2013-02-28

"Sprawa Colliniego" Ferdinand von Schirach

Kiedy przed dwoma laty recenzowałem "Przestępstwo" Ferdinanda von Schiracha, zepsułem chyba przyjemność lektury, zdradzając zbyt wiele z treści publikacji. Tym razem postaram się uniknąć tego błędu, choć będzie to trudne, bo już w samych materiałach promocyjnych nowej książki niemieckiego prawnika i pisarza, widać całość jej struktury. Celowo nie używam słowa „powieść”, bo w przypadku „Sprawy Colliniego” – co zauważyła już Bernadetta Darska – to pojęcie jest nadużyciem; mamy tutaj sprawnie zmontowane opowiadanie ze świetnie stopniowanym napięciem, które prowadzi do zaskakującego finału.

To opowieść o motywach zbrodni i o tym, czy w jakikolwiek sposób można ją usprawiedliwić. Rozprawa na temat tego, czy upływ czasu i zmiany w ustawodawstwie niemieckim, pozwalają na zbrodnie wojenne spojrzeć inaczej, złagodzić je. To bardzo odważna książka i – jak podaje wydawca – chętnie w Niemczech kupowana. Świadczy to o tym, iż nasi zachodni sąsiedzi nie odcinają się od niechlubnej przeszłości. Chcą ją zgłębiać. Chcą zrozumieć, co wówczas się wydarzyło, że ich naród oszalał. Bo zbrodnie II wojny światowej to wielkie szaleństwo i okrutne świadectwo tego, do czego może być zdolny człowiek. „Sprawa Colliniego” opowiada natomiast o tym, do czego zdolny jest młody i ambitny adwokat, któremu przychodzi bronić klienta, jaki obrony wcale nie chce. Zbrodnia dokonuje się już na pierwszych stronach. Winny nie ucieka wymiarowi sprawiedliwości. Pokornie czeka na wyrok. Sprawujący swoją funkcję ledwie od 42 dni młody prawnik Caspar Leinen nie może pojąć, dlaczego tytułowy Collini potulnie schyla głowę. Nie może zrozumieć, co skłoniło 67- letniego wzorowego obywatela do tego, by z zimną krwią zamordować 85- latka, któremu Collini masakruje głowę w pokoju 400 hotelu Adlon…

Dużym minusem tej narracji jest jej teatralizacja. W sali sądowej rozgrywa się pewien psychologiczny pojedynek. Młody i niepewny swej roli adwokat mierzy się z doświadczonym, ponad sześćdziesięcioletnim Richardem Mattingerem, błyskotliwym i utytułowanym prawnikiem, który w procesie Colliniego staje się pełnomocnikiem oskarżyciela posiłkowego. Obaj mężczyźni wchodzą w dość specyficzną relację. Mattinger uświadamia Leinenowi, że ten działa po omacku. Że dodatkowo jego sprawa jest z góry przegrana i nie znajdzie się żadna okoliczność łagodząca, która podważy fakt, iż Fabrizio Collini jest wyrachowanym mordercą. Leinen tymczasem uważnie obserwuje i słucha swego doświadczonego kolegi. Wnioski z tych obserwacji wyciąga gdzieś poza zdaniami narracji von Schiracha. Przeżywa chwile zwątpienia i chce odpuścić; jego wahania potęguje wizyta w prosektorium i rozmowy z Collinim, który w żaden sposób nie chce wyjaśnić, dlaczego podając się za włoskiego dziennikarza, zaskarbił zaufanie ofiary i  po kilku strzałach kopał ją tak intensywnie, że odpadł obcas jego buta. Dodatkowo ktoś chce szybkiego zakończenia sprawy, zamknięcia oskarżonego i wyciszenia procesu, którym zaczynają interesować się media. Leinen czuje, że nie podoła; że niezrozumiała obojętność jego klienta i oczywiste dowody mające go za chwilę skazać są czymś, czego już nie można zmienić. Pewnie sprawę zamknięto by równie szybko, co ją otworzono, gdyby nie odroczenie procesu i czas, w którym Leinen znajdzie parę znaczących tropów…

Mężczyzna spędza kilka dni w Ludwigsburgu – mieście mocno przeoranym przez wojenne fronty i okrutne zdarzenia. Dociera do faktów, które pewnie nigdy nie ujrzałyby  światła dziennego. Dodatkowo sprawę komplikuje to, iż pewna bliska Leinenowi w młodości osoba okazuje się być kimś zupełnie innym niż młody adwokat myślał. Trudna staje się dla niego także relacja z Johanną – kobietą, którą od lat adorował. To siostra zmarłego tragicznie przyjaciela Leinena i jednocześnie… wnuczka ofiary. Zabity bowiem kiedyś głaskał Leinena po głowie. Poznając prawdę o jego przeszłości, młody adwokat zabija jakąś część swojego dzieciństwa i odbiera również Johannie złudzenia związane z jej dziadkiem…

Jak wspomniałem, cały proces jest teatralnym spektaklem, swoistym pojedynkiem dwóch silnych prawników. Jeden ma siłę doświadczenia, erudycji, inteligencji i setek wygranych spraw. Drugi nabiera jej w momencie, w którym uświadamia sobie, że w sprawie Colliniego nie do końca ofiara jest ofiarą, a kat katem. Von Schirach dość nierównomiernie kryje napięcie w swej książce. Właściwie w połowie lektury możemy poczuć znużenie i pytać siebie o to, ku czemu cała ta historia zmierza. Uśpiona czujność i doświadczenie efektowego suspensu – tak mogą wyglądać wrażenia czytelnicze przy lekturze „Sprawy Colliniego”. To oczywiście nie jest książka o tym jednym, opisanym z chirurgiczną wręcz precyzją przypadku planowanego latami mordu. To opowieść o tym, jak mocno czas może zatrzeć poczucie, iż bestialstwo było nim naprawdę. Autor sięga do przeszłości i przywołuje mocno poruszające zdarzenia z historii niemieckiego ustawodawstwa, dzięki którym wojenni zbrodniarze sądzeni są w nieco innych kategoriach, bo znajdują się okoliczności łagodzące dla faktu, że… zabijali.

„Sprawę Colliniego” czyta się jednym tchem. Potem trudno odpowiedzieć sobie na kilka podstawowych pytań, jakie stawia przed nami ta narracja. Bo to książka nie tyle spektakularna, co niepokojąca i chwilami nawet przerażająca. Zmasakrowana w sensie dosłownym głowa zabitego i zmasakrowana symbolicznie pewność siebie Mattingera to tylko dwa klucze do zrozumienia potworności przesłania tej opowieści. Okazuje się, że niektórzy mogą zbrodnię nazwać inaczej, inaczej ją potraktować, interpretować w okolicznościach łagodzących. Czy można takie znaleźć dla kogoś, kto zabija drugiego człowieka? I czy istotne jest to, że robi to podczas wojny albo w czasie pokoju? Mocna, wyrazista i na długo zapadająca w pamięć rzecz.

tłum. Anna Kierejewska
Wydawnictwo W.A.B., 2013

5 komentarzy:

monalisap pisze...

Nie znam tego autora, ale Twoja recenzja zaciekawiła mnie. Zbrodnia i dlaczego ludzie ją popełniają i jak jest postrzegana to intrygujący dla mnie temat.

Anna pisze...

Podobnie odebrałam tę książkę. Bardzo pasuje mi styl pisania von Schiracha.

Unknown pisze...

Wczoraj skończyłam ją czytać. W zasadzie przeczytanie jej zajęło mi ok 2 godzin. Sięgnęłam po nią po przeczytaniu artykułu Mellera w Angorze. Twoja recenzja doskonale opisuje książkę. Szkoda tylko, że przed jej lekturą przeczytałam to co na obwolucie jest napisane i niestety od razu domyśliłam się motywów...
Mi również bardzo odpowiada styl jego pisania. pozdrawiam !

Pawlaczka pisze...

Fanatyczna książka. Nie zgadzam się z opinią o nadmiernej teatralizacji- akcja biegnie sprawnie i "naturalnie".

Pawlaczka pisze...

Fanatyczna książka. Nie zgadzam się z opinią o nadmiernej teatralizacji- akcja biegnie sprawnie i "naturalnie".