Wydawca: Znak
Data wydania: 13 lutego 2019
Liczba stron: 368
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Warszawskie dylematy
Powieści o Warszawie, Wawie
czy Warszafce ukazało się już tyle, że aż głowa od tego boli. W co drugiej
podkreślana jest ta charakterystyczna ambiwalencja stolicy. Że funkcjonuje się
w niej między grą pozorów a pełnym zranień życiem osobistym gdzieś do wewnątrz.
Debiut Malwiny Pająk wpisuje się w znaną już konwencję i nie jest niczym
spektakularnym, nawet niczym nowym. Autorka ma talent do opowiadania historii i
czyta się to z dużym zaangażowaniem, ale niewiele poza tym ten „Lukier” nam
daje. Pisarka wzięła się za mocne i
uchodzące jeszcze za kontrowersyjne tematy: od przemocowych domów, z których
się ucieka, po trudną kondycję osób transpłciowych w Polsce. Dodała do tego
trochę scen obrazujących to, jak w stolicy tworzy się lans i pozorowana radość
imprez oraz spotkań z ludźmi pełnymi fałszu, a ja czekałem, by wreszcie ktoś,
może Pająk, opisał to jakimś oryginalnym, sugestywnym językiem. Nie
dowiedziałem się niczego – ani o tym, jak naprawdę wyglądają te zderzenia gier
pozorów, ani o ludzkiej w nich samotności. Bo zakładam, że także o tym miała
być ta książka. Są jeszcze narkotyki. No tak, to konieczne. I dużo, dużo
kalejdoskopowych zdarzeń, o których miesiąc po lekturze nie będzie się już
pamiętać.
Preludium do historii dwóch
kobiet uwikłanych w prywatne lęki, idiosynkrazje i poczucie nieprzystawalności
do otaczającego świata jest dziwny twór językowy zapowiadający powieść
panoramę. Ten zlepek przymiotników inkrustowany zupełnie dla mnie
nieuzasadnionymi wulgaryzmami rozpoczyna zdanie: „Coś lepkiego wisiało nad
miastem”. I już na wstępie zastanawiam się nad tym, czy to tytuł – niezbyt
trafiony – został dobrany do tego zdania, czy też napisano je po to, by
zabrzmiało dobrze z tytułem. Odnoszę
wrażenie, że zarówno zatytułowanie powieści, jak i cały wachlarz dyżurnych
tematów, które są ważne, miały służyć temu, by tę powieść po prostu sprzedać.
Poza tym jednak wydaje mi się, że w tym tematycznym garze wrze zbyt wiele.
Nie można wyłuskać smaku i aromatu tej literackiej potrawy, w związku z tym pozostaje
mi pytanie bez odpowiedzi: o czym w zasadzie jest ta książka?
Julka i Anka żyją w tym
samym mieście i dzięki ich perypetiom mamy poznać dwa oblicza Warszawy.
Skontrastowane ze sobą, bo przecież bohaterki kierują się innymi priorytetami.
A może jednak chcą tego samego? Odnosi się bowiem wrażenie, że chcą przede
wszystkim wydobyć się z wyobcowania i szukają odpowiedzi na pytanie o to, co
ukształtowało ich tożsamość. Julka jest bardziej dynamiczna i mocniej przykuwa
uwagę. Anka jednak ze swą biernością i niezdecydowaniem także została
zaprezentowana w taki sposób, że czyta się „Lukier” naprawdę szybko. Powieść
ogniskuje się wokół tego, że Julka i Anka nie czują się dobrze w swojej skórze.
Ale nie tylko one chciałyby czegoś, czego do końca nie potrafią zdefiniować.
Wokół nich inni zagubieni ludzie, a nawet postać, która w swym tragicznym losie
połączy obie życiowe płaszczyzny, choć bohaterki nie będą zdawać sobie z tego
sprawy. Dzielna i bierna. Goniąca za zarobkiem i ta, która żyje w luksusowym
apartamencie pustki. Odważna i dość uległa. Gniewna i odczuwająca poczucie
pustki w życiu. Doskonały dystans i świetny kontrast. A to, co je połączy, to
wypadnięcie z roli. Nie pójdą z różnych powodów do pracy. Ruszy machina
zbliżenia. Malwina Pająk zrobi wszystko, by skoncentrować nas na tym, że te
dwie kobiety będą miały coś wspólnego. I wymyśla otwarte ideologiczne
zakończenie. Wcześniej jednak nie oferując nam czegoś konkretnego, bo jej
bohaterki są wszystkim. Żywią się adrenaliną i płynami. Funkcjonują w szybkim
tempie. Żadna z nich w wolnej chwili nie weźmie do ręki książki, choć obie są
bohaterkami literackimi opowiadającymi nam życie. Mnogość problemów, jakie im doskwierają, zaciera jakiś czytelny
wydźwięk tej książki. Warszawa staje się kakofoniczna i bez kształtu, ale jej
mieszkańcy również. Zobrazowane jest środowisko korposzczurów, o których
napisano już chyba wszystko, i młodych, wciąż młodych, stale niedostosowanych,
liczących na łatwy zarobek i mylnie odbierających sygnały innych – myślących,
że to miłość i początek życiowego spełnienia. Dlatego mam wrażenie, że „Lukier”
jest o wszystkim i o niczym. Wykorzystuje dobry czas na modne tematy. Nie jest
jednak książką, o której można byłoby powiedzieć, że to literackie odkrycie i
zapowiada nowe, ciekawe nazwisko.
Może to dlatego, że ta
powieść jest bardzo nierówna. Weźmy pod uwagę konkretne sceny. Koszmarna jest
ta, w której bohaterka wchodzi do openspejsu, gdzie wszyscy znają już jakiś
wspólny sekret, a ona nie ma do niego dostępu. To wtórne i banalne jak obrazek
z reklamy. A jednocześnie w tej samej książce kapitalna scena w sklepie
budowlanym rodem z „Dnia Świra”. I sporo jest takich nieprzystających do siebie
zjawisk w „Lukrze”. Nadmierna egzaltacja i egocentryzm głównych bohaterek
zestawione z bardzo słabymi wizerunkami postaci drugiego planu.
Nieprzystawalność męczącej wyliczanki przydawek we wstępie do solidnie
skrojonego, chwilami minimalistycznego opisu tego, co się dzieje wokół
dziewczyn. Jest też mało interesująca miejska odyseja, kiedy jedna z nich szuka
pracy, a druga mieszkania. Są momenty, kiedy czuję wdzięczność do autorki za
ograniczanie się. Na przykład opisuje trzy sceny z ekscentrycznymi
potencjalnymi wynajmującymi. A mogłaby napisać dziesięć! Może gdyby „Lukier”
nieco skrócić, byłaby to powieść bardziej spójna. A tak – jest po prostu
zajmująca uwagę, jednak czy ważna?
Mam wrażenie, że dopiero gdy
Julka i Anka opuszczają Warszawę, Malwina Pająk kreśli naprawdę ciekawe
historie – jedna przypominająca niedawno wydany „Zdrój” Klickiej, druga zbliża
się do „Szopki” Papużanki. Dlatego jako powieść o mieście „Lukier” nie jest
czymś, co wyraźnie zaznaczy się na współczesnej literackiej mapie. Opowiadanie o ludzkich niepokoju, buncie i
niezgodzie na wypracowany życiowy status jest czymś mało oryginalnym. Cały czas
pojawia się pytanie o to, dlaczego to wszystko napisane jest słowami i
zdaniami, które już się gdzieś pojawiały. Dlaczego nie ma tu naprawdę twórczego
spojrzenia na tematy trochę zbanalizowane, a trochę traktowane przez polskich
pisarzy po macoszemu. Naprawdę szybko się to czyta i to jedna z tych
książek, które zawłaszczają na wiele godzin. Ale to taka czytelnicza
adrenalina, po której opadnięciu niewiele zostaje. Zdzierając lukier z tego, na
czym go widzimy, autorka nie pokazuje nic poza tym, że na początku było słodkie
i smakowało. Szkoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz