2013-02-13

"Bandyci Rodriguez" Łukasz Gołębiewski

PATRONAT MEDIALNY
Młodzi, gniewni, zbuntowani. Uciekają już od dawna, od piętnastych urodzin. Dwójka bliźniaków, którzy oddają się chwili. Emocjom. Poświęcają całą energię i czas na to, by być przeciw czemuś. On ze Smithem &Wessonem 44, ona dzierżąca w dłoni Colta Pythona 357. Nie przebierają w środkach. Walczą do upadłego. Uciekają, bo nie ma niczego pewnego. Zabijają, bo zabija ich tak naprawdę żądza życia. Gorącego. Z rwanym oddechem, plamami potu na twarzy, ze śladami krwi na ubraniu. Oto bandyci Rodriguez – Richardo i Rosita. Nienawidzą wymiaru sprawiedliwości i mają to po dziadku. Żyją chwilą, w której mogą być panami siebie i swoich ofiar. Kradną, mordują, podróżują po Meksyku.

Mocne są okładkowe nawiązania do bohaterów Kerouaca czy Penna. Richardo i Rosita nie mają chyba tyle charyzmy. Bliżej im do meksykańskich „urodzonych morderców”, choć nie mają „parcia na szkło”, ale zabijają tym chętniej, im bardziej to spektakularne. To właśnie bohaterowie nowej książki Łukasza Gołębiewskiego. Autora, który poza Tomaszem Piątkiem, pisze i wydaje w takim tempie, iż czasem nie da się ogarnąć wszystkiego. Warto jednak ogarnąć tę meksykańską opowieść o cynikach, zgorzkniałych hedonistach; dzikich ludziach, dla których zabijanie to oddychanie i którzy żyją nieraz już darowanym wcześniej życiem, którego nie doceniają. Pewna jest bowiem śmierć, nie życie. Dużo zaś ciekawsze od śledzenia spektakularnej ucieczki przed wymiarem sprawiedliwości będzie w tej książce czytanie retrospekcji, dzięki którym zrozumiemy być może, dlaczego Richardo i Rosita są, jacy są.

Zacznijmy od niej, bo to ona w dniu narodzin ujrzała świat pierwsza; jeszcze zanim wyszedł za nią z łona matki brat, nad którym stale sprawowała opiekę mimo tego, iż już jej potem nie potrzebował. Rosita jest postacią barwniejszą nie tylko dlatego, że prowadzi pojazdy mechaniczne, strzela na zawołanie, morduje i grabi bez większej refleksji. To tylko pozornie osoba nastawiona na „być” zamiast „rozumieć”. Przedstawia siebie następująco: „Nie kocham życia, jest mi obojętne, kiedy i jak umrę, ale kocham chwile, w których czuję, że pomimo zmienności losu panuję nad sytuacją, że sama wybieram, gdzie postawię następny krok”. Zmierza ku śmierci i jest tego świadoma, bo tak naprawdę tylko ona ją czeka, a ciąg zdarzeń do dnia, w którym odejdzie, ma ją tylko stymulować do działania. Choć rabuje, pieniądze i dobra materialne ma gdzieś. Dla Rosity liczy się szybkość, muzyka i przygoda. Świetnie odnajduje się w lesie; żyje w symbiozie z puszczą. Czuje rytm natury i zdaje sobie sprawę z tego, iż potrafi ona odebrać życie w zupełnie nieoczekiwanym momencie. Dlatego Rosita uważa, iż strach przed śmiercią to naprawdę strach przed życiem. Żyć natomiast chce na całego; szybko, niebezpiecznie, emocjonalnie, kompulsywnie.

Richardo podpisuje się pod myślą Cycerona – „Dum spiro, spero”. Na co żywi nadzieję? Że odejdzie spektakularnie, w glorii i chwale, pogodzony ze sobą, dynamicznie. Richardo woli działanie niż mówienie o tym działaniu. „Nie czuję się mocny w egzystencjalnych dysputach. Wolę postrzegać siebie jako wykonawcę, perfekcyjnego wykonawcę, wysokiej klasy rzemieślnika, nie mam w sobie nic z polityka, filozofa czy kaznodziei. Gadanie, wielkie słowa, to nie dla mnie”. Zakochany w swej kotce Muxo, lękający się snu i utraty kontroli, wciąż musi działać, wciąż być na linii ognia, wciąż pokazywać swoją wartość w akcji. Wielbi siostrę w każdym możliwym wymiarze. Kazirodcze obsesje seksualne Richardo to jedna z wielu emocjonalnych pragnień, dzięki którym mężczyzna umie przeżywać życie naprawdę. Jest mu wszystko jedno, co z nim będzie. Wcześniej potrafił narzucić sobie pokutę za swe czyny. Teraz rozgrzesza się sam i wraz z siostrą pędzi do przodu. Biegną niczym czarne jaguary, które już niczego się nie boją.

Akcja jest dość wątła i obejmuje dwa dni. 12 października 1996 obserwujemy, jak w hotelowym pokoju w Tuxtepec Richardo wymierza sprawiedliwość handlarzowi crackiem, który obraził jego siostrę wulgarnym gestem. Zdarzenia toczą się błyskawicznie, a przerwami na złapanie oddechu są – moim zdaniem – najważniejsze momenty, w których narracja cofa się i ukazuje tych dwoje takimi, jakimi byli kiedyś. Czy urodzili się źli? Czy uważają, że napad na bank, morderstwa, zestrzelenie ścigającego ich policyjnego helikoptera to złe czyny? Czy Gołębiewskiemu chodzi o to, by poddać ich naszej ocenie moralnej? A może ma to być specyficzna i symboliczna (choć wyraźnie osadzona w meksykańskich realiach, gdzie o przemoc łatwo i nierzadko uchodzi się wymiarowi sprawiedliwości) powieść drogi, która jest spadaniem ku przepaści, bez lęku przed tym spadaniem? Czytając „Bandytów Rodriguez” tylko jako książkę sensacyjną, stracimy wiele. Oto bowiem – tematycznie przecież wtórna – ciekawa opowieść o kondycji człowieka we współczesnym świecie. Tego, który od świata chce się oderwać. Nazywać wszystko po swojemu. Kierować sobą, swoim sumieniem. Nastawić się na odczuwanie, nie gromadzenie. Wybierać niewygodne rozwiązania, by nie ugrzęznąć w rzeczywistości zabijającej bezruchem.

To książka o przekraczaniu granic, głównie tych naszych, wewnętrznych. Kontestacja bliźniaków Rodriguez jest kontestacją totalną. Opowiedzieli się za modelem egzystencji, który skazuje ich na zagładę. Finał tej opowieści jest oczywisty do przewidzenia już w momencie, gdy zaczyna się ją czytać. Czy Gołębiewski jednak niczym nie zaskakuje? A może dramatyczne biografie outsiderów – przestępców to jedynie sygnał, iż mamy w tej książce do czynienia z treścią inną, głębszą? Wykraczającą poza granice Meksyku, a na pewno poza granice poznania i zrozumienia wielu z nas? Ku rozrywce, ale i ku rozwadze. Krew, hiszpańskie korridy, upał, burritos, tequila, gniew i szczęk przeładowywanej broni. Książka dla tych, co lubią sensację. Także dla tych, którzy potrafią znaleźć pod nią coś więcej. Meksykańskie bezprawie wita – zmierzysz się z nim?

Wydawnictwo Jirafa Roya, 2013

3 komentarze:

dofi pisze...

Zawiało trochę Tarantinem... Ale nie wiem,czy moje skojarzenia idą w dobrym kierunku?

Jarosław Czechowicz pisze...

Też, odrobinę... Ale to inna jakość. Polecam

Upiorna Dłoń pisze...

Jeśli zacznę czytać to z pewnością poszukam czegoś między wierszami. Kochamy urodzonych morderców ale rzadko zadajemy sobie pytanie co musiało się stać by stali się oni.

Słysząc, że jakiś autor wydaje pozycję za pozycją zastanawiam się jak oni to robią. Czy wydawnictwa w ogóle jeszcze wydają książki tych mało znanych lub nieznanych autorów? A co z debiutantami?