2018-11-23

„Dzieci księży. Nasza wspólna tajemnica” Marta Abramowicz


Wydawca: Wydawnictwo "Krytyki Politycznej"

Data wydania: 25 października 2018

Liczba stron: 220

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Chaos wokół tabu

Czytanie reportażu Marty Abramowicz wywołało u mnie rozczarowanie równe temu, które przeżywałem, czytając „Celibat” Marcina Wójcika. W obu książkach zawodzi forma i dyscyplina myślowa autorów. Chcą opowiedzieć o czymś, o czym pozornie każdy wie bardzo dużo, i w zasadzie nie wychodzą poza wnioski, do jakich można dojść bez lektury ich książek. Problem „Dzieci księży” to nie tylko kwestia konstrukcji i zaburzenia proporcji. Nie tylko to, że rasowy reportaż dający czytelnikowi duży margines interpretacyjny zamienia się w dydaktyczną narrację połączoną z niekoniecznie potrzebnymi i tematycznie trafionymi dygresjami zamykającymi książkę. Mam wrażenie, że autorka zamiast koncentrować się na kwestii zaznaczonej w tytule, snuje opowieść o uprzedmiotowieniu kobiety w polskiej mentalności i społeczeństwie. Jej pokrzywdzone przez mężczyzn bohaterki opowiadają o żalu oraz różnego rodzaju frustracjach, ale także o stygmatyzowaniu – o nim dużo opowiedzą też bliscy portretowanych kobiet. Mało w tym wszystkim rzetelnego pochylenia się nad wyznaczonym przez tytuł problemem. Abramowicz mocno koncentruje się na tym, by pokazać, jak w Polsce sankcjonuje się unikanie odpowiedzialności przez księży będących ojcami. Stara się także nakreślić, jak formuje i umacnia się społeczna zgoda na to, by polski ksiądz nie brał odpowiedzialności za swego potomka. Niewiele jest o samych emocjach porzucanych dzieci i o ich matkach, dla których trudna sytuacja składa się z różnych kontekstów – nie tylko z tego, że uległy księdzu. Nie ma tu w końcu żadnej możliwości alternatywnego spojrzenia na problem. Nie wypowiada się – choćby anonimowo – żaden ksiądz, który stał się ojcem. Dla równowagi przytoczona jest historia… będącego ojcem księdza ewangelickiego. Zaskakujące, że przez dwa lata zbierania materiałów nie odnalazł się żaden katolicki rozmówca w koloratce, któremu – dla reporterskiego obiektywizmu – można byłoby w tej książce oddać głos.

Jedna z rozmówczyń zaznacza, że temat, którego podejmuje się Marta Abramowicz, może być bardzo trudny. Dlaczego? „Wszyscy wiedzą, że księża mają dzieci. Ale po co o tym pisać?”. Autorka opowiada o tym, skąd się to wzięło, że wszyscy wiedzą, ale mimo to nikt nie chce mówić. Przytacza historie smutnych dzieci księży. W jednym z listów widzimy, jak wielką wewnętrzną walkę toczy jego autorka, miotając się między pogardą a miłością do swego ojca księdza. Opowieści tytułowych dzieci dają nadzieję na naprawdę świetną książkę. Bo to przecież wielogłosowa opowieść i o odrzuconej miłości, i o tym, jak niszczy się ufność wobec najbliższej osoby, i ostatecznie o tym, w jaki sposób wstyd naznacza na zawsze, choć to nie wstydząca się osoba powinna odczuwać dyskomfort. Jest też nieco na temat hipokryzji Kościoła katolickiego, ale główny zarzut to beztroska i brak emocjonalnego zaangażowania w problem samych księży. Usprawiedliwianych i uwalnianych od wyrzutów sumienia przez toksycznie działającą instytucję. Taką w dodatku, którą się popiera. Której się nadal ufa. Bo stygmat złych mają dzieci i matki, nie księża będący ojcami. Tylko czy w całym problemie najistotniejsze jest kategoryzowanie, co jest złym, a co dobrym postępowaniem? Czy nie chodzi tutaj o coś bardziej złożonego niż relacja podległości, męskie wykorzystanie kobiety i wynikające z uwarunkowań kulturowych sytuacje, w których mężczyzna po prostu czuje się dobrze, choć powinno go uwierać sumienie?

Chciałoby się, aby Abramowicz szła dalej. Słuchała, notowała, opowiadała za swych zawstydzonych albo wściekłych rozmówców. Chciałoby się, by opowieści tytułowych ludzi zdominowały tę książkę. By reportaż dał nam naprawdę wiele do myślenia, nie zawężał horyzontów myślowych, nie wskazywał jednoznacznie katów i ofiar. Dzieci księży” to książka napisana w słusznej sprawie i z dużym zaangażowaniem, ale też trochę tendencyjna. Atakując instytucję Kościoła katolickiego, nie wnika mocniej w niuanse usłyszanych historii. I nieumiejętnie moim zdaniem rozwija jedną z ważniejszych tez tej opowieści, którą ujawnia jeden z cytowanych listów. „Księża nakładają na ludzi ciężar, krzyż, którego sami nie są w stanie unieść”. Abramowicz sugeruje, że przede wszystkim nie chcą go unosić. Łatwo określa, co jest słuszne, co wymaga potępienia. A później proponuje nam – w trzech wywiadach – czytelną wykładnię nakreślonego stanu, aby nie pozostawiać w niepewności, a może nie pozwolić na samodzielne wyciąganie wniosków.

Rozmowy z antropolożką Joanną Tokarską-Bakir, historykiem Tomaszem Stryjkiem czy byłym duchownym Tomaszem Polakiem nakreślają nam obojętność i lekkomyślność w podejściu do ojcostwa księży, które wypracowała instytucja, ale także polska „społeczna zmowa milczenia”, o jakiej czyta się z ciekawością, lecz nie zawsze można odnieść przemyślenia rozmówców Abramowicz do tych wcześniejszych, w których czai się tyle niejednoznacznej goryczy. W momencie, w którym czyta się już ogólnie o polskich uprzedzeniach i kompleksach, odnieść można wrażenie, że spójność tego reportażu się rozpada. Że nakreślanie szerszego kontekstu nie wychodzi choćby przez to, iż nie został wyraźnie określony ten węższy. „Dzieci księży” to książka o konformizmie i złości. O tym, że skrzywdzona kobieta jest w stanie tłumaczyć swego oprawcę, i o tym, w jaki sposób tabu funkcjonuje w umysłach, zwłaszcza członków mniejszych społeczności. Są też przytoczone terenowe badania naukowe i zdanie wybranej grupy studentów na określone tematy, ale nie ma takiego pełnego empatii zaangażowania w opisywany problem. Autorka sugeruje, że należy zrobić wszystko, by nie stygmatyzować dzieci ze związków, na które nie ma powszechnej zgody. Także to, że owa zgoda jest pewnym sztucznym tworem, wokół którego okopuje się konserwatyzm wraz z uprzedzeniami. Nie widzę tutaj jednak ujęcia wychodzącego poza ostracyzm i portretowanie skonfliktowanych ze sobą stron. Nie ma zajmującej opowieści o codziennym życiu ludzi, którzy tęsknili do nieobecnych ojców, mając wpajane, że ojcowie na pewno nigdy nie zatęsknili za nimi.

Mocne słowa jednego bohatera, syna księdza, ukazują, że Marta Abramowicz nieco zbyt wygodnie bazuje na kontrastach wywołujących niezgodę: „Jestem produktem waszej religii i jej zakłamania”. Dużo tu fantazji na temat tego zakłamania i sporo także publicystyki, mniej samego reportażu. Mało – co przyznaje sama autorka – konkretnych historii, wokół których pojawić by się mogło dużo więcej pytań niż te oczywiste, wymuszone niejako na czytającym. W dodatku to opowieść o oczywistych problemach Kościoła katolickiego, z którymi już on sam nie jest w stanie sobie radzić. Spory potencjał, który – w moim odczuciu – został zmarnowany. Za dużo stanowczości tez, za mało zdziwienia i zwyczajnych troskliwych pytań. Mało skupienia na pojedynczej opowieści. Nie można łączyć wielu ludzkich dramatów w jeden o czytelnej wykładni. Zabrakło niuansowania, bo pewnie nie empatii. Zabrakło też w zasadzie pomysłu na spójny reportaż.

2 komentarze:

Jardian pisze...

Książka, którą warto przeczytać. Pozdrawiam imiennika :)

Natalia Katarzyna pisze...

Czytałam tą książkę i muszę przyznać Ci rację. Tak jak Tobie zabrakło mi pewnych niuansów i szerszego spojrzenia na temat, który został pokazany w dość jednostronny sposób.