptować narrację "przeskakującą" od jednego bohatera do kolejnego, czasem nawet w obrębie tego samego małego fragmentu opowieści, ale potem opowieść mnie wciągnęła na tyle, że przyjmowałam to jako coś naturalnego.
NB, nie wiedziałam o tym, że w czasie ewakuacji miasta więźniów pozostawiono samych sobie. Nieludzkie.