2013-04-26

"Żona rzeźnika" Izabela Szolc

PATRONAT MEDIALNY

Podobno ludzkie mięso smakuje jak mięso z kurczaka. Niesmak? Owszem, to na pewno wzbudzi nowa książka Izabeli Szolc. Jeżeli jednak skupimy się tylko na tym i uznamy tę paradokumentalną opowieść za tanią i szokującą prowokację, prawdopodobnie nie zrozumiemy jej przesłania. Głębokiego i przeraźliwie smutnego. Bo „Żona rzeźnika” to opowieść o przywiązaniu i miłości totalnej. O byciu pomimo i mimo wszystko. O uczuciu grzesznym, dzikim i nie do pojęcia. Ale o uczuciu. Mimo odrąbanych rąk, nóg, poćwiartowanych ciał, sznurowadeł z ludzkich włosów i kolekcji 420 zębów znalezionych w ziębickim domu legendarnego rzeźnika z lat dwudziestych minionego stulecia – Karla Denke.

Niemieckie wówczas Münsterberg blisko sto lat temu przeżyło szok. O tym można przeczytać w doniesieniach prasowych i w Wikipedii, zatem tutaj króciutko. Karl Denke, poważany mieszkaniec miasta, od 1903 do 1924 roku okrutnie mordował i przerabiał na przetwory mięsne ludzi, których wypatrzył gdzieś na marginesie życia. Do dziś nie wiadomo nic ani o motywacjach mordercy – kanibala ani też o nim samym, zamkniętym w sobie outsiderze, nieudaczniku od poczęcia, kiedy to o mało nie doprowadził własnej matki do śmierci przy porodzie. Śmierć funduje włóczęgom, rzeźnikom, ludziom niewiele znaczącym i takim, po których nikt szczególnie nie zapłacze i nie będzie upominać się o to, by zadośćuczynić ich krzywdzie. Czy aby na pewno? I czy to postać Karla jest tą, na której skupia się narracja Szolc?

Tytuł mówi sam za siebie. Uwaga autorki koncentruje się na kobiecie, która przez lata pomagała Karlowi w jego niecnym procederze, trwała przy nim, wspierała go i wierzyła, że nie dane jej jest zaznanie innego szczęścia niż bliskość człowieka, z którym nie współżyła nawet fizycznie. Jej wyznanie jest wzruszające, szokujące i dramatyczne: „Jesteś moim pożądaniem, moim skarbem, moim mięsem”. Co skłoniło Juttę Denke do życia u boku kogoś, kto swymi okrutnymi czynami tworzył niejako preludium losów Europy? I czy jego rodacy mają go potępiać, skoro „Wielkie Niemcy poradziły sobie z taką ilością odrąbanych (odpiłowanych) rąk i nóg, że antynarodowym tchórzostwem i żydowską histerią jest załamywanie kikutów nad utylizacją paru feralnych konserw!”? O czym jest mowa w tej książce? O nienazwanym, bo niemożliwym do nazwania okrucieństwie? Czy może o sile przywiązania, które pojąć jest nam równie trudno jak to, iż Karl Denke z zimną krwią peklował sobie ludzkie ofiary?

Niepiśmienna Jutta urodziła się w brudzie i odrzuceniu; to wszystko towarzyszyło jej przez całe życie. Dzikuska z lasu, której nikt nie oswoił, zamieszkała z Karlem w domu śmierci z woskowanego pergaminu, w którym wspólnie budowali bliskość, której definicji dać nie sposób. Nastoletnią Juttę zbliżył do dużo od niej starszego Karla głód. Zwyczajny głód. Potem stał się metaforyczny. Była głodna nie tyle czułości, co trudnej do zrozumienia bliskości, jakiej nigdy w życiu nie zaznała. Czego zaznał Karl? Przyjaźni z gęsią, bo rówieśnicy odsuwali się od odmieńca? A może dramatu istnienia pomimo wszystko, istnienia przypadkowego, na złość losowi i każdemu, kto go otaczał? Jutta otacza go troską i zrozumieniem. Ona jest centralną postacią tej książki. Do niej samej chce dotrzeć Szolc, czego dowodem jest nawet fikcyjny wywiad, w którym kobiety tak dalekie od siebie mentalnie, próbują zrozumieć istotę tego, co przez lata działo się w domu Karla Denke i w umyśle jego żony.

To nie jest książka oskarżenia, lecz opowieść pytań. Zagadkowa, niepokojąca i taka, w której trudno jednoznacznie określić, co jest dobre, a co złe. Nawet wtedy, gdy zbiera się na wymioty. Gdy włosy stają dęba i gdy myślimy: „człowiek nie jest do tego zdolny”. Izabela Szolc rozrywa istotę człowieczeństwa na części tak jak Karl szarpie ciała swoich ofiar. Ich mięso spożywają niczego nieświadomi mieszkańcy Münsterbergu. Zmarli żyją w ich świadomości tylko i wyłącznie jako mięso. Mięso jest  symbolem człowieczeństwa „zaprzeczonego” – takiego, o jakim jeszcze nie pisano. Nie napisano także równie dającej do myślenia historii o tym, że można bliskość stworzyć z mrukiem grającym na pile i ciepło odnaleźć w tym, przy którym ciepła jest tylko krew. Ta krew, która nigdy nie wypływa z łona Jutty, a przecież ona sama doskonale już po zapachu potrafi rozpoznać jej grupę.

Nie wiadomo, czy życie rodziny Denke zostałoby zdemaskowane, gdyby nie pewien pogryziony żebrak, który pojawia się w ratuszu, twierdząc, iż Denke go zabił. Niesie to za sobą kilka przewidzianych i nieprzewidzianych konsekwencji. Jeśli chodzi o te drugie, to mamy do czynienia z pewną egzystencjalną metamorfozą, jaką przechodzi Jutta. To kusicielka nieświadoma swego uroku. Nigdy nie pomyślała o sobie dobrze i nigdy nie zdawała sobie sprawy, że może istnieć samodzielnie, być integralnym bytem, kobietą z krwi, kości i uczuć. Jutta – co zaskakujące – boi się nie tylko samotności bez Karla, ale przede wszystkim śmierci. Oswoiła ją wokół siebie, a nie jest gotowa na własną. Ona, jak i cała narracja książki, wydają się bagatelizować niewyobrażalne wręcz czyny, do jakich dochodziło w zaciszu domu śmierci. Szolc nie tyle szokuje, co prowokuje. Ta naturalistyczna historia zachwyca mimo wszystko lekkością i dwuznacznością.

To nie jest horror dla ubogich z bryzgającą krwią i opisem poszarpanych wnętrzności. Szolc oddaje głos tej, która nigdy głosu nie miała. A w tej historii ważne jest snucie opowieści, a nie to, co mówią bohaterowie. Choćby dlatego, że dialogi zapisane są jak myśli. Coś zostaje powiedziane, ale tego nie słychać. Nie słychać lamentu Jutty i nie sposób opisać jej dramatu. W tym znaczeniu „Żona rzeźnika” to powieść o samotności totalnej. Bez braku porozumienia z kimkolwiek. Bez poszanowania siebie, człowieczeństwa, bez szacunku dla ludzkiego mięsa.

Izabela Szolc to pisarka, która w tej książce poszukuje środków wyrazu okrucieństwa za pomocą lirycznej narracji snutej niespiesznie i z dystansem. Jej opowieść wzbudzi ambiwalentne uczucia. Z jednej strony świat poznał już wiele zła, mordu, śmierci. Z drugiej nigdy nie słucha tych, którzy nie potrafią mówić, bo być może nie mają o czym. Szolc pochyla się nad Juttą i składa hołd jej podobnym, nieszczęśliwie przywiązanym do ulotnego szczęścia kobietom. Z krwi i kości. I mięsa.

Wydawnictwo AMEA, 2013

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Miłość i naturalizm? Zawsze lubiłam to połączenie. Mam wręcz wrażenie, że opowieści o miłości bez choć szczypty naturalizmu zwykle zalatują banałem. Choć ta książka to raczej drugi koniec skali.

Basia Pelc pisze...

Ale hard core! Z chęcią bym ją przeczytała.

Unknown pisze...

Jedna z najbardziej odd okładek jakie widziałam - to komplement oczywiście. Szczególnie, że treść książki również zachęca, choć pewnie fundacja TVN Nie jesteś Sam by jej swoim podopiecznym nie zalecała :P